Futrzasty towarzysz przygód

polregion.pl 16 godzin temu

Pamiętam, iż w tamtych latach w pracy nie tyle, iż mnie nie lubili, ile raczej omijali szerokim łukiem. Byłem człowiekiem rozważnym, doświadczonym kierowcą i sumiennym pracownikiem, ale zupełnie nie towarzyskim. Nikt nie chciał mi towarzyszyć przy wspólnych trasach i to mi wystarczało. Jeden z kolegów odpuścił, więc pożegnaliśmy się machając ręką. Inni kierowcy ciężarówek nadali mi przydomek Pochmurny. Tak się przyjęło, iż wśród nich już i imię moje rzadko wypowiadano, a przydomek był w ustach każdego.

Ten wyjazd nie zapowiadał nic nadzwyczajnego. Trasa znajoma, ładunek zwykły. Siedź za kierownicą i patrz w drogę tak brzmiało moje wewnętrzne motto. Gdy już jechałem, przy poboczu zobaczyłem coś, co jakby pełzło w trawie. Chciałem ominąć, bo nie wiedziałem, co może czaić się pod kołami, ale coś w sercu mnie zatrzymało. Nie pojąłem, co kazało zatrzymać tir i podejść zobaczyć, komu los nie sprzyja.

Na ziemi leżał ogromny, pasiasty kot, który sycząc, jakby przygotowywał się oddać życie. Mówią, iż koty mają dziewięć żyć wyglądało na to, iż stracił już kilka i ledwo oddychał. Był brudny, zakrwawiony, a łapa wyglądała na zranioną.
Co ci się przydarzyło, kocie? zapytałem, pochylając się nad zwierzęciem. Kot zaciągnął zęby i przymrużył oczy, dając do zrozumienia, iż nie potrzebuje pomocy i lepiej, żeby się odjechał.
Rozumiem, dumny pomyślałem o kotku, który przypomniał mi starego, ukochanego przez mojego małego braciszka kota babci, którego razem przytulaliśmy przy grzejniku. Tęsknota po tamtych chwilach była silna.

Nie jestem lekarzem od zwierząt, ale widzę, iż nie da się tego zostawić. Nie ma tu żadnego schroniska, więc… pozwól, iż zawiozę cię do weterynarza rzekłem i ostrożnie wziąłem rannego kota do kabiny, układając go w szczycie tylnego siedzenia. Kot zadrżał, ale potem uspokoił się, jakby przyjął fakt, iż najgorsze już minęło.

Zjechałem z trasy i wjechałem do małego miasteczka w Małopolsce, gdzie znalazłem przychodnię weterynaryjną. Gdy lekarz zobaczył zgarbionego mężczyznę z kotem w ramionach, natychmiast przepuścił nas przed kolejkę.
Masz szczęście, kocie powiedział starszy weterynarz. Zdezynfekujemy, założymy gips i będzie można dalej jechać.
A dokąd mam iść z nim? protestował pan kierowca. Mój kurs się nie kończy!
Nie mamy tu schroniska, nie możemy go oddać, a nie jest to kociątko, a już dorosły odparł lekarz. Kot milczał, patrząc zielonymi oczami prosto w moje serce, i nagle poczułem ciężar odpowiedzialności. Czy naprawdę powinienem go zostawić?

Dobrze mruknąłem i skierowałem się w korytarz, gdzie dwie starsze panie rozmawiały głośno:
Wczoraj Lena z córką znowu przyszła, bo z mężem się kłóci mówiła jedna.
Ach, biedna! Sama ma złoto w domu, a mąż to już nieciekawy człowiek odpowiedziała druga. Rozmowy o ich życiowych problemach nie interesowały mnie, ale przypomniały, iż i innym nie zawsze wiodą się sprawy pomyślnie.

