„Zdzierał skóry przy ulicy Łukowskiej”. O czyścicielu z Międzyrzeca Podlaskiego

slowopodlasia.pl 15 godzin temu
Jak co tydzień w cyklu Wieści z minionej niedzieli sięgamy do dawnych numerów Gazety Świątecznej – tygodnika, który od 1881 roku docierał do polskich wsi i miasteczek. W wydaniu z 17 lipca 1932 roku opublikowano list mieszkańca Międzyrzeca Podlaskiego, który skarżył się na miejscowego czyściciela, czyli hycla odpowiedzialnego za usuwanie padliny i wyłapywanie bezdomnych psów. Autor listu zarzucał mu nie tylko brak higieny i okrucieństwo wobec zwierząt, ale też obojętność władz miejskich. Tekst ten, dziś niemal zapomniany, odsłania codzienne problemy małego miasta w II Rzeczypospolitej – na styku nowoczesnych przepisów sanitarnych i dawnej, prowizorycznej rzeczywistości.Gazeta Świąteczna, 17 lipca 1932 r., str. 4O międzyrzeckim czyścicieluNa czyściciela tak się uskarża jeden czytelnik: W mieście Międzyrzecu na Podlasiu przy ulicy Łukowskiej mieszka czyściciel (hycel). Przechodząc tamtędy trzeba uciekać, bo wprost niemożliwie czuć padlinę. Ma on wprawdzie obowiązek zdzierać skóry nie w mieście, ale pod Jelnica, ale niedawno sam widziałem jak zdzierał skórę z konia i leżały połacie rozprute mięsa i kiszki. Pozatém łapanie psów odbywa się w taki sposób, iż kilku pomocników hycla idzie ulicą: jeden z workiem i trzech albo dwóch ze stryczkami. Złapanego psa pchają do worka i tak niosą do swojej posiadłości, i to w dowolnej porze dnia.Czemu magistrat pozwala na to? Przecie w rozporządzeniu ministra od spraw wewnętrznych z dnia 22 marca 1932 roku powiedziano: ,„Nie wolno zwierząt przenosić, przewozić lub przepędzać w okrutny lub dręczący sposób (nawet jeżeli idą na rzeź). (Nr. 42 Dz. U. z 1932 r.) A czyż przenoszenie złapanego psa w worku aż pod Jelnicę na miejsce kaźni nie jest okrucieństwem? Jak on tam oddycha?Ostatnio p. burmistrz chcąc umieścić czyściciela na „Piaskach" bada akty u miejscowych rolników i szuka ziemi chcąc ją zabrać tym, kto nie ma aktu notarjalnego. Piaski jest to miejscowość rozłożona za miastem po obu stronach drogi bitéj raczyńskiej. Zaraz za mostem przy rzece jest kapielisko i piach, gdzie gromady młodzieży zarówno polskiej jak i żydowskiej kąpią się i leżą na piachu, wygrzewając się na słońcu i oddychając świeżem powietrzem. Nieco dalej jest targowica świń, koni i krów. Dawniej był to plac ogólny Nowego Miasta, a w tej chwili jakoś dostał się w ręce magistratu. Ďaléj piach należy do gospodarzy. Tu codziennie młodzież przychodzi korzystać ze słońca. Kiedyś były tu góry piachu pokryte drzewami, a teraz są tylko znikome pagórki miejscami porosłe małemi krzaczkami. Drzewa wycięto przed wielką wojną. Kopiący piach wykopują bardzo często kości ludzkie, czaszki i szkielety, które się potém przewracają całemi masami. Przykrywa je tylko wiatr piaskiem, a nikt się o nie nie troszczy. Nieco dalej na przedmieściu Piaskach jest kilkanaście domów gospodarskich, a także zaczęto budować sierociniec.Otóż na środku owych Piasków, między: drogą żelazną a drogą bitą ma mieszkać czyściciel. Gdzie tu zdrowy rozsądek? Dla czyściciela najodpowiedniejsze miejsce byłoby pod Jelnicą. Czyż pan burmistrz nie wie, iż miasto nasze choć leży nad rzekami, jedynie na Piaskach ma dobre powietrze, a i tam ma zapanować brud i smród? Gdzież się podzieją biedni chorzy, którzy nie mogą wyjechać na letniska, o ile zabiera im się resztę zdrowego i czystego powietrza? Może wyższe władze raczą wejrzeć w tę sprawę.Panorama Międzyrzeca Podlaskiego, fotografia z około 1925 roku; źródło: Biblioteka Cyfrowa WBP w LublinieLudzie od bruduW okresie międzywojennym miasta i miasteczka, takie jak Międzyrzec Podlaski, stanęły przed nowym wyzwaniem: jak pogodzić tradycyjne sposoby gospodarowania z wymogami sanitarno-higienicznymi nowoczesnego państwa. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku młode państwo polskie musiało ujednolicić przepisy po trzech zaborach. Ustawa o ochronie zdrowia publicznego z 19 lipca 1919 roku oraz późniejsze rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych z lat 20. i 30. XX wieku nakładały na samorządy obowiązek utrzymywania czystości w granicach miast, organizowania wysypisk, miejsc dezynfekcji i zakładów do utylizacji padliny. Jednocześnie w każdym powiecie musiał działać tzw. czyściciel miejski – urzędowo zatwierdzony przedsiębiorca, odpowiedzialny za wywóz martwych zwierząt, dezynfekcję podwórek, usuwanie nieczystości oraz wyłapywanie bezdomnych psów. W wielu miejscowościach funkcja ta była kluczowa dla utrzymania porządku i zapobiegania epidemiom, choć społecznie budziła niechęć i obrzydzenie.Z relacji mieszkańca Międzyrzeca Podlaskiego opublikowanej w 1932 roku w Gazecie Świątecznej wynika, iż miejscowy czyściciel nie przestrzegał przepisów. Choć miał obowiązek wykonywać prace poza miastem – pod Jelnicą – zdzierał skóry z padłych koni przy ulicy Łukowskiej, wśród domostw. Fetor rozkładającego się mięsa i widok padliny w centrum miasta wywoływały oburzenie. Warto pamiętać, iż w latach 30. system nadzoru sanitarnego w małych miastach dopiero się kształtował. Inspektorzy powiatowi i lekarze miejscy z trudem egzekwowali przepisy, a władze lokalne często nie dysponowały ani funduszami, ani zapleczem technicznym, by zapewnić warunki zgodne z ustawą.Zawód czyściciela miejskiego należał do najbardziej pogardzanych, choć niezbędnych profesji II Rzeczypospolitej. Hycel, łapacz psów, grabarz padliny – te określenia funkcjonowały zamiennie i niosły ze sobą piętno społecznego wykluczenia. Mimo iż funkcja była urzędowa i wynikała z obowiązujących przepisów sanitarnych, w mentalności mieszkańców wiązała się z nieczystością – zarówno w sensie fizycznym, jak i moralnym. W tradycji ludowej osoby wykonujące takie prace lokowano na marginesie wspólnoty – obok grabarzy, rzeźników czy kata. Warunki pracy były wyjątkowo trudne. Brakowało środków dezynfekcyjnych, odpowiednich pojazdów do transportu, a miejsca utylizacji padliny znajdowały się tuż za granicami miast – często na otwartym polu. W archiwach wojewódzkich zachowały się skargi mieszkańców m.in. z Białej Podlaskiej, Siedlec i Międzyrzeca Podlaskiego, dotyczące „nieusuwania padliny przez kilka dni”, „wrzucania trupów zwierząt do rzek” czy „rozprzestrzeniania się fetoru w obrębie ulic miejskich”.Konny zaprzęg z budą rakarza (hycla); źródło: Narodowe Archiwum CyfrowePo II wojnie światowej system prywatnych czyścicieli zaczął zanikać. Ich obowiązki przejęły miejskie zakłady gospodarki komunalnej,podległe władzom lokalnym. W 1956 roku funkcje te ostatecznie upaństwowiono, likwidując zawód hycla jako prywatnej działalności gospodarczej. Od tego momentu zadania dezynfekcyjne, utylizacyjne i deratyzacyjne weszły w zakres publicznej służby sanitarnej, tworzącej podwaliny współczesnej inspekcji sanitarnej.