Erotyczne życie roślin. Wojciech Ćwiertniewicz i Przemek Branas w Galerii Lisowski

11 miesięcy temu

Na wernisażu galerii Lisowski bawił wprawdzie pokaźny tłum gości, ale nie było tu wytrysków queerowej energii. Cezary Lisowski, jej założyciel, chce skupić się na sztuce queerowej i w ten sposób odróżniać się od innych prywatnych galerii. Na razie jest po prostu gejowsko. Na dwóch kondygnacjach tymczasowej siedziby przy placu Konstytucji w Warszawie Lisowski zaprezentował dwie wystawy: malarstwa Wojciecha Ćwiertniewicza, z lat 80., oraz najnowszych prac Przemysława Branasa.

O stanie sztuki queerowej w 2018 roku piszą dla nas Aleksander Kmak i Piotr Policht. Czytaj więcej w SZUMIE 20/2018
KUP!

Wystawy pokazują dwa kierunki zainteresowań Lisowskiego. Zamierza prezentować zarówno współczesne projekty, jak też wyciągać na światło dzienne queerowe historie z przeszłości. Bo jednak inaczej patrzymy na obrazy Ćwiertniewicza dzisiaj, niż widziała je publiczność Ekspresji lat 80-tych, gdy niektóre z nich pokazano w Sopocie w 1986 roku. Stojące za tą sztuką historie domagają się w tej chwili dopowiedzenia.

Queerowy front sztuki

Przyzwyczailiśmy się, iż pewne rzeczy dzieją się nad Wisłą z opóźnieniem, zwłaszcza w sprawach LGBTQ+. Przecież taka galeria powinna powstać w Warszawie już dawno, przynajmniej dwie dekady temu. W czasach, gdy dopiero zaczynał tworzyć Karol Radziszewski, a instytucje publiczne w kwestiach praw mniejszości seksualnych milczały, taka galeria miałaby do odegrania ważką rolę.

Przypomina mi się, jak w 2000 roku na solowej wystawie w Zachęcie Sławek Belina oddał się do dyspozycji ośmiu artystów. Katarzyna Kozyra sfotografowała go z wypiętym tyłkiem na tle fragmentu pracy Douglasa Gordona z napisem „Lepiej nie wiedzieć”. Można to było odczytywać jako komentarz do postawy społeczeństwa wobec osób LGBT+, ale też milczenia samej instytucji. Odpowiedniego języka do opisania działań Beliny nie mieli wówczas ani kuratorzy, ani krytycy.

Języki odmiennych intymności. „Pocałunek nie zabija” Ani Nowak w Muzeum Sztuki Nowoczesnej O wystawie pisze Aleksander Kmak CZYTAJ!

Dziś queerowi artyści nie są bynajmniej pomijani w innych galeriach czy muzeach, z powodzeniem znajdują swoje miejsce w czołowych warszawskich galeriach.

Mam nadzieję, iż Lisowski będzie miał pełne ręce roboty. Dziś queerowi artyści nie są bynajmniej pomijani w innych galeriach czy muzeach. Może nie licząc tych opanowanych przez PiS-owskich spadochroniarzy (ale choćby promowane w Zachęcie przez Janusza Janowskiego obrazy Tadeusza Boruty skrywają pod płaszczykiem wątków religijnych męsko-męskie pożądanie). Queerowi artyści z powodzeniem znajdują swoje miejsce w czołowych warszawskich galeriach. I nie są tylko wyjątkami potwierdzającymi regułę; wręcz przeciwnie, to oni często są lokomotywami galerii i wyznaczają kierunki zmian. Karol Radziszewski od lat współpracuje z BWA Warszawa. Alex Baczyński-Jenkins, a potem Filipka Rutkowska odmłodzili profil Fundacji Galerii Foksal. Daniel Rycharski odnalazł się ostatnio w Galerii Guni Nowik, a inna artystka reprezentowana przez Nowik, Agata Bogacka, dokonała coming outu na okładce magazynu „Vogue”. Queer świetnie wpisuje się w feministyczny profil galerii lokal_30, z którą współpracuje z nią choćby Liliana Zeic. To queery tańczą w KEM-ie, rewolucjonizują teatr, no i potrafią się bawić. W najmłodszym pokoleniu artystów kwestie tożsamościowe się dodatkowo komplikują i rozmywają. Na szczęście.

