Dziewczynka, która sprzedawała babcine przetwory, i niespodziewana wizyta, która zmieniła jej życie

4 dni temu

Wczesnym rankiem, gdy słońce powoli wznosiło się nad horyzont, zalewając wieś ciepłym złocistym światłem, powietrze wypełniało się świeżością porannej rosy, zapachem kwitnącej koniczyny i ziemi. W tej spokojnej scenerii rozległ się uparty głos małej Jadzi dziewczynki o oczach jak letnie niebo i jasnych warkoczykach:
Babciu, ile jeszcze mam czekać? Obiecałam koleżankom, iż przyjdę! Chcemy iść nad rzekę pluskać się, kąpać i śpiewać piosenki na brzegu! Woda jest tam tak przejrzysta, iż widać każdą rybkę! Proszę!
Siedząc na stołku przy ogrodzie, Wanda Stanisławowa ciężko westchnęła, ocierając pot z czoła. Jej dłonie, pokryte zmarszczkami jak mapa przeżytych lat, mocno ściskały motykę. Z mieszaniną zmęczenia i czułości spojrzała na wnuczkę wzrokiem pełnym troski i miłości.
Jadziu, moja droga powiedziała cicho twoje koleżanki mają w domach duże, głośne rodziny i troskliwych rodziców. A my mamy tylko siebie. jeżeli mi nie pomożesz w ogrodzie, to kto to zrobi? Chwasty same nie znikną, a chleb sam nie spadnie na stół.
Jadzia spuściła wzrok, ale nie było w nim rozpaczy, tylko stanowczość. Wiedziała, iż jeżeli gwałtownie skończy pracę, zdąży pobawić się z przyjaciółkami. Zaciąwszy usta, zabrała się za pielenie, wyrywając chwasty z grządek, które odbierały siły delikatnym pędom ogórków. Każdy wyrwany chwast był ofiarą, którą składała dla odrobiny szczęścia.
Gdy skończyła, wstała, strzepnęła pył z kolan i z euforią zawołała:
Babciu, już wszystko gotowe! Mogę iść?
Idź, ptaszynko skinęła staruszka. Ale nie spóźniaj się, może być deszcz.
Jadzia pomknęła wiejską drogą, zostawiając za sobą dźwięczny śmiech, który dzwonił jak dzwoneczek w porannej ciszy. Wanda patrzyła za nią, a serce ściskało jej się z bólu. Skąd ona ma tyle energii? myślała. Skąd ta jasność, która nie gaśnie, choćby nie wiem co?
Wtedy do płotu podeszła sąsiadka, Bronisława Janowa, kobieta o dobrych oczach i sercu na dłoni.
Wando szepnęła dziś widziałam na targu Krystynę. Była z jakąś bandą, w krótkiej spódnicy i mocnym makijażu. Powiedziała, iż Jadzia jest jej potrzebna.
Wanda zbladła, jakby coś w środku ją odcięło od świata.
Ona się pojawiła wyszeptała. Po tylu latach milczenia, po tym, jak zostawiła syna i córkę A teraz nagle chce ją zabrać?
Powiedziałam jej: Dwanaście lat cię nie było, a teraz chcesz odebrać dziecko? Roześmiała się, jakby to był żart. Jakby Jadzia była rzeczą, którą można wziąć, kiedy się chce.
Co ja teraz zrobię? rozpłakała się Wanda. Ona jest matką w papierach, a ja tylko babcią, nie mam praw, ale całe moje serce należy do Jadzi. Wychowałam ją od pieluch, karmiłam, gdy nie było mleka, siedziałam przy jej łóżku, gdy chorowała. A teraz ona wraca i chce zabrać dziecko?
Niepokój i strach ściskały jej serce. Kręciło się w głowie, przed oczami migały ciemne plamy, ciśnienie rosło. Wanda osunęła się na ławkę, przyciskając dłonie do piersi. Jedna myśl nie dawała jej spokoju: prawo jest po stronie Krystyny, a co znaczy miłość przed sądem?
Krystyna jak huragan wdarła się w ich życie. Syn Wandy, Tomek, był w niej bez pamięci zakochany. Ale Krysia brała tylko pieniądze, uwagę nigdy miłość i duszę. Wanda od początku wiedziała: to nie żona dla syna, tylko drapieżnica, która wysysa z niego życie.
Wszystko się zmieniło: Krystyna urodziła, oddała Jadzię babci i zniknęła. Tomek, zmęczony i przygaszony, czasem przyjeżdżał, ale w jego oczach nie było już dawn

Idź do oryginalnego materiału