Gdy pewnego dnia szczęście zapukało do drzwi
Joanna została zupełnie sama. Rok temu odeszła jej mama — jedynna podpora, dusza, cała rodzina. A niedawno pożegnała także Rudka, rudego kota, który przez piętnaście lat był jej wiernym towarzyszem. Ostatnia żywa istota, która ocieplała jej szare dni. Potem życie jakby stanęło w miejscu: dom — praca — sklep — znowu dom. Dzień za dniem. W całkowitej samotności.
Tego wieczora wracała z pracy później niż zwykle — zatrzymało ją niespodziewane spotkanie. Na duszy było ciężko, myśli plątały się bezładnie. Szła chodnikiem, otulona w płaszcz, i rozmyślała: *Po co to wszystko? Czego mogę się jeszcze spodziewać, skoro moje serce jest puste?* Weszła do klatki schodowej, podeszła do swoich drzwi — i nagle zamarła, wstrzymując oddech.
Na wycieraczce siedział malutki, szary kotek. Zwierzątko było pulchne, pręgowane i patrowo na nią szerokimi, zdziwionymi oczami. Gdy tylko ją zobaczyło, podniosło się niepewnie i cichutko miauknęło. Joanna drżącymi rękami podniosła je z podłogi i przytuliła do piersi.
— Skąd się tu wziąłeś, malutki? Kto ciebie zostawił? — szepnęła, ledwie powstrzymując łzy.
W domu zostało jeszcze trochę karmy — po Rudku. I miska, i kocyk, a choćby ulubiona zabawka — wstążka na patyku. Kotek jadł łapczywie, po czym zwinął się w kłębek na fotelu i zaczął mruczeć. Joanna patrzyła na niego, jakby bała się spłoszyć to dziwne szczęście.
Ale nagle pod palcami wyczuła cienką obrożę z dzwoneczkiem. Nie dzwonił — pewnie się zepsuł. Żadnego imienia. Znaczyło to, iż ktoś go szuka. Westchnęła ciężko. Serce ścisnęło się z bólu: ledwie poczuła radość, a już miała ją oddać.
Rozwiesiła ogłoszenia w okolicy. A gdy wychodziła z klatki, niemal wpadła na mężczyznę, który właśnie przyklejał kartkę: „Zaginął kotek”. Dopiero co wprowadził się do sąsiedniego bloku. Nazywał się Marek. Przez roztargnienie zostawił uchylone okno, a maluch wyskoczył.
— Chodź, jest u mnie — powiedziała Joanna.
Kotek radośnie podskakiwał w ramionach Marka, rozpoznając swojego człowieka.
— Nie wiem, jak pani podziękować — odezwała się mężczyzna wzruszonym głosem. — jeżeli pani zechce, niech pani do nas wpadnie. Puszek będzie zachwycony.
Dwa dni później znów się spotkali. Joanna przyszła w odwiedziny. Przy herbacie rozmawiali o życiu, dzielili się historiami. Marek wyznał, iż niedawno się rozwiódł, nie miał dzieci, a teraz kot to jego cały świat. Ona opowiedziała o mamie, o Rudku. Gadali długo, spokojnie, jakby znali się od zawsze.
Puszek rozłożył się wygodnie na jej kolanach. Marek patrzył na nią z ciepłem w oczach. A ona — po raz pierwszy od dawna — nie czuła się samotna. Czuła, iż jest komuś potrzebna.
Tak zaczęła się ich znajomość. gwałtownie przerodziła się w coś więcej. Spacer, kino, rozmowy… Życie znów nabrało sensu. I pomyśleć, iż wszystko zaczęło się od małego, puszystego kłębka na wycieraczce.
Najważniejsze to wierzyć, iż szczęście może przyjść. I przychodzi. Cicho, niepostrzeżenie. A czasem — miaucząc i wtulając się w serce.