A z marruwijskiej ziemi przybył kapłan
Z rozkazu króla Archippa, w szyszaku
Wieńczonym liśćmi oliwki rodzajnej,
Przemożny w walce Umbro, co zaklęciem
I ręką żmije usypiał i strasznie
Dyszące węże i koił ich wściekłość,
A sztuką leczył też rany zadane
Ich ukąszeniem. ale ciosowi włóczni
Dardańskiej leki jego nie sprostały.
Ni sen niosące zaklęcia, ni wszelkie
Zioła zebrane na marsyjskich wzgórzach
Wesprzeć go przeciw tej ranie nie mogły.
Nad tobą, Umbro, płakał gaj Angicji
I toń przejrzysta Fucynu, płakały
Zwierciadła jezior.
Wergiliusz, Eneida, ks. VII, w. 1077 – 1091 (749 – 760), tłum. Zygmunt Kubiak
Większości z nas wersy te mogą się wydawać niemal tak tajemnicze i intrygujące, jak fragment mówiący o „złotej gałęzi”, który zainspirował Jamesa George’a Frazera do napisania znanej pracy z dziedziny antropologii kulturowej, i wiele innych nie do końca dla nas jasnych obrazów ukazanych przez wielkiego poetę. Brzemienne w znaczenia słowa Eneidy, pełne odniesień do odległej, zagadkowej przeszłości, do zapomnianych kultur, kryją ogrom wiedzy o najstarszych dziejach Italii, jej mitach i wierzeniach.
Wergiliusz opiewa wojnę Eneasza i sprzymierzonego z nim króla Latynusa z ludami italskimi, na których czele stał Turnus z latyńskiego plemienia Rutulów. Umbro to jeden z wodzów przybywających na jego wezwanie, by walczyć z Trojanami i Latynusem. Z jakiego ludu pochodził? Gdzie leżała marruwijska ziemia i kim była Angicja? Dlaczego waleczny kapłan znany był z tego, iż usypiał żmije i leczył ukąszenia węży? I czy to możliwe, by istniał jakikolwiek związek między tym, co opisał Wergiliusz, a kultem pewnego chrześcijańskiego świętego?
Fucinus
Marruvium, stolica ludu Marsów (Marsi), leżało nad jeziorem Fucinus w środkowych Apeninach, na obszarze dzisiejszej La Marsica w regionie Abruzzo. Stamtąd pochodził Umbro. Przejrzystą toń Fucynu można dziś sobie tylko wyobrazić. Rozległe, prawie bezodpływowe jezioro, które co roku zatapiało pobliskie okolice, próbowano uregulować już w starożytności. Za cesarza Klaudiusza wybudowano podziemny odpływ, który pozwolił na znaczne zmniejszenie powierzchni Fucynu. Dzieło Klaudiusza kontynuowano w II wieku n.e., później zaś zaniechano kosztownego oczyszczania kanału. Ostatecznie jezioro całkowicie osuszono dopiero w XIX wieku. Trwające dwie dekady prace, uwieńczone sukcesem w 1875 roku, sfinansował rzymski bankier Alessandro Torlonia. Zmagania z jeziorem musiały dać mu się mocno we znaki, mawiał bowiem często: Albo Torlonia osuszy Fucino, albo Fucino wysuszy Torlonię („O Torlonia asciuga il Fucino, o il Fucino asciuga Torlonia”). Za swoje zasługi Torlonia został uhonorowany przez króla Wiktora Emanuela tytułem księcia. Dziś na miejscu jeziora rozciąga się równina pocięta szachownicą pól uprawnych, ale można przez cały czas oglądać XIX-wieczny kanał odpływowy, zwany po włosku l’emissario.
Angitia
Wśród miejscowości położonych nad jeziorem Fucinus słynne było Lucus Angitiae, miasto, którego nazwa znaczy dosłownie Gaj Angitii (dzisiejsze Luco dei Marsi). Znajdowało się tam sanktuarium środkowoitalskiej bogini, której imię Kubiak podaje w spolszczonej wersji „Angicja”, wywodzącej się z łaciny średniowiecznej. Jako bóstwo chtoniczne, związane z ziemią, Angitia była boginią świata poziemnego, a jednocześnie sprawczynią życia i płodności natury, jak Cerera. Najbardziej jednak znana była jako bogini-uzdrowicielka; szczególnie jako ta, która leczy ukąszenia węży. Nie znamy dobrze jej kultu, ale węże – częsty atrybut bóstw chtonicznych i uzdrawiających – odgrywały w nim niewątpliwie pewną rolę. Jedyny zachowany posążek bogini przedstawia ją właśnie z wężem w rękach.
Marsi
Kult Angitii był rozpowszechniony w środkowej Italii, ale wyjątkową czcią otaczali ją Marsowie, zamieszkujący rejon jeziora Fucinus. Należeli do ludów sabelskich, spokrewnionych etnicznie z Sabinami i Samnitami, i podobnie jak Samnici cieszyli się reputacją mężnych i walecznych żołnierzy. Jak pisał grecki historyk Appian z Aleksandrii (II wiek n.e.), odkąd Rzymianie ich sobie podporządkowali i zawarli z nimi przymierze, żaden rzymski triumf nie odbył się bez ich udziału[1]. Jednak na początku I wieku p.n.e. Marsowie wystąpili zbrojnie przeciwko Rzymowi, stając na czele żądających równouprawnienia Italików podczas wojny nazywanej początkowo marsyjską, później italską lub sprzymierzeńczą (lata 90–87 p.n.e.). Wojna wymusiła ostatecznie na Rzymianach przyznanie zbuntowanym sprzymierzeńcom statusu pełnoprawnych obywateli rzymskiego państwa.
Dla Rzymian i sąsiednich ludów italskich Marsowie byli jednak nie tylko doskonałymi żołnierzami. Dziś mało kto wie, iż byli znani jako nieodrodni synowie dzikiej, surowej natury, obdarzeni wyjątkowymi, niemal nadprzyrodzonymi zdolnościami, dzięki którym potrafili poskramiać węże i leczyć ich ukąszenia. prawdopodobnie już w III wieku p.n.e. zyskali w Rzymie opinię zaklinaczy węży, wieszczków i augurów. Ich renoma wzrosła jeszcze za cesarstwa. Z czasem słowo Marsus stało się dla Rzymian wręcz synonimem maga, czarownika. Do magicznych mocy Marsów rzymska elita odnosiła się wprawdzie ze sceptycyzmem, ale ich szczególna umiejętność obchodzenia się z wężami była bezsprzecznym faktem, co czyniło z nich cenionych znawców w tej dziedzinie. Marsyjscy