Dlaczego przejmujesz się tą dziewczyną? Nie jest choćby twoją rodziną!

2 dni temu

— Po co ty się babrasz z tą dziewczyną? Przecież to nie twoja córka!

Historia Łucji, którą opowiedziała mi sama — i pozwoliła, by podzielić się nią dalej. Wszystko w niej prawdziwe. Wszystko — boleśnie znajome dla niejednej z nas.

Wyszłam za mąż po raz drugi. Pierwszy mąż, Marek, zginął tragicznie — wracał do domu motorem, stracił kontrolę nad pojazdem. Miałam wtedy dwadzieścia sześć lat, a mojej córce Julce ledwie dwa. Dopiero zaczęliśmy życie, urządzaliśmy wspólny kąt. Wisiała na mnie hipoteka, byłam na macierzyńskim, bez pracy i pomocy. Rodzice Marka dawno odeszli, a moi mieszkali w wiosce pod Poznaniem — sami ledwo wiązali koniec z końcem.

Ale, o dziwo, pojawił się człowiek. Był to Krzysztof — przyjaciel mojego zmarłego męża. Często nas odwiedzał, przynosił Julce zabawki i owoce, pomagał w domowych sprawach. Z początku się wzdragałam — przecież dopiero co owdowiałam. Ale z czasem się otworzyłam. Wrosłam w niego jak w rodzinną ławkę. Kto mnie osądzi? Serce żywego ciągnie się do żywego. Marka nie zapomniałam i nigdy nie zapomnę — żyje w naszej córce. Ale życie toczy się dalej.

Po roku wzięliśmy z Krzysztofem ślub. Jego rodzina nie była zachwycona. Matka, Bronisława, od razu dała mi do zrozumienia: *„Kobieta z dzieckiem nam nie pasuje”*. Ale Krzysztof postawił na swoim. Zdecydowaliśmy: będziemy mieszkać razem — w ich dużym domu na obrzeżach Wrocławia, z ogródkiem i szklarnią. A moje mieszkanie — wynajmiemy, żeby było z czego żyć.

Zgodziłam się. Naiwna. Myślałam — rodzina, pomoc, oparcie. A w praktyce… Już po pierwszym tygodniu teściowa zaczęła dyrygować. *„Umyj, wykosz, wyplew, ugotuj”*. Na Julkę choćby nie spojrzała — jakby była powietrzem. Ani *„dzień dobry”*, ani *„jak się masz”*. choćby imienia nie raczyła wymówić. W tym domu moja córka czuła się jak cień.

Pracowałam od świtu do nocy — w domu i w ogrodzie. Plecy bolały, dłonie w odciskach. A teściowa — wiecznie niezadowolona. Aż pewnego dnia usłyszałam rozmowę, która wbiła mi się w pamięć:

— Po co ty się babrasz z tą dziewczyną, Krzysiu? — mówiła jego matka. — Przecież to nie twoja krew! Tylko pieniądze na nią marnujesz. Lepiej już sobie swoje dziecko zróbcie, to będzie porządna sprawa.

— Mamo — odparł zirytowany — przestań! To moja rodzina i ja o tym decyduję.

Udałam, iż nic nie słyszałam. Ale serce ścisnęło mi się jak w imadle. Tamte słowa zostawiły ślad.

Potem urodził się nasz synek — Franek. Żywy portret Krzysztofa. Te same oczy, nos, choćby dołek w policzku. I wtedy teściowa rozkwitła. Kręciła się przy wnuku od rana do wieczora. A Julkę — dalej ignorowała. *„Nie dotykaj”*, *„Nie zbliżaj się”*, *„Odstaw się od brata”*. Pewnego dnia tak szorstko odepchnęła Julkę, iż ta się przewróciła. Wtedy straciłam cierpliwość.

— Dość! — krzyknęłam. — Ona nie jest workiem na ziemniaki ani błędem! To moja córka, i musicie ją szanować!

Nawymyślałyśmy sobie wtedy od najgorszych. Ale od tej rozmowy teściowa trochę się uciszyła. Przynajmniej nie dokuczała Julce. Choć miłości jak nie było.

A niedawno stało się coś jeszcze. Krzysztof miał wolne, wylegiwał się na kanapie. Dzwonią ze szkoły: Julka na WF-ie zwichnęła nogę, zabrali ją do szpitala. Podbiegłam do męża:

— Jedziemy! Julka ma kontuzję!

A on tylko machnął ręką:

— To nie moje dziecko. Po co mam marnować wolne? Niech poleży w szpitalu, niech się uspokoi.

Zrobiło mi się tak zimno. Tak obrzydliwie. Spakowałam Franka, wyszłam z domu i pobiegłam do sąsiada, który dorabiał jako taksówkarz. Zawiózł nas do szpitala. Na szczęście tylko zwichnięcie, nie złamanie. Leczenie — i do domu.

Ale do domu — do moich rodziców. Zadzwoniłam do najemców, powiedziałam: zwalniajcie moje mieszkanie. Za tydzień się wprowadzamy.

Wieczorem Krzysztof zadzwonił:

— Gdzie jesteś z synem? Co się dzieje?

Odpowiedziałam spokojnie:

— Nie wrócimy już do waszego domu. Mam dwoje dzieci. Jak nauczysz się kochać oboje — to przyjdź. Ale tylko do MNIE.

Zamilkł. I się rozłączył.

Nie wiem, co postanowi. Ale ja już wiem jedno: lepiej być samotną niż żyć obok kogoś, kto w twoim dziecku widzi tylko niewygodny dodatek.

Idź do oryginalnego materiału