
Myriam Claude i jej szklarniowa plantacja bananów.
Gęste, wilgotne powietrze otula drzewko bananowe, na którym dojrzewa piękna kiść owoców – jeszcze zielonych. Obok niego rosną drzewa obsypane kwiatami, cytrusami i drobnymi granatami, które niedługo eksplodują smakiem.
Co interesujące – plantacja Myriam Claude nie znajduje się w tropikach. To szklarnia o powierzchni prawie dziewięciu tysięcy stóp kwadratowych na północny zachód od Montrealu, w samym środku mroźnej quebeckiej zimy. Claude stawia wszystko na jedną kartę, wierząc, iż rodzinny biznes, dotychczas zajmujący się uprawą kwiatów, będzie w stanie produkować ponad 100 tysięcy bananów na każde zbiory – a także inne egzotyczne owoce.
– Trzy lata temu, gdy powiedziałam ojcu: „Tato, spróbujmy”, sama nie wierzyłam, iż to się uda. To był eksperyment – opowiada Claude o swoim pionierskim projekcie w szkółce „Éco-Verdure” w miejscowości St-Eustache w Quebecu.
– Ale pomyślałam: czemu nie? – dodaje córka Jacques’a Claude’a, założyciela rodzinnego biznesu. Postanowiła udowodnić ojcu, iż jej pomysł nie jest tak niedorzeczny, jak się wydawało.
– Gdy zasadziłam drzewa bananowe, pierwsze kwiaty pojawiły się już po sześciu miesiącach – niemal od razu po zasadzeniu. Wtedy ojciec zrozumiał, iż to działa i iż warto się na tym skupić – wspomina Claude.
Z dwóch bananowców zebrała sześć kiści, po 250 bananów każda. Sprzedała je błyskawicznie – łącznie 1500 owoców w dwa miesiące. Teraz planuje zasadzić od 100 do 150 roślin, z których każda będzie rodzić trzy kiście owoców.
– Bananów będzie naprawdę dużo – mówi z uśmiechem. Przy takiej skali uprawy rodzinna szklarnia może produkować od 75 do 110 tysięcy bananów na każde zbiory.
Wybór bananów jako głównej uprawy może wydawać się nietypowy, zwłaszcza iż to jeden z tańszych owoców na rynku. Sześć bananów z uprawy Myriam Claude kosztuje 5 dolarów, a większość klientów kupuje je zielone, by dojrzały w domu.
Podczas pandemii COVID-19 rząd prowincji promował lokalną produkcję żywności w obliczu problemów z łańcuchem dostaw i niedoborów. Jednak sukces sprzedaży bananów Claude nie wynika wyłącznie z chęci wspierania lokalnych producentów. Klienci naprawdę chcą je kupować!
Jacques Claude, nestor rodziny, podkreśla, iż jego banany różnią się od tych dostępnych w sklepach – i smakują znacznie lepiej.
– Przede wszystkim mają dużo więcej smaku i są bardziej sycące – mówi. – Zjesz jednego i nie masz ochoty na kolejnego, bo już jesteś nasycony.
Myriam Claude dodaje, iż importowane banany są naszpikowane konserwantami, które pozwalają im przetrwać długą drogę do Kanady.
– Mam wrażenie, iż smakują jak styropian – mówi z przekonaniem.
Ale rodzina Claude nie zamierza poprzestać na bananach. Planują uprawiać cytryny, limonki, pomarańcze, mandarynki, papaje i granaty. Myriam eksperymentuje również z innymi owocami – ananasami, marakują, gujawą, kumkwatem, figami i mango.
Co więcej, sama żółta odmiana banana to dla niej za mało.
– Sprowadzamy specjalne odmiany: turkusowo-niebieskie banany, różowe, czerwone, a choćby takie wielkości dyni. Chcę uprawiać egzotyczne owoce, bo nikt inny tego nie robi. Nie interesuje mnie to, co robią wszyscy, to zbyt proste – podkreśla Myriam Claude.
Jej plany sięgają jeszcze dalej. Marzy o uprawie owocu pawpaw – zapomnianej rośliny, która rośnie we wschodnich Stanach Zjednoczonych i południowym Ontario.
– Zaczniemy uprawiać go na polach tutaj. Drzewo dojrzewa po czterech latach – tłumaczy – To egzotyczny, ale wytrzymały owoc, którego smak to mieszanka banana, mango i kiwi.
Na podst. Canadian Press