W galerii Lisowski na razie brakuje wigoru KEM-u. Oto otworzyła się kolejna galeria w Warszawie, a gdyby gdyby brała udział w tegorocznym Warsaw Gallery Weekend, byłaby trzydziestą ósmą. Być może tortu staczy też dla niej.

widok wystawy „Carlos” Wojciecha Ćwiertniewicza, fot. Jędrzej Sokołowski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
Wojciech Ćwiertniewicz, „Pytanie”, 1986, fot. Bartek Zalewski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
widok wystawy „Still life” Przemka Branasa, fot. Jędrzej Sokołowski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski

W krzakach

Otwarcie udało się głównie za sprawą wystawy Carlos Wojciecha Ćwiertniewicza. To trochę inne lata 80. od tych, które znamy z twórczości ociekających hetero-testosteronem męskich grup artystycznych w rodzaju Gruppy czy Neue Bieriemiennost.

Chociaż męskie akty Ćwiertniewicza z lat dwutysięcznych pokazywał na głośnej wystawie Ars Homoerotica Paweł Leszkowicz, dopiero obecne ponowne odkrycie jego portugalskich obrazów z lat 80. przez Lisowskiego stawia jego twórczość w nowym świetle. Bo za tymi obrazami stoi konkretna historia, ciekawa, nietypowa. Czasami wystarczy drobny fragment prywatności, intymności, kawałek zdjęcia, imię, by rozbudzić wyobraźnię. Dzięki opowieści o portugalskim kochanku Ćwiertniewicza, jego obrazy, będące owocem ich uczucia, obrastają nową aurą. Mamy imię – Carlos. Wiemy, iż byli kochankami, a scenerią ich miłości były plantacje bananów na Maderze.

Ćwiertniewicz miał wyjątkową jak na polskiego artystę w tamtym czasie okazję, by podróżować. Wielokrotnie powracał na Maderę przebywać ze swoim portugalskim chłopakiem. Pamiątką są obrazy, których kilkanaście znalazło się na wystawie w galerii Lisowski, niektóre rozwinięte i naciągnięte na blejtramy po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat.

Wojciech Ćwiertniewicz, „Ty – Ja”, 1987, fot. Bartek Zalewski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
widok wystawy „Carlos” Wojciecha Ćwiertniewicza, fot. Jędrzej Sokołowski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
Wojciech Ćwiertniewicz, „Pół godziny”, 1985, fot. Bartek Zalewski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski

W parku, na plantacji bananów, na tropikalnych pikietach. Palmy stają się też przebraniem, kamuflażem męsko-męskiej miłości.

To głównie nokturny; wśród ciemnej zieleni bujnej, tropikalnej roślinności, wielkich palmowych liści, pojawiają się białe punkty lampeczek wieszanych jak girlandy – i pojawiają się twarze. Twarze mężczyzn i fragmenty ciał wystają z zieleni jak peryskopy, rzucając okiem na okolicę, czy nikt nie patrzy, czy można wrócić do uciech w krzakach. W parku, na plantacji bananów, na tropikalnych pikietach. Palmy stają się też przebraniem, kamuflażem męsko-męskiej miłości.

Egzotyka i tropiki były powracającym tematem w latach 80. Michał Woliński poświęcił temu cała wystawę I could live in Africa, pokazywaną w Rotterdamie i Warszawie. Tytuł był zaczerpnięty z wypowiedzi grupy Izrael z poświęconego im filmu dokumentalnego Jacquesa de Koninga. Ta Afryka, o której mówili, nie miała nic wspólnego z rzeczywistym kontynentem. Była fantazmatem, fantazją snutą z perspektywy Peerelu okresu stanu wojennego. Ćwiertniewicz uciekał na jawie, doświadczał prawdziwej egzotyki w Portugalii i na Maderze, na prawdziwych plantacjach bananów. W dodatku wypełniał je męsko-męską erotyką, wówczas ukrywaną za zasłoną milczenia.

widok wystawy „Still life” Przemka Branasa, fot. Jędrzej Sokołowski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
Przemek Branas, „Face”, 2023, fot. Bartek Zalewski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
widok wystawy „Still life” Przemka Branasa, fot. Jędrzej Sokołowski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski

Ludzie-liście

Przemka Branasa i duet Carlos-Ćwiertniewicz łączy właśnie Portugalia. Branas przeprowadził się tam ze swoim partnerem rok temu. W nowych okolicznościach przyrody zbiera swoje liście i kwiaty, suszy je, składa ze sobą, na boku niezmiennie pracując nad kompozycjami zapachowymi.

Jego wystawa, kuratorowana przez Joannę Kordjak, nie jest pomyślana jako spójna całość i może dlatego nie ma też takiej siły jak pokaz obrazów Ćwiertniewicza. Still Life to wycinek jego codziennej pracy z roślinami i prezentacja jej różnorodnych efektów, raczej wskazanie kierunku poszukiwań niż skończony proces.

