Gdy obcy staje się bliskim: opowieść o mężczyźnie bez imienia i kobiecie, która przywróciła mu tożsamość

4 dni temu

**Gdy obcy staje się bliski: historia człowieka bez imienia i kobiety, która przywróciła mu siebie**

— Żadnych dokumentów? Ani paszportu, ani choćby imienia? — Helena Kowalska zmarszczyła brwi, wpatrując się w kartę pacjenta. Głos miała spokojny, ale w oczach malował się niepokój.

— Nic — pokręciła głową starsza pielęgniarka. — Znaleźli go na ławce w parku. Tej nocy mróz sięgał minus dwudziestu, temperatura ciała niemal krytyczna. Na potylicy miał krwiaka — pewnie się uderzył. Ale najważniejsze, iż przeżył.

Helena spojrzała na mężczyznę — około czterdziestki, blada twarz, siwiejący zarost. Leżał pod kroplówką, oddychał równo. Wyglądał schludnie, nie jak ktoś z ulicy. Zadbane dłonie, obcięte paznokcie — na pewno nie bezdomny.

— Piąty dzień tu jest. Policja sprawdza bazy — zero wyników. jeżeli się nie wyjaśni, za tydzień trafi do ośrodka — westchnął dyżurny lekarz.

— Mogę z nim porozmawiać? — niespodziewanie zapytała Helena. Coś ją ciągnęło do niego. Instynkt? Coś więcej?

— Dzień dobry. Jak się pan czuje? — uśmiechnęła się, wchodząc do sali.

— Lepiej. Dziś śniło mi się… iż chodzę po polu. Rośliny dziwne, niezwykłe. Dotykam liści, badam… — mówił łagodnie.

— To dobry znak — zmierzyła mu ciśnienie. — Może pamięć wraca. Jak mam pana nazywać?

Mężczyzna zamyślił się.

— Marek… Chyba moje imię to Marek.

Kilka dni później siedział na łóżku, spuszczając wzrok.

— Jutro wypis. I wie pani, co jest straszne? Nie to, iż nie pamiętam przeszłości… Tylko to, iż nie wiem, dokąd iść. Kim jestem, po co, gdzie moje miejsce?

Helena długo patrzyła w jego szare, ciche oczy, aż w końcu powiedziała:

— Mam wolny pokój. Zostanie u nas. Dopóki się nie odnajdzie.

— Kogo ty do domu przyprowadziłaś?! — oburzył się jej syn Kacper. — Mamo, to przecież obcy! choćby siebie nie zna!

— Czasem trzeba po prostu zaufać — odparła cicho. — Czuję, iż nie jest niebezpieczny. Wręcz przeciwnie — to on się boi bardziej niż my.

Marek starał się nie zawadzać. Wstawał wcześnie, jadł osobno, zmywał, sprzątał, uszczelniał kran. Był w domu, ale jakby niewidzialny. Niemal jak duch.

Aż do dnia, gdy Kacper wrócił ze szkoły w złym humorze.

— Spieprzyłem klasówkę — mruknął.

— Pomóc ci? — zaproponował Marek. — Algebra to jak język. jeżeli go zrozumiesz, wszystko staje się jasne.

Przez nieufność chłopaka przebiła iskra nadziei. Po dwóch godzinach Kacper patrzył na Marka z podziwem:

— Pan chyba jest nauczycielem?

— Nie wiem… Ale dziękuję.

Później Weronika, przyjaciółka Heleny, opowiadała zdumiona:

— Twój Marek uratował mi klienta! Wszystkie kwiaty w biurze umierały, a on w dwa dni znalazł problem. Powiedział, iż woda miała zły skład. Jakby rozmawiał z roślinami!

— Może jest botanikiem? — zdziwiła się Helena.

— Sam nie wie. Ale mówi o nich, jak o ludziach. Nie tylko dba — czuje.

Pewnego wieczoru Kacper wpadł do kuchni:

— Mamo, on gra na pianinie! Po prostu usiadł i zaczął. „Księżycową sonatę”. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem!

— Nie grałem wcześniej — zawstydził się Marek. — Po prostu palce pamiętały.

Nocami chodził po pokoju, nie mogąc zasnąć.

— Wszystko jest blisko. Twarze, miejsca, zapachy… Ale to jak niemy film. Brakuje dźwięku. I światła.

Minęły trzy miesiące.

Pewnego dnia na targu obcy mężczyzna zawołał:

— Tomasz! To pan! Tomasz Nowak!

— Pomyłka — gwałtownie odparła Helena. — On się nazywa Marek.

— Nie! To Tomasz Nowak, doktor botaniki. Spotkaliśmy się na konferencji rok temu!

Marek milczał. W końcu szepnął:

— Nie wiem… Może. Ale boję się pamiętać. A jeżeli w przeszłości było coś złego?

Wieczorem zadzwonił dzwonek. W drzwiach stał szczupły mężczyzna:

— Jan Kowalczyk. Detektyw. Szukam naukowca — botanika, zaginął rok temu. Ktoś pana rozpoznał.

Marek wyszedł w milczeniu.

— Jest pan Tomaszem Nowakiem?

— Nie wiem. Mam amnezję.

Detektyw podał zdjęcie. On, ale inny. Elegancki garnitur. Okulary. Obok — kobieta z lodowatym spojrzeniem.

— To pańska żona. Anna. Ona mnie wynajęła.

Gdy zostali sami, Marek szepnął:

— Nie pamiętam jej. I nie chcę. Gdyby to była miłość — czy dałoby się zapomnieć?

Anna przyszła sama. Chłodna, opanowana. Nie pocałowała go. Nie przytuliła. Tylko usiadła.

— Jedziesz ze mną.

— Nie jestem gotowy — odpowiedział stanowczo.

— Wyjeżdżamy jutro. Koniec tej farsy.

— A kim jest Michał Sokołowski?

— Skąd znasz to nazwisko?! — po raz pierwszy w jej głosie zadrżało przerażenie.

— Chcę znać prawdę. O projekcie. O zdradzie. O tym, co się stało.

Nocą przyszedł do Heleny.

— Pamiętam. Nie wszystko, ale najważniejsze. Ten notes… — pokazał zniszczony zeszyt. — Są tu moje wzory, notatki. Odkryłem nowy gatunek roślin. Unikalne adekwatności. Michał chciał je ukraść. Anna była w to wmieszana. Usłyszałem ich rozmowę. Wyjechałem na badania — myślałem, iż rozwiążę sprawę. Ale w lesie… upadek, uderzenie i ciemność.

Rano Kacper wpadł jak burza:

— Mamo! Słyszał, jak Anna mówiła z Michałem! Chcą go wywieźć, zanim znajdzie dowody!

— Już za późno — spokojnie oznajmił Marek. — Wszystko jest tu. Notes to moja broń. Idę na policję. Albo do uczelni. Niech prawda wyjdzie na jaw.

Anna przyszła ponownie.

— Tomaszu, jedziemy.

— Nie.

— Nie wiesz, z kim igrasz…

— Właśnie teraz wiem. Żegnaj.

Gdy zatrzasnęła drzwi, spojrzał na Helenę.

— Zostanę. jeżeli nie masz nic przeciwko.

— Nie mam. Nigdy.

Pół roku później na ich balkonie stały dziesiątki donic. Kacper z wyróżnieniem, szczęśliwy. Helena uś— Wiesz, czasem wystarczy jeden krok, by znaleźć to, co się zgubiło — szepnął, ściskając jej dłoń mocniej.

Idź do oryginalnego materiału