Dziś znowu poczułam, iż nikt nie cieszy się, kiedy muszę wyruszyć w poszukiwaniu nowego schronienia i pożywienia moje łapki nie wytrzymują już obciążonego, chorującego ciała. Rozumiałam to doskonale: nikt nie będzie czekał w domu. Muszę iść dalej, znaleźć azyl i jedzenie, ale moje kończyny nie są w stanie utrzymać wyczerpanej postaci.
Od zawsze byłam osobą odpowiedzialną. W przedszkolu pilnowałam, by dzieci odkładały zabawki na miejsce. W szkole powierzono międzylekarską dyżurę, a na studiach pełniłam funkcję przewodniczącej grupy. W pracy zbierałam dobrowolne fundusze na firmowe imprezy i prezenty dla kolegów. Poczucie obowiązku zdawało się być wplecione w moje serce.
Gdy więc mieszkańcy jednogłośnie wybrali mnie na zarządcę klatki schodowej, nie byłam zaskoczona. Mimo młodego wieku podjęłam się zadania z entuzjazmem.
Weroniko, na czwartym piętrze Kowalscy hałasują do późna, nie da się spać narzekała starsza sąsiadka Helena.
Poskładałam sprawy w porządek, przemawiając tak przekonująco do zakłócających spokój, iż najgłośniejsi lokatorzy przyznali się do winy i obiecali zmianę.
Weroniko, ktoś wrzuca śmieci prosto do kosza, nie wynosi ich do pojemnika! jęknęli mieszkańcy.
Stałam obok, patrzyłam na nieporządek i bezlitośnie wzywałam ich do poprawy. Nasza klatka lśniła czystością, a przy wejściu rozkwitał kwiatowy ogródek. Byłam dumna z porządku. Czasem zatrzymywałam się przed budynkiem, by podziwiać efekty swojej pracy. Wszystko układało się tak, jak powinno. Byłam pewna, iż poradzę sobie. Byłam mądra.
Aż pewnego dnia przed naszym domem pojawił się pies…
Bezładny, kudłaty, chudy, rudy mieszanka, który wylądował przy naszym balkonie i schował się pod daszkiem, by przetrwać noc. Dzieci zauważyły go najpierw. Podbiegły, ale matki, wyczuwając niebezpieczeństwo, krzyknęły przeraźliwie:
Natychmiast z daleka! To może być niebezpieczne!
Złapały dzieci i odciągnęły biedne zwierzątko:
Odejdź stąd! Niech cię nie ma!
Pies próbował wstać, nie udało mu się. Potem próbował się czołgać, ale i to było za trudne. Zaczął szlochać cicho, patrząc na krzyczących ludzi. Wielkie łzy spływały po jego pysku.
Matki były zdezorientowane. Sytuacja wymagała zdecydowanej reakcji, ale wezwać służby ochrony zwierząt czy policję wydawało się przesadą. Wtedy wkroczyłam ja, jedyna nadzieja:
Tam jest pies! krzyknęli jednocześnie. Weroniko, załatw to! Niebezpieczeństwo!
Podeszłam bliżej i zajrzałam pod balkonik. Nasze spojrzenia się spotkały moje surowe, jego pełne niepewności.
Pies westchnął, podjął kolejny daremny ruch, by się poruszyć. Zrozumiał, iż nie znajdzie tu pomocy. Nie miał siły ani do chodzenia, ani do raczkowania. Z ust wydobył się słaby, żałosny dź, który rozdarł moje serce.
Wygląda na to, iż jego łapa jest zraniona powiedziałam głośno. Trzeba go zabrać do weterynarza.
Matki spojrzały na siebie. Wszystkie pomyślały: Niech nas nie wciągnie to w długi! i pośpiesznie wprowadziły dzieci do domu:
Musimy iść, dzieci też muszą spać! Weroniko, zrób to!
Zostawiły mnie samą z porzuconym zwierzęciem.
Westchnęłam, zajrzałam do torby i przeliczyłam, czy mając 50 zł wystarczy na wizytę u weterynarza. Nie mogłam sama podnieść psa był nie tylko brudny, ale i ciężki.
Szukałam pomocy, rozejrzałam się i zauważyłam, iż przed klatką zatrzymał się stary Fiat 126p, którym jeździł pan Łukasz Kowalczyk ten sam, którego widzieliśmy w rodzinie Kowalskich.
Z auta wyskoczył, zderzył się z balustradą i podbiegł do mnie.
No proszę, panie nadzorco! Co tu się sypie? mrugnął żartobliwie.
Proszę pomóc odparłam poważnie i skinęłam w stronę balkonu.
Łukasz pochylił się, zauważył psa.
Czy to twój?
Oczywiście, iż nie! podniosłam głos. Musimy mu pomóc. Weterynarz jest blisko, ale nie mamy środka transportu.
Łukasz spojrzał na psa, potem na swój samochód i westchnął ciężko:
Znam mojego szefa Lusię nie będzie zadowolona, jeżeli się dowie! Ale co zrobić dla dobra zwierzaka?
Wyciągnął z bagażnika stary koc i położył go na siedzeniach.
Jedziemy ratować! jeżeli będzie kłopot, ty mnie chronisz!
Jasne! obiecałam i delikatnie zwróciłam się do psa: Chodź, maleńka, zawieziemy cię do lekarza. Trzymaj się.
Pies zgodził się, nie sprzeciwiając się podniesieniu. Całą drogę głaskałam go i uspokajałam szeptem.
W przychodni przyjechał młody lekarz, z lekko potarganymi włosami i poważnym wyrazem twarzy. Dokładnie zbadał pacjenta, założył szynę na złamaną łapę i wypisał leki.