A Branas ma to do siebie, iż pracuje długo, z raz zasianego ziarna zbiera wiele plonów. Widać to na wystawie w galerii Lisowskiego. Na przykład elementy marionetki wycięte z tektury i ozdobione suszonymi roślinami powracają jako przebranie performera na fotografii oraz we wzorach zadrukowanych zasłonach – rodzaju kurtyny budującej przestrzeń samej wystawy. W horror vacui roślinnych motywów da się odnaleźć tę marionetkę w różnych pozach.

W innych pracach widać, jak Branas suszy zbierane rośliny, zastanawia się nad ich znaczeniem i układa w zwierzęce czy ludzkie kompozycje, oczywiście z akcentem na postacie męskie, nagie, czasami priapiczne. W kolejnych etapach mogą ulegać dalszym przekształceniom, przechodzić na inne media, stać się elementem performensu lub dokamerowego działania.

Tak Branas działał też we wcześniejszych projektach, gdy na przykład kilka znalezionych na pchlim targu zdjęć mogło zaowocować artystycznym śledztwem oraz cyklem performensów, obiektów i wystaw. W najnowszej wystawie dominuje nastrój zabawy, humoru. Cały ten wysiłek wydaje się jeszcze nieskończony. To wciąż potencjał, który w pełni – mam nadzieję – zaowocuje w przyszłości.

widok wystawy „Still life” Przemka Branasa, fot. Jędrzej Sokołowski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
Przemek Branas, „Noc jest naga”, 2023, fot. Bartek Zalewski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski
widok wystawy „Still life” Przemka Branasa, fot. Jędrzej Sokołowski, dzięki uprzejmości Galerii Lisowski

Parki i ogrody

Mimo kilku elementów, które łączą obie wystawy, pomiędzy nimi powstaje raczej wrażenie rozbieżności niż harmonii. Wspólnym mianownikiem jest oczywiście roślinność. Carlos i Wojciech spotykają się w bujnej, tropikalnej przyrodzie. Na plantacjach bananów i w parkach Funchal, stolicy Madery. Czasami kochankowie wydają się wręcz ludzko-roślinnymi nowotworami. Na pikiecie mają roślinne ciała, widzimy tylko ich głowy. Podobnie dzieje się w pracach Branasa, który układa ludzkie postacie z zasuszonych roślin czy przebiera swych modeli w roślinne maski.

Wystawy nie współgrają na poziomie emocji. Gdy Ćwiertniewicz emanuje ciepłem, intymnością, Branas nie może konkurować z jego prywatną historią sprzed lat i wypada wręcz chłodno.

Ale tych połączeń między wystawami musimy domyślić się sami, wyszukać je. Nie współgrają na poziomie emocji. Gdy Ćwiertniewicz emanuje ciepłem, intymnością, Branas nie może konkurować z jego prywatną historią sprzed lat i wypada wręcz chłodno.

O twórczości Przemka Branasa pisze Piotr Policht. Czytaj więcej w SZUMIE 18/2017
KUP!

Obie ekspozycje można by też bardziej dopracować. Wystawa Ćwiertniewicza jest prostym pokazem kilkunastu obrazów, uzupełnionym muzyką z kaset, które nagrywał dla niego Carlos, skądinąd didżej. Aż prosiłoby się, by o tej relacji sprzed czterdziestu lat powiedzieć coś więcej. Wystawa Branasa natomiast daje wgląd w to, co dzieje się w jego pracowni, ale nie przypomina jego bardziej przemyślanych projektów z ostatnich lat (jak tych w Galerii Leto czy w Gdańskiej Galerii Miejskiej).

Reprezentacje

Cezary Lisowski wziął na siebie o wiele trudniejsze zadanie niż tworzenie dobrych wystaw. Definiując swą galerię jako queerową, wplątuje się w kwestie tożsamościowej reprezentacji, parytetów i proporcji. Trudno wyciągać wnioski z samego otwarcia, ale na razie jest to galeria przede wszystkim gejowska, a są jeszcze inne literki i symbole queerowego spektrum.

By było to miejsce rzeczywiście queerowe, Lisowski musi zadbać o odpowiednio szeroką legitymację. Inaczej wcześniej czy później spotka się z krytyką, z którą inne galerie mierzyć się nie muszą. Oczekiwania wobec galerii posługującej się metką LGBTQ+ są dziś o wiele większe niż byłyby dziesięć czy dwadzieścia lat temu. Sama queerowość już nie wystarczy. Tym bardziej trzymam więc kciuki za to odważne przedsięwzięcie.

Idź do oryginalnego materiału