Sprzątaczka nabyła tajemniczy drobiazg – niespodzianka czekała w domu!

6 godzin temu

W środku gwarnego zwykle Wrocławia panowała tego dnia dziwna, niemal mistyczna cisza. Ani wiatr nie szeleścił liśćmi, ani ptaki nie śpiewały na gałęziach jakby całe miasto wstrzymało oddech. Tylko kroki młodej matki, Albiny, przerywały tę duszniącą pustkę, odbijając się echem od opustoszałych ulic. Przed sobą pchała wózek, w którym spał jej syn delikatny, blady, ale najdroższy pod słońcem Kacper. Każdy krok przychodził z trudem, nie tyle z powodu zmęczenia, ile z ciężaru, który gniótł jej serce. Nie mieli wyboru leki, bez których chłopiec nie miał szans, czekały w aptece, a Albina pędziła jak na pożar.

Pieniądze na leczenie znikały jak senne marzenie. Zasiłek, zarobki męża Wiktora wszystko pochłonęła czarna dziura rachunków medycznych. Ale choćby to nie wystarczało. Trzy miesiące temu lekarze postawili diagnozę, od której krew ścinała się w żyłach: rzadka, agresywna choroba wymagająca natychmiastowego leczenia za granicą. Bez pilnej operacji Kacper mógł zostać kaleką na całe życie. Wiktor, bez wahania, wyjechał do pracy do Gdańska, zostawiając żonę samą w walce o życie syna.

W końcu Albina zatrzymała się przy małym kiosku na skraju parku, gdzie sprzedawano wodę mineralną. Pragnienie paliło ją jak ogień. Do domu było jeszcze dwa kilometry, a siły ją opuszczały.

Zaczekaj, kochanie, zaraz wrócę szepnęła, delikatnie muskając czoło śpiącego chłopca.

Pobiegła do kiosku, kupiła wodę i wróciła po chwili ale w następnej sekundzie świat runął jej na głowę. Wózek stał na miejscu, ale w środku pustka. Kacpra nie było.

Serce wyrwało się z piersi. Albina krzyknęła, upuściła butelkę szkło rozbiło się jak jej nadzieja. Biegała naprzód, w tył, zaglądała pod ławki, wołała syna, ale odpowiedziała jej tylko cisza. Gdzie on jest? Skąd zniknął?

Gdyby tylko wcześniej się obejrzała, zobaczyłaby ją starą Cygankę w jaskrawym chuście, z przenikliwym spojrzeniem, obserwującą ją spod gałęzi kasztanowca. Gdy Albina kupowała wodę, Zemira, niczym cień, podkradła się do wózka, jednym ruchem porwała śpiące dziecko i zniknęła w drzwiach autobusu, który natychmiast odjechał, zabierając ze sobą cudze szczęście.

Łzy płynęły strumieniami. Drżącymi palcami Albina wybrała numer 112, a potem męża.

Witek Witek, zgubiłam Kacpra! łkała, ledwo powstrzymując histerię. Odwróciłam się tylko na chwilę! A kiedy wróciłam, już go nie było!

Tymczasem setki kilometrów dalej, w zardzewiałej Syrence, gdzie pod maską terkotało jak szalone serce bestii, Zemira tryumfowała.

Patrz, Karol, jaką zdobycz dziś mam! chwaliła się, rozwijając kocyk, w którym spał Kacper.

Karol, jej syn, spojrzał na dziecko i zmarszczył brwi:

Matka, oszalałaś? A jeżeli są kamery? jeżeli policja zacznie go szukać?

Jakie kamery w takiej głuszy? prychnęła Zemira. Tylko drzewa, krzaki nikt nic nie widział.

Nie lubiła Kacpra. Nie marzyła o dzieciach. Po prostu jak wrona, która dostrzega błyszczący przedmiot nie mogła przejść obojętnie. Miała wrodzoną skłonność do brania, co się da, i wykorzystywania. A ten chłopiec słaby, chory był idealnym narzędziem. Stał się żebrakiem, a jego łzy wyciągnęłyby pieniądze od przechodniów.

Rób, jak chcesz mruknął Karol, wciskając gaz. Samochód ruszył, wioząc dziecko w świat, gdzie nie było litości.

Dom, do którego przywieźli Kacpra, przypominał opuszczoną chatę na skraju cygańskiej osady. Czekała tam Zora synowa Zemiry, kobieta o zmęczonych oczach i ciężkim sercu. Należała do innego pokolenia: nie wróżyła, nie żebrała, handlowała starociami na targu.

Co to? szepnęła, patrząc na chłopca.

Prezent dla ciebie, córko uśmiechnęła się Zemira. Jutro weźmiesz go pod kościół, będziesz stać i zbierać datki.

Ale jeżeli przyjdzie policja? jeżeli zapytają o dokumenty?

Powiesz, iż urodziłaś w domu, nie chodziłaś do szpitala wtrącił teść, starzec o zimnych jak węgle oczach. I koniec.

Mąż Zory, Roman, tylko wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno. Byle bez kłopotów.

A we Wrocławiu Albina i Wiktor tracili rozum. Przeszukali każdy zakamarek, rozkleili setki ulotek, błagali o pomoc każdego, kto mógł pomóc. Ale Kacper jakby zapadł się pod ziemię.

Tymczasem Zemira zacierała ręce, myśląc o przyszłych zyskach. Nie wiedziała, iż Kacper prawdopodobnie nie dożyje następnego tygodnia. Jego organizm był na krawędzi.

Ale Zora choć bała się widziała wszystko. Widziała, jak chłopiec jęczy przez sen, jak ciężko oddycha, jak blednie z dnia na dzień. Pewnego dnia potajemnie zabrała go do zaufanego lekarza.

To jego ostatnie dni powiedział doktor. Bez operacji nie przeżyje.

To był cios dla Zory. Nie mogła patrzeć, jak umiera niewinne dziecko.

Wtedy los postawił na jej drodze Darka jej pierwszą miłość. Kiedyś marzyli, by być razem, ale życie ich rozdzieliło. Teraz, spotykając się po latach, zrozumieli to ich szansa.

Zaczęli się spotykać w ukryciu. Planowali uciec, zostawić Kacpra pod jakimś blokiem, byle tylko uwolnić się od Zemiry i Romana.

Ale stara Cyganka wszystko podsłuchała.

Wpadła w szał. Obudziła syna.

Roman! Twoja żona chce uciec z kochankiem i zrujnować nasz interes!

Tej samej nocy Roman złapał Darka, pobił go i wrzucił do piwnicy opuszczonego domu. Zorę zamknął w pokoju, nie pozwalając wyjść.

Ocknij się, suko syknął.

Teraz na targ chodziła już sama Zemira.

A w tym czasie Halina, czterdziestoletnia sprzątaczka ze szkoły, przyszła na targ po ziemniaki i cebulę. Życie nie oszczędzało jej z synem Tomkiem ledwo wiązali koniec z końcem.

Piękna, chwileczkę! zawołała Cyganka. Mam antyHalina, nieświadoma, iż w rękach trzyma klucz do czyjegoś ocalenia, otworzyła tajemniczą szkatułkę, a w niej znalazła list, który zaprowadził ją i Tomka na ślad zaginionego Kacpra, a świat znów udowodnił, iż dobro zawsze znajduje sposób, by zatriumfować nad złem.

Idź do oryginalnego materiału