Weterynarz oddał mi mruczącego, wciąż nieco drżącego kota. Oby się zrośło, podobnie jak u psów. Po trzech tygodniach przyjdzie wizyta, żeby zdjąć gips dodał. Podziękowałem, wziąłem zwierzak i wyruszyłem dalej.

Po kilku kilometrach zobaczyłem przy poboczu dwie postaci kobietę machającą ręką i małą dziewczynkę, którą trzymała blisko siebie.
Przepraszam, nie biorę pasażerów! warknąłem, bo trzymałem się zasady, iż nie zabieram nikogo nieproszonego.
Miau! usłyszałem zza pleców.
Co z tobą? spytałem, a kot odparł kolejnym Miau.
Może potrzebujesz pomocy? pomyślałem i od razu zrozumiałem, iż kot wskazał na nas.

Zatrzymałem pojazd i pozwoliłem im zejść na trawę. Kot od razu podniósł ogon, potwierdzając moje przypuszczenia. Gdy kobieta i dziewczynka podbiegły do mnie, kobieta wykrzyknęła:
Proszę, zabierzcie nas! Jesteśmy tylko trzydzieści kilometrów od domu! błagała, a łzy spływały po jej policzkach. Dziewczynka patrzyła na mnie mokrymi oczami, wyraźnie wyczerpana płaczem.

Nie jestem taksówkarzem, a jedynie kierowcą ciężarówki! tłumaczyłem. Jedźcie autobusem!
Mamy tylko jeden kurs, spóźniłyśmy się! wtrąciła matka. Podwieź nas, a Bóg nas za ciebie pomodli.

Kotek, po skończeniu swoich drobnych popisów, podszedł do dziewczynki, ocierał się o jej nogę, a ona pogłaskała go i mruknął.
Pozwolicie mi was podwieźć, a wy przyjmiecie kota? zaproponowałem.
Z chęcią! Pracuję w przychodni weterynaryjnej, a w sąsiednim mieście mam ciotkę, którą możemy poprosić odpowiedziała kobieta, a łzy znów spłynęły po jej policzkach.

Co się stało? zapytałem, obserwując, jak dziewczynka głaszcze kota.
Jestem Zofia, a moja córka to Weronka przedstawiła się.
Znam tę przychodnię, a jej mąż jest trudny człowiek przypomniałem sobie z rozmowy przy weterynarzu. Zadzwońmy do ciotki, może przyjmie kota dodałem.

Zofia wyznała, iż nie ma telefonu. Mąż nas uderzył, uciekliśmy szepnęła. Podsunęłam jej numer, który miałam w kieszeni. Rozmawiała cicho, a w tle słychać było tylko słowo kot.
Ciotka nas przyjmie, ale kota nie uda się wziąć powiedziała łamiąco. Weronka przytuliła się do kota i szepnęła: Kocie, przyjedź do nas.

Zabrałem Zofię, Weronkę i kota do najbliższego miasteczka, przekazując zwierzę ciocie. Dziewczynka nie chciała się rozstać z mruczącym przyjacielem przytulała go, całowała w wąsy, a potem nagle objęła mnie oburącz.
Weronka, tak nie wolno! zawołała Zofia.
Brakuje jej ojca, dlatego się tak przytula mruknęła ciotka.

Serce mi zadrżało. Myślałem o własnym życiu, o małżonce i dzieciach, które kiedyś miałem. A teraz te małe, kręcone loki wywołały we mnie nurtujące myśli.

Dziadku, przyjedziesz do nas? zapytała Weronka, patrząc na mnie dużymi oczami. Z kotem?.
Postaram się odpowiedziałem, nie mogąc odmówić.

Po chwili wróciłem do samochodu i ruszyłem w dalszą drogę, w pamięci nosząc obraz małej dziewczynki i jej przerażonej matki. Zwróciłem się do kota:
Skąd pochodzą tacy ludzie, co gniewają się na słabe i bezbronnych? zapytałem, a on mruknął z pogardą.
Ja by mu sam wyjaśnił, dlaczego nie warto podnosić ręki na kobiety i dzieci! rzucałem w myślach.