Łapanka dla zyskuW okresie międzywojennym stosunek do zwierząt w Polsce był bardzo zróżnicowany i w dużej mierze zależał od miejsca zamieszkania i statusu społecznego. Na wsi pies był przede wszystkim pomocnikiem i strażnikiem obejścia, trzymanym dla użyteczności – miał pilnować gospodarstwa, pomagać przy stadzie i odstraszać obcych. Zwykle całe życie spędzał na łańcuchu, karmiony resztkami lub serwatką. Troska o jego los była raczej kwestią praktyki niż uczucia – ważne, by „dobrze pilnował”.W miastach natomiast zaczynała się rodzić zupełnie inna kultura. W zamożniejszych domach urzędników, nauczycieli czy lekarzy pies stawał się towarzyszem. Prasa kobieca i poradniki miejskie z lat 30. pisały o „psach pokojowych”, modnych rasach i zasadach pielęgnacji. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami organizowało w Warszawie i Lwowie pierwsze schroniska, a w gazetach ukazywały się apele o „litość dla psów miejskich”. Równocześnie biedniejsi mieszkańcy, zwłaszcza w małych miastach, widzieli w bezdomnych psach zagrożenie – szerzenie wścieklizny, hałas i bałagan na ulicach.Dla jednych pies był domownikiem, dla innych – zagrożeniem lub źródłem zarobku. W wielu miastach hycle sprzedawali schwytane psy do zakładów anatomii weterynaryjnej, garbarni lub – częściej – właścicielom, którzy chcieli odzyskać pupila. Odbiór psa był odpłatny; opłata wynosiła od 2 do 5 złotych, co przy ówczesnych zarobkach robotnika stanowiło sumę znaczącą. W prasie lokalnej regularnie pojawiały się skargi, iż hycle „łapią psy z obrożami”, a następnie „żąda się od właścicieli okupu”. Takie przypadki odnotowano m.in. w Warszawie, Lublinie, Radomiu, Łodzi i Białej Podlaskiej. W 1934 roku Kurier Warszawski donosił o głośnej sprawie łapaczy, którzy trzymali kilkadziesiąt psów w stodole na Pradze, żądając pieniędzy za ich wydanie. Towarzystwa opieki nad zwierzętami próbowały walczyć z tym procederem, żądając wprowadzenia miejskich schronisk i ewidencji schwytanych psów. W 1937 roku władze Warszawy nakazały rejestrowanie każdego ujętego zwierzęcia i ograniczyły działalność prywatnych hycli, ale w mniejszych miastach – takich jak Międzyrzec Podlaski – przez cały czas funkcjonowały dawne, niemal feudalne praktyki.W okresie międzywojennym stosunek do zwierząt w Polsce był bardzo zróżnicowany i w dużej mierze zależał od miejsca zamieszkania i statusu społecznego. Na zdjęciu grupa harcerek uczy psy podskoków, rok 1934; źródło: Narodowe Archiwum CyfroweMiłosierdzie w paragrafachW 1932 roku w Polsce obowiązywało Rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych z 22 marca 1932 roku w sprawie ochrony zwierząt przed znęcaniem się. Był to pierwszy nowoczesny akt prawny w II Rzeczypospolitej, który w sposób kompleksowy regulował traktowanie zwierząt, i zarazem jeden z najwcześniejszych tego typu dokumentów w Europie. Wprowadzał zakaz „zadawania zwierzętom niepotrzebnych cierpień”, a więc m.in. bicia, kopania, okaleczania, przeciążania czy przewożenia w sposób dręczący. Co szczególnie nowatorskie – obejmował ochroną wszystkie zwierzęta, zarówno gospodarskie, jak i domowe, a także te bezpańskie. Rozporządzenie było efektem rosnącej w latach 20. świadomości społecznej, inspirowanej europejskimi ruchami ochrony zwierząt. W Warszawie działało już wówczas Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, założone w 1864 roku, które po odzyskaniu niepodległości rozszerzyło działalność na teren całego kraju. Organizacja ta prowadziła kampanie edukacyjne, występowała do władz o wprowadzenie regulacji i nadzorowała warunki transportu zwierząt oraz ich traktowanie na targowiskach. Jej działalność wspierały osoby ze świata nauki i kultury, m.in. Maria Rodziewiczówna, która