Wczoraj kompletne szaleństwo.
Słońce, UPAŁ, wszystko kwitnie, bzyczy, pachnie.
Wczoraj po szkole, która trwała tylko trzy godziny zgarnęłam piątkę do nas do domu, ‘jak ty dasz radę? Znowu Przedszkole u A?’ pyta sąsiad, ależ nie!, odpowiadam, to mój genialny plan: teraz czwórka rodziców będzie mi winna rewizytę. Czyli jakieś cztery piątki z głowy, ja to się umiem ustawić!
Pięcioro dziewięciolatków najpierw nie wiedziało co ma zrobić z tą nagłą wolnością, cztery dziewczyki i chłopak patrzyli się na mnie trochę pytająco, a trochę wyczekująco, jakbym to ja miała im coś zorganizować, wyciągnąć z kapelusza gry i zabawy jak królika. Ale ja uparłam się czekać, dać im szansę, żeby sobie sami coś wymyślili, sami wpadli na to, co lubią robić razem. Bo dzieci to jak zakwas, trzeba dać im miejsce i czas i zawsze coś wymyślą.
Najpierw usiedli przy stole. Mo wyciągnęła Wybuchające Koty, ale nie bardzo im szło granie, połowa nie rozumiała o co chodzi, jedna dziewczynka poszła do ogrodu, bo nie lubiła, inna czytała instrukcję, nie bardzo mogli wykumać co i jak ani się zmobilizować, żeby się nauczyć. Zaczęłam trochę wątpić w moje żelazne zasady i dawaj! im podpowiadać, a może pogracie w karty, a możę porysujecie, zanim nie poszłam po rozum do głowy i przestałam im przeszkadzać w nudzeniu się.
Siedzieli tak i siedzieli, postanowiłam im nie ułatwiać, bo przecież najlepsze pomysły wpadają jak się człowiek porządnie ponudzi, ale niosłam już ten niepokój, czułam go w koniuszkach palców, iż może jednak źle interpretuję istotę bycia dzieckiem i może powinnam zostać kaowcem, zorganizować im lepienie, wycinanie, konkursy i zajęcia w podgrupach, bo co powiedzą rodzicom? Że było beznadziejnie?? Na szczęscie poszlam pomyć naczynia. I poczekać.
Po tak spędzonej godzince bez sensu zaczęli powoli coś wymyślać, rozmawiać, wygłupiać się, ja poszłam do sklepu, potem nastawiłam pizzę. Zjedli i po kolejnej godzinie wybuchła pierwsza afera, najlepsza przyjaciółka Mo oskarżyła ją o coś, czego ona ‘nie zrobiła’, Mo królowa dramatu pobiegła rycząc na górę, wcześniej oznajmiając, iż chce żeby wszyscy sobie poszli. Na szczęście po polsku, więc nikt nie zrozumiał. Poszłam, wysłuchałam, poprzytulałam, wyjaśniłam, iż sama wszystkich zaprosiła, więc ja nie będę wypraszać z powodu nieporozumienia. Ale może sobie posiedzieć na górze, jak ma taką ochotę. Znam swoją córkę, pomyślałam, nie przepuści dobrej zabawy, musi się tylko uspokoić.
Zeszłam na dól, dzieciaki były trochę przestraszone i czekały co zrobię, a ja postanowiłam zrobić zupę. Troche sobie pogadali, ale cicho, tak, jak sobie ludzie gadają, kiedy są niepewni, Mo posiedziała piętnaście minut na górze, przeszły jej emocje jak wiosenna burza i zeszła na dół. Amosfera się zaczęła oczyszczać i wszyscy zaczęli proces naprawiania i wyjadania mi pokrojonej marchewki. Jedna koleżanka zaproponowała wersję, która była do przyjęcia przez obie strony, inna koleżanka głośno zaczęła rozkminiać, jak to mogło być, obie strony zostały wysłuchane i w końcu osiągnięto porozumienie w wersji która nie plamiła honoru żadnej strony. Peace and love:)
Przez resztę dnia wszyscy się razem bawili, oblewali wodą w ogrodzie, rozmawiali czym jest czas i kto stworzył Boga, kiedy słońce zgaśnie i zjedli mi zupę znaną jako ‘zupka mamusi’, czyli wegański rosół. Czym mnie zdziwili, bo jakie dziecko lubi zupy kapuściane? Z ciekawością słuchałam ich rozkminek, są właśnie w wieku w którym przestaje się być dzieckiem i trzeba zacząć mierzyć się z rozumieniem tego, czego nie rozumie nikt. Jedna dziewczynka twierdziła, iż nie było czasu przed powstaniem człowieka, bo to człowiek wymyślił czas, a drugi chłopak mówił, iż przecież słońce wstawało i zachodziło choćby bez ludzia. Prawie widziałam, jak te trybiki w ich głowie się obracały. Ciekawie było. Kurcze, dzieci są ciekawe.
A tu magnolia z okna mojej sypialni: