Feniks: Odrodzenie z popiołów

polregion.pl 2 dni temu

**FENIKS: ODRODZENIE Z POPIOŁU**

Szedł wolno ulicami wymarłego miasta, jakby każdy krok wymagał od niego niezwykłego wysiłku. Mężczyzna nie był już młody, ale i do starości mu jeszcze daleko. Jego wzrok – żywy, przenikliwy, ale zmęczony – błądził po opustoszałych budynkach, jakby szukał w nich śladów dawnego życia.

Wiatr szalał jak szalony, wpadał w szkielety zniszczonych latarni, podrywał śmieci z ziemi i kręcił nimi w zakurzonych tańcach. Latarnie trzeszczały, ale stały – uparcie, tak jak i on.

Zatrzymał się przed słupem ogłoszeniowym, jak robił to niemal codziennie. Zżółkłe plakaty dawno odwołanych spektakli znał już na pamięć. Sam nie wiedział, po co na nie patrzy – może z nadzieją, iż coś się zmieni, może tylko z przyzwyczajenia.

— Ech — westchnął w pustkę.

Teraz rozmawiał tylko ze sobą. Żywy głos ożywiał nieco ciszę. Nagle rozległ się huk – puszka z brzękiem uderzyła o starą śmietnikową puszkę. Z jej wnętrza dobiegł niewyraźny, żywy szelest. Mężczyzna zaniepokoił się i podszedł. W tej chwili obok niego runął słup – dokładnie tam, gdzie stał chwilę wcześniej. Zwisająca latarnia uderzyła w słup, zrywając warstwę plakatów, pod którymi niespodziewanie ukazała się reklama musicalu „Koty”.

Oszołomiony przenosił wzrok ze zwalonego słupa na obraz kotów, gdy znów usłyszał szelest ze śmietnika. Odsunął gruz, plastik, szmaty… i zastygł. Spod śmieci patrzyły na niego bursztynowe oczy. Należały do wychudzonego, pokrwawionego, obdartego kota.

Bez namysłu zdjął kurtkę, rozłożył ją na ziemi i, nie zważając na brud, wyciągnął biedne stworzenie. Owinął je, przycisnął do piersi i ruszył do domu, zapominając o zwyczajowym spacerze do zmierzchu.

Za nim, w powietrzu, rozległ się znajomy głos drona:
— Uwaga! Do ostatniego ewakuacyjnego transportu pozostało trzydzieści dni…

Ale dziś go nie słuchał. Całą uwagę pochłonął kot. Dniami i nocami się nim opiekował – karmił, mył, opatrywał rany. Z każdym dniem kot stawał się puszystszy, jaśniejszy, żywszy. Rudy, z bursztynowymi oczami, przypominał małe ogniste słońce. Pewnego dnia mężczyzna powiedział głośno:

— Nie podoba ci się samotność, co?
Kot zamruczał, jakby potakiwał.
— A ja się już przyzwyczaiłem — wzruszył ramionami.

Pewnego wieczoru, zamyślony, głaskał kota:
— Jak cię adekwatnie nazwać?
Kot leniwie na niego spojrzał.
— Feniks. Tak, to idealne imię – ty jesteś prawdziwym Feniksem.

Tak zyskał imię.

Gdy Feniks w pełni wyzdrowiał, znów wyszli na spacer. Miasto było takie samo – martwe, ciche, ale już nie tak puste. We dwoje czuło się inaczej. I właśnie wtedy, gdy szli zakurzoną aleją, dron przypomniał:
— Do odlotu ostatniego statku ewakuacyjnego pozostały trzy dni.

Pięć lat temu zaczęła się ewakuacja Ziemi. Planeta umierała – zmiany klimatu, katastrofy, głód. Ludzie zjednoczyli się i przenieśli na Kepler-22B. Zostali tylko ci, którzy nie mogli lub nie chcieli odlecieć. On był wśród nich. Nie miał już żony, nie miał dzieci. Tylko wspomnienia. Ale teraz był Feniks. I z nim przyszły wątpliwości.

W noc przed odlotem nie spał. Kot też. Mruczał całą noc, jakby próbował zagłuszyć myśli człowieka. Rankiem, zdecydowany, zaczął się pakować. Kilka rzeczy, kot w torbie – i ruszyli na lotnisko.

Tłum był różnorodny: jedni odprowadzali, inni odlatywali. Dzieci, które rząd ewakuował przymusowo. Ci, którzy wciąż mieli nadzieję.

Na statku, który wylądował z rykiem, wielkimi literami widniała nazwa: FENIKS. Mężczyzna uśmiechnął się: to znak.

Gdy przyszła kolej na kontrolę, oficer go zatrzymał:

— Proszę otworzyć torbę.
— To Feniks. To kot — powiedział.
Oficer zmarszczył brwi:
— Zwierzęta domowe są zabronione. Rezerwa genetyczna już została ewakuowana.
— Ale on… nie ma nikogo. My nie mamy nikogo.
— Przykro mi — odpowiedział twardo. — Albo kot zostaje, albo pan.

Mężczyzna milczał. Feniks w torbie zwinął się, błądząc wzrokiem, wyczuwając zagrożenie. Nagle padła decyzja:

— No cóż, Feniksie, widocznie nie było nam pisane. Wracajmy do domu. Dziękuję, panie oficerze.

Patrzyli, jak statek znika na niebie. Opróżniony, nakarmił kota. Zmierzch otulił ziemię. Wstał, zarzucił torbę z kotem na ramię. Ostatnie spojrzenie w stronę kosmosu.

I nagle – iskra oderwała się od pasa satelitów, gwałtownie opadając. Po kilku minutach – miękkie lądowanie. Z kapsuły wyszedł… ten sam oficer.

— Pan! Dobrze, iż jeszcze tu jesteście! Szybko, do kapsuły! „Feniks” czeka!

— Ale… a przepisy? — wyjąkał zaskoczony.

— Kapitan powiedział: Feniks musi być na „Feniksie”. To dobry znak. A przepisy… Czasem, by pozostać człowiekiem, trzeba je złamać.

Kapsuła wzbiła się w niebo, zabierając mężczyznę i jego rudawego towarzysza tam, gdzie zaczynało się nowe życie. Życie, w którym Feniks odrodził się – i zaprowadził za sobą tego, który kiedyś postanowił pozostać na umierającej Ziemi.

**Lekcja na dziś:** Czasem najmniejsze stworzenie może stać się twoim największym ratunkiem. A prawdziwe odrodzenie przychodzi, gdy przestajesz się bać zmiany.

Idź do oryginalnego materiału