na łamach prasy apelowała o „uczenie dzieci miłosierdzia wobec istot niemych”.W praktyce jednak przestrzeganie przepisów pozostawało problematyczne. W małych miastach i na wsiach, gdzie nadzór policyjny był ograniczony, prawo często istniało tylko na papierze. W raportach inspektorów sanitarnych i weterynaryjnych z lat 30. pojawiają się wzmianki o biciu koni, ciągnięciu padłych zwierząt po drogach czy właśnie – o wyłapywaniu psów przy użyciu drucianych pętli i worków. Takie praktyki budziły oburzenie i bywały zgłaszane do prasy.Po II wojnie światowej prawo ochrony zwierząt stopniowo rozwijano, ale długo utrzymywało ono ograniczony zasięg. Dopiero ustawa z 21 sierpnia 1997 roku o ochronie zwierząt wprowadziła zasadę, iż „zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą”. Było to jedno z najważniejszych zdań w polskim prawodawstwie humanitarnym, wpisujące się w europejskie standardy. W kolejnych dekadach przepisy te nowelizowano, obejmując zakazem m.in. walki psów, uboju rytualnego bez znieczulenia (z wyjątkami religijnymi) oraz transportu w nieludzkich warunkach. W 2025 roku Polska wejdzie w kolejny etap – zakaz hodowli zwierząt na futra, uchwalony w 2023 roku po długiej debacie publicznej.„Otóż na środku owych Piasków, między: drogą żelazną a drogą bitą ma mieszkać czyściciel. Gdzie tu zdrowy rozsądek?” – zastanawiał się czytelnik Gazety ŚwiątecznejNa PiaskachW 1932 roku Międzyrzec Podlaski był miastem liczącym około 12 tysięcy mieszkańców, z czego ponad połowę stanowili Żydzi, a resztę głównie Polacy. Było to wówczas jedno z najżywszych miasteczek południowego Podlasia – z targowicą, szkołami, synagogą, kościołem, kilkoma młynami i rozwijającym się handlem. Na obrzeżach miasta, przy drodze prowadzącej na Radzyń Podlaski, rozciągała się dzielnica zwana Piaskami – nazwa pochodziła od piaszczystych wydm ciągnących się wzdłuż rzeki Krzny. Piaski miały charakter półwiejski i rekreacyjny. W upalne dni kąpano się tam w Krznie, suszono zboże, wypasano bydło i konie. W latach 20. i 30. XX wieku było to jedno z nielicznych miejsc w okolicy, gdzie młodzież – zarówno polska, jak i żydowska – mogła się kąpać i odpoczywać na wolnym powietrzu.Ulica Lubelska w Międzyrzecu Podlaskim, zdjęcie z około 1930 roku; źródło: Bialska Biblioteka CyfrowaJednocześnie teren Piasków krył ślady dawnych pochówków. Według Słownika geograficznego Królestwa Polskiego z 1885 roku okolice Międzyrzeca Podlaskiego obfitowały w piaszczyste wzgórza i dawne „kopce grobowe”. W przekazach mieszkańców powtarzały się relacje o „kościach ludzkich i czaszkach” odkopywanych podczas wybierania piasku – prawdopodobnie pozostałościach po cmentarzu cholerycznym z XIX wieku, utworzonym w czasie epidemii z lat 1831 i 1873, a częściowo także po mogiłach wojskowych z okresu wojen napoleońskich. W innych podaniach wspominano, iż na Piaskach chowano także ofiary powstania styczniowego, rozstrzelane w okolicy w 1863 roku.Po I wojnie światowej teren ten stopniowo przekształcał się w miejsce rekreacji i kąpielisko. Z czasem, wraz z rozwojem urbanistycznym miasta, Piaski przestały być peryferiami. W latach 50. XX wieku włączono je w granice administracyjne Międzyrzeca Podlaskiego. Na dawnych wydmach i nieużytkach zaczęto budować domy jednorodzinne i ogródki działkowe. W latach 70. powstały tu pierwsze zakłady rzemieślnicze i drobne warsztaty, a w okresie PRL-u teren dawnego kąpieliska stopniowo zabudowano.Więcej tekstów z cyklu Wieści z minionej niedzieli:
Idź do oryginalnego materiału