No dobra, chłopaki, wędkowanie może poczekać zdecydował Witold i chwycił podbierak. Trzeba ratować biedaka.
Witold prowadził łódź po spokojnej tafli Zalewu Zegrzyńskiego, a jego pasażerowie turyści z Warszawy z zapałem zarzucali wędki. Dzień był piękny: świeciło słońce, lekko wiał wiatr, a ryba brała chętnie.
Witoldzie Stanisławowiczu, tam coś płynie! nagle krzyknął jeden z urlopowiczów, wskazując w dal.
Kapitan zmrużył oczy, wpatrując się w wodę:
Wygląda jak ptak Chociaż nie, coś dziwnego.
Gdy łódź się zbliżyła, wszyscy wymienili się zdziwionymi spojrzeniami. W wodzie, ledwo utrzymując się na powierzchni, desperacko walczył kot. Rudy, mokry, całkowicie wyczerpany.
No proszę! pokiwał głową Witold. Jak on się tu znalazł? Do brzegu przecież z półtora kilometra!
Może wypadł z łodzi? zasugerował jeden z turystów.
Albo porwała go fala dodał drugi.
Kot żałośnie miauknął i próbował dopłynąć do łodzi, ale sił miał coraz mniej.
No dobra, chłopaki, wędkowanie może poczekać zdecydował Witold i chwycił podbierak. Trzeba ratować biedaka.
Wyciągnięcie kota nie było łatwe drapał się, rzucał na boki. W końcu jednak udało się go podebrać i delikatnie wciągnąć na pokład.
Biedaczysko zupełnie opadł z sił westchnął Witold, owijając drżącego kota w starą kurtkę. Ile on tak wytrzymał w tej wodzie?
Kot przytulił się w kącie pokładu i patrzył na ludzi nieufnymi, przestraszonymi oczami. Mokra sierść sterczała na wszystkie strony, wąsy drżały.
Jaki śliczny rozczuliła się żona jednego z turystów. I jeszcze taki młody.
Trzeba go pokazać weterynarzowi zaniepokoił się Witold. Kto wie, ile wody się nałykał.
Weterynarz zbadał kota i uspokoił wszystkich:
Zdrowy, choć wycieńczony. Odwodniony, wystraszony ale żyje. Niech odpocznie z dziesięć dni, będzie jak nowy.
A może poszukać właścicieli? zapytał Witold.
Można dać ogłoszenie. Ale wygląda na bezdomnego. Typowy dachowiec.
Witold zabrał kota do domu. Jego żona Bożena przywitała nowego gościa z ciepłem:
Ojej, jaki chudziutki! Zaraz cię odżywimy!
Pierwsze dni kot spędził pod kanapą, wychodząc tylko na jedzenie. Powoli zaczął jednak eksplorować nowe otoczenie. Po tygodniu już mruczał, gdy Bożena głaskała go po grzbiecie.
Wiesz rzekł pewnego dnia Witold do żony może zostawimy go u nas? Mało prawdopodobne, iż ktoś się zgłosi.
Nie mam nic przeciwko uśmiechnęła się Bożena. Od dawna marzyłam o kocie. Jak go nazwiemy?
Szczęściarz odpowiedział bez wahania Witold. Nie każdemu udaje się uratować na środku jeziora.
Kot, usłyszawszy nowe imię, uniósł głowę i głośno miauknął jakby aprobował wybór.
Minął miesiąc, i Szczęściarz stał się pełnoprawnym członkiem rodziny. Witał Witolda w progu, grzał się na kolanach Bożeny, sprytnie wypraszał rybę w kuchni. Tylko wody unikał choćby do swojej miski podchodził ostrożnie.
Pewnie ma traumę tłumaczyła Bożena sąsiadkom. Po takiej przygodzie to nic dziwnego.
A może tak miało być? zastanawiała się sąsiadka Danuta. Sam do was dopłynął.
Witold pogłaskał kota za uchem:
Może i tak. Dobrze, iż tamtego dnia wybraliśmy się na ryby. Inaczej
Rudy otarł się o jego dłoń i z zadowoleniem zamruczał, jakby mówił: *Wszystko będzie dobrze. Teraz jestem z wami. Na zawsze.*
A Witold i Bożena w milczeniu się z tym zgodzili.
Czasem pomoc w potrzebie przynosi największe szczęście. Los nie zawsze przychodzi tam, gdzie go szukasz czasem sam płynie ci na spotkanie. Najważniejsze, by nie przegapić chwili, gdy ktoś potrzebuje twojej ręki.
Bo właśnie w takich momentach rodzi się nowa, nieoczekiwana miłość. I choć początek był trudny najsilniejsze więzi często powstają w najtrudniejszych chwilach.

4 dni temu





