Czekając na spotkanie

1 dzień temu

W oczekiwaniu na spotkanie

Wrzesień był ciepły, suchy i słoneczny. Niskie jesienne słońce raziło w oczy, zwłaszcza pod wieczór. Krzysztof opuścił przed sobą osłonę przeciwsłoneczną. On był wysoki, więc daszek chronił go przed oślepiającym blaskiem, ale Kinga…

Ile razy proponował, żeby zostawiała auto pod domem. Sam by ją zawiózł do pracy, podwiózł wieczorem. Tyle iż ich godziny pracy się nie pokrywały.

— Miło, iż się o mnie martwisz. Ale jeżdżę ostrożnie, sam to widzisz. Nie wyobrażam sobie bez samochodu — mówiła Kinga, przytulając się do niego.

— Dobrze, ale obiecaj, iż będziesz zakładać chociaż okulary przeciwsłoneczne. W przyszłym tygodniu zaczną się deszcze, zrobi się chłodniej. Choć mokra nawierzchnia i kałuże to też nie jest bezpieczniejsze niż olśnienie. W obu przypadkach ryzyko wypadku istnieje.

— Jakiś ty troskliwy. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję — uroczyście przyrzekła Kinga.

Krzysztof zaparkował pod blokiem i z przyzwyczajenia spojrzał na okna ich mieszkania na trzecim piętrze. Słońce odbijało się w szybach, nie mógł dostrzec, czy rolety są opuszczone. jeżeli nie, to w środku musiało być jak w piekarniku — po kilku godzinach upału mieszkanie nagrzewało się nie do zniesienia.

Od razu zauważył, iż auta Kingi nie ma na parkingu. Dziwne, nie zadzwoniła, nie uprzedziła, iż się spóźni. Na wszelki wypadek sprawdził telefon. Faktycznie, brak połączeń i SMS-ów. Kinga kończyła pracę godzinę wcześniej niż on. Zwykle zdążyła przygotować kolację, zanim wrócił.

Wsunął telefon do kieszeni, zamknął samochód i wszedł do klatki.

***

Poznali się półtora roku temu. Krzysztof wracał z pracy i zobaczył na poboczu samochód z otwartymi drzwiami, a obok drobną, zagubioną dziewczynę. Od razu zrozumiał — przebita opona. Zatrzymał się i zaproponował pomoc. Tak się poznali i zaczęli się spotykać.

Kinga mieszkała na wynajmowanym. Delikatna, niewysoka, dumna i niezależna. Przy niej czuł się silnym i doświadczonym mężczyzną. Chciał ją chronić przed wszystkim, a Kinga się złościła, uważając się za dorosłą i samodzielną. niedługo zaproponował, żeby się zamieszkali razem. Po co płacić za osobne mieszkanie, skoro i tak nocowała u niego?

Jego kawalerka, typowa męska jaskinia, pod wpływem Kingi zmieniła się niepostrzeżenie. Pojawiły się koce, kolorowe poduszki na sofie, przytulne lampki. Mieszkanie stało się przytulnym gniazdem. W powietrzu unosiły się zapachy pieczonego mięsa, duszonych warzyw i wanilii. To już nie była zwykła kawalerka, tylko dom.

Pewnego dnia Kinga przyniosła z ulicy brudnego szczeniaka. Chował się przed deszczem pod omszałym krzakiem koło klatki.

— Kinga, po co go wniosłaś? Brudny, śmierdzący i pewnie z pchłami. Może choćby chory. Nazaszczaja wszystko — zirytował się Krzysztof. Nie znosił psów ani innych zwierząt.

— Krzysiu, co ty mówisz? Spójrz, jaki słodki. Żadnych pcheł, tylko zmarzł. Zginie na ulicy. Wykąpię go, jutro zabiorę do weterynarza. Nie martw się, sama będę sprzątać. No powiedz, iż jest uroczy? — Kinga przycisnęła brudnego, mokrego, drżącego szczeniaka do piersi.

— Wiesz, iż nie lubię kotów, a co dopiero psów. Zostaw go w lecznicy — łaskawie pozwolił Krzysztof.

Kinga spojrzała na niego w taki sposób, iż zrozumiał: jeżeli będzie dalej się upierał, odejdzie razem z psem. A tego nie mógł dopuścić. Krzysztof był zakochany. Nigdy nie kochał żadnej kobiety tak jak tej drobnej, subtelnej dziewczyny. Nie pozostało mu nic innego, jak się pogodzić z losem.

Nieszkodliwemu szczeniakowi Kinga nadała dumne imię Burek. I pies od razu się na nie zgodził, uniósł łeb, nastawił obwisłe uszy.

— Patrz, podoba mu się — ucieszyła się Kinga.

— Burek! — zawołał Krzysztof, ale pies choćby głowy nie odwrócił, tylko poruszył uchem, jakby mówił: „Daj spokój”.

Dzięki dobremu jedzeniu Burek gwałtownie przybrał na wadze. Po pół roku stał się przyzwoitym psem średniej wielkości o rudej, jedwabistej sierści. Miał w sobie domieszkę wielu ras, ale jedno było pewne — wśród przodków miał retrievera.

Choć Krzysztof go głaskał i się z nim bawił, Burek uważał Kingę za przywódcę. Słuchał tylko jej, ignorując komendy Krzysztofa, chodził za nią krok w krok. Krzysztof choćby trochę zazdrościł.

Tak żyli we trójkę. Krzysztof był zadowolony z życia, choćby z Burkiem się pogodził i wyprowadzał go rano na spacer. O dzieciach nie myślał. Kiedyś pewnie będą, ale na razie im trójkąt było dobrze.

***

Jeszcze przed drzwiami mieszkania Krzysztof usłyszał wycie i szczekanie Burka. Ledwo otworzył drzwi, a pies przemknął obok niego w stronę klatki schodowej.

Krzysztof westchnął ciężko, zamknął mieszkanie i ruszył za psem.

— Nie śpiesz się, kolego — mruknął pod nosem, patrząc, jak Burek drapie drzwi wejściowe.
Zwykle czekał, aż założy mu smycz, ale dziś zachowywał się dziwnie i nerwowo. Wybiegłszy na zewnątrz, odsunął się na kilka kroków, spojrzał na Krzysztofa, jakby zachęcał, by ten szedł za nim.

— Idę już, idę. Gdzie tak ci się spieszy? — mamrotał Krzysztof, doganiając psa.

Ten niespokojnie poruszył uszami i nagle ruszył przed siebie, wyrywając się z podwórka.

— Stój! — krzyknął Krzysztof. — No błagam, dokąd lecisz?

Burek co jakiśBurek zatrzymał się nagle przed rozrzuconymi po asfalcie odłamkami szyb, a Krzysztof, patrząc na jego smutne oczy, zrozumiał, iż ich wspólne życie już nigdy nie wróci do tego, co było.

Idź do oryginalnego materiału