Dlaczego opiekujesz się tą dziewczyną, skoro nie jest twoją krewną?

polregion.pl 1 dzień temu

**Dziennik osobisty**

Dlaczego ty się z tą dziewczynką zadajesz? Przecież to nie twoja córka!

Historia Kingi, którą sama opowiedziała – i pozwoliła przekazać dalej. Wszystko w niej prawdziwe. Wszystko – aż za dobrze znane wielu z nas.

Wyszłam za mąż po raz drugi. Przemek, mój pierwszy mąż, zginął tragicznie – wracał do domu motorem, stracił panowanie nad pojazdem. Miałam wtedy dwadzieścia sześć lat, a moja córka Gabrysia ledwie dwa. Dopiero zaczynaliśmy życie, urządzaliśmy dom. Wisi na mnie był kredyt hipoteczny, byłam na macierzyńskim, bez pracy i wsparcia. Rodzice Przemka odeszli dawno temu, a moi mieszkali we wsi pod Poznaniem – sami ledwie wiązali koniec z końcem.

Ale, o dziwo, pojawił się ktoś. To był Marek – przyjaciel męża. Często nas odwiedzał, przynosił Gabrysi zabawki i owoce, pomagał w domu. Z początku trzymałam dystans – wdowa przecież niedawno. A potem jakoś tak się zaczęło. Stał się bliski. Nie wiem, kto mnie oceni, ale serce żyjącego ciągnie do żyjącego. Przemka nie zapomniałam i nigdy nie zapomnę – jest w mojej córce. Ale życie toczy się dalej.

Po roku wzięliśmy z Markiem ślub. Jego rodzina nie była zachwycona. Matka, Danuta Stanisławowa, od razu dała mi do zrozumienia: „Kobieta z dzieckiem nam nie pasuje”. Ale Marek postawił na swoim. Powiedział: będziemy mieszkać razem – w ich dużym domu na obrzeżach Wrocławia, z ogrodem i szklarnią. Moją kawalerkę wynajmiemy, żeby były dodatkowe pieniądze.

Zgodziłam się. Naiwna. Myślałam – rodzina, pomoc, oparcie. A w praktyce… Już w pierwszym tygodniu teściowa zaczęła dyrygować. „Umyj, wykosz, wyplew, ugotuj”. Na Gabrysię w ogóle nie zwracała uwagi – jakby jej nie było. Ani „dzień dobry”, ani „co u ciebie”. choćby imienia nie wymawiała. W tym domu córka czuła się jak cień.

Pracowałam od świtu do nocy – w domu, w ogrodzie. Plecy bolały, dłonie w odciskach. A teściowa – wiecznie niezadowolona. Aż w końcu podsłuchałam rozmowę, której nigdy nie zapomnę:

— Po co się z tą dziewczyną męczysz, Marek? — mówiła matka. — To nie twoja krew! Tylko pieniądze marnujesz. Urodzicie swoje dziecko, to będzie porządnie.

— Mamo — odparł zirytowany — daj spokój! To moja rodzina, ja decyduję.

Udawałam, iż nie słyszę. Ale serce mi się ścisnęło. Tamten ból wrył się głęboko.

Później urodził się Jasiek. Kopia Marka. Oczy, nos, choćby dołek w policzku. I wtedy teściowa rozkwitła. Całe dni krzątała się przy wnuku. A Gabrysię – odsuwała dalej. „Nie ruszaj”, „Nie podchodź”, „Daj bratu spokój”. Pewnego dnia tak szarpnęła córkę, iż ta upadła. Wtedy nie wytrzymałam.

— Dość! — krzyknęłam. — Ona nie jest workiem, śmieciem ani pomyłką! To moja córka, i musicie ją szanować!

Nawymyślałyśmy sobie wtedy niejedno. Ale po tej kłótni teściowa się uspokoiła. Przynajmniej nie dokuczała Gabrysi. Ale miłości jak nie było, tak nie ma.

Ostatnio zdarzyło się coś jeszcze. Marek leżał w weekend na kanapie. Zadzwonili ze szkoły: Gabrysia na wf-ie skręciła nogę, zabrali ją do szpitala. Podbiegłam do męża:

— Jedźmy! Gabrysia ma uraz!

A on tylko machnął ręką:

— To nie moje dziecko. Po co mam tracić wolny dzień? Niech się w szpitalu przeleży, przemyśli.

Zrobiło mi się tak straszno. Tak obrzydliwie. Spakowałam Jaśka, wyszłam z domu i pobiegłam do sąsiada, który dorabiał jako taksówkarz. Zawiózł nas na izbę przyjęć. Na szczęście tylko zwichnięcie, nie złamanie. Opatrzyli – i do domu.

Tylko iż do domu – do moich rodziców. Zadzwoniłam do lokatorów: zwalniajcie mieszkanie. Za tydzień się wprowadzamy.

Pod wieczór Marek zadzwonił:

— Gdzie jesteś z synem? Co się stało?

Odpowiedziałam spokojnie:

— Nie wracamy już do waszego domu. Mam dwoje dzieci. jeżeli nauczysz się kochać oboje – przyjdź. Ale tylko do MNIE.

Milczał. I się rozłączył.

Co postanowi – nie wiem. Ale ja wiem jedno: lepiej być samotną, niż żyć obok kogoś, kto widzi w mojej córce powietrze.

Idź do oryginalnego materiału