Kotek odpowiedział krótkim Miau! i tak jakby dodał: Ja też miałbym pazury i zęby, by się bronić. Jego obecność uspokajała mnie, bo po raz pierwszy w drodze miałem towarzysza do rozmowy. Opowiadałem mu o rodzicach, służbie wojskowej, poglądach politycznych; on mruczał przytakując.

Na poboczu zobaczyłem samochód, z którego wybiegli dwaj mężczyźni, a jeden nagle rzucił się na drogę, machając rękami. Widać było, iż potrzebują pomocy. Przypomniałem sobie, iż prawo drogi mówi: kto pomaga, temu pomoc przyjdzie.

Podszedłem, otworzyłem drzwi i usłyszałem strzał jeden z napastników wymierzył w mnie pistolet. W tym momencie kot, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo, skoczył i ugryzł napastnika w twarz. Zanim ten zdążył się uwolnić, podskoczyłem, chwyciłem broń i skierowałem ją na drugiego.
Ręce w górę! zawołałem.
Zdejmij kota! krzyczał napastnik.

Drugi bandyta ruszył w nas, więc rzuciłem pięścią w jego szczękę, wziąłem kota i, nie puszczając broni, wskoczyłem do kabiny:
Jedźmy!

Zadzwoniłem na posterunek drogówki, podałem numer rejestracyjny i po pół godzinie przybyli policjanci, którzy schwytali obu sprawców. Jeden z nich, poznany już z drogi, powiedział:
Kraj powinien znać swoich bohaterów!
Ja nie jestem bohaterem odparłem, a on dodał: Zabiłbyś ich na miejscu, a ja zabrałbym ciebie i twojego kota.

Policjant spojrzał na kota, potem na mnie i rzekł:
Twój kot uratował ci życie.

To mój partner odpowiedziałem, przyciskając się do zwierzęcia.

Sprawę naszego duetu opowiedziano w lokalnym radiu, a ludzie zaczęli rozpoznawać nas na drodze i dziękować. Czułem, iż z kotem coś się we mnie zmieniło jakby lód się roztopił, a oddech stał się lżejszy.

Trzy tygodnie mijały, a gdy nadszedł czas zdjęcia gipsu, wjechałem do miasteczka, w którym kiedyś zostawiłem Zofię i Weronkę. Otworzyłem drzwi przychodni i zobaczyłem ją na progu.

Och, to ty powiedziała Zofia, nie odrywając wzroku. Miałam sen, iż przyjedziesz.
Wygląda na to, iż sen się spełnił odparłem, nie wiedząc, co dalej powiedzieć. Nic wam nie przeszkadza z Weronką?
Nie pokręciła głową. Ciotka nas kocha, a ja wniosłam sprawę rozwodu dodała, spuszczając wzrok.

A co z tobą? zapytałem nieśmiało. Możesz przyjść po mnie?
Jej oczy rozszerzyły się, a kot, słysząc tę scenę, wydał donośne Miau!.

Mam córkę, wyszeptała Zofia.
Ja mam kota! odpowiedziałem, a potem dodałem: Nie potrafię pięknie mówić, ale wiem, iż nasze spotkanie nie było przypadkiem.

Miau! potwierdził kot.

Zastanowię się obiecała Zofia.

Miesiąc później wzięliśmy ślub, a ja przeniosłem się do innej pracy jako kierowca ambulansu leczniczego. Kot, którego nazwaliśmy Długodystansowy, wciąż mieszka z nami, pilnuje Weronki i od czasu do czasu westchnie, wspominając przygody z szos.

Romantyczna podróż odczuwa się inaczej, gdy nie ma przy sobie wiernego towarzysza. ale na świecie są mądre koty, które potrafią odmienić los.

Idź do oryginalnego materiału