Musi dużo leżeć, ma pęknięcie wyjaśnił weterynarz.
Czy jest w ciąży? zapytałam zaskoczona, czując, iż wygląda na zdezorientowaną.
Tak, niedawno przytaknął.
Co zrobimy z nią? spytałam, ledwo łapiąc oddech.
Nie mogę jej zabrać do domu odrzekł Łukasz. Lusia wyrzuciłaby ją z mieszkania.
Ja też nie mam możliwości dodałam cicho.
Musieliśmy gwałtownie znaleźć rozwiązanie.
Zbierzmy wszystkich mieszkańców! Razem wymyślimy coś! zaproponował zdecydowanie Łukasz.
Mam nadzieję, iż tak dodał lekarz. Za tydzień proszę przyprowadzić ją z powrotem na kontrolę. Zapisałem już nazwiska.
Weronika podałam swoje imię.
A jak ma na imię pies? dopytał weterynarz.
Łukasz i ja spojrzeliśmy po sobie. Nie wiedzieliśmy, jak ją nazwać nie było obroży, żadnej sztagówki.
Agata! pierwszy pomysł wpadł mi do głowy.
Pies podniósł uszy i skierował głowę w moją stronę.
Podoba ci się imię? Będziesz Agatą, dobrze? zapytałam łagodnie.
Pies zaszczekał, jakby się zgadzał.
Zgoda odnotował uśmiechnięty lekarz. Niech wasza Agata rośnie zdrowo!
Kiedy wróciliśmy do klatki, czekał na nasz powrót surowy wzrok Łucji Kowalskiej, matki Łukasza, stojącej przy schodach z ręką na biodrze.
Gdzie się podziewałeś? zapytała, ale gdy zobaczyła Łukasza z psem w ramionach, zamilkła, otwierając szeroko oczy.
Łukasz, to pies wpadł do domu, jest w ciąży zabrałem go do lekarza tłumaczył pośpiesznie. Chcieliśmy zrobić mu miejsce pod balkonem tak smutno.
Pod balkonem w taką zimę?! wykrzyknęła Łucja. Musi mieć ciepło i przytulnie!
Dlatego chcemy porozmawiać z sąsiadami kontynuował. Może razem znajdziemy rozwiązanie.
Ku naszemu zdziwieniu Łucja nie sprzeciwiła się. Matczyna troska zdawała się przejmować jej serce. Razem z Weroniką przeszliśmy po mieszkaniach i zwołaliśmy nadzwy na zebranie.
Nikt nie chciał przyjąć psa, ale pojawił się pomysł: zebrane pieniądze przeznaczyć na budowę psiego domku pod balkonem i założyć mały fundusz na karmę. Tak Agacie powstał własny kąt.
Mały, przytulny domek zamieszkał pod dużym budynkiem, niczym miniaturowa kopia domu. W środku położyliśmy miękkie szmaty, przygotowaliśmy wygodne legowisko. Agata wkradła się ostrożnie, starając się nie obciążać bolącej łapy.
Należałoby napisać wniosek do starosty zasugerowałam. żeby wszystko było legalne.
Mieszkańcy gwałtownie podpisali dokument, a ja osobiście zanieśli go na komisariat. Na szczęście funkcjonariusze przyjęli nas ze zrozumieniem i oficjalnie zezwolili, by pies mógł przebywać na terenie posesji.
Gdy wróciłam do swojego małego, uporządkowanego mieszkania, poczułam satysfakcję z wypełnionego obowiązku, ale sen nie przyszedł. Po kilku próbach ubrałam się i wyszłam zobaczyć Agatę.
Jak się czujesz? zapytałam, siadając na ławce.
Pies wydobył cichy jęk. Było jej cieplej, ból słabnął, a najważniejsze przy mnie pojawiło się zaufanie.
Przyjdę po ciebie obiecałam. Może wymyślimy coś lepszego
Wtedy nie wiedziałam, co los jeszcze przyniesie.
Będę wielokrotnie wozić Agatę do weterynarza, dopóki nie wyzdrowieje całkowicie. Młody lekarz, Piotr, będzie nie tylko czuwał nad chorą suczką, ale i nad oddaną, odpowiedzialną Weroniką.
Kiedy Piotr w końcu zaproponował mi małżeństwo, zdecydowaliśmy zamieszkać razem w jego wiejskim domu, gdzie znajdzie się miejsce dla ludzi i zwierdzonych przyjaciół.
W międzyczasie Łucja Kowalska dowiedziała się, iż spodziewa się dziecka, a ich dom zamienił się w spokojniejsze miejsce. Gdy urodziła małą Wiktorię, choćby surowa Helena przestała narzekać i uśmiechnęła się.
Czwarta klatka w naszym bloku od tego dnia przeżywała pozytywne zmiany, choć nikt nie przypuszczał, iż wszystko zaczęło się od czerwonego psa pod balkonem.
Ja, Weronika, ciągle się uśmiecham, zmieniam miejsce zamieszkania, ale nie tracę niestrudzonej dobroci. Kiedy bawię się z Agatą i jej małym szczeniakiem, uśmiecham się i myślę:
Jestem szczęśliwa Dziękuję, wszechświecie! To wszystko zaczęło się od naszej Agaty, psa z czwartej klatki.


![Prawie tysiąc zwierząt. Gatunki z całego świata w Lublinie [ZDJĘCIA]](https://radio.lublin.pl/wp-content/uploads/2025/10/EAttachments90370500e63238652736454f8858407923aaec7_xl.jpg?size=md)
![Strażacy próbują pomóc rannemu łabędziowi [FOTO]](https://swidnica24.pl/wp-content/uploads/2024/04/straz-pozarna.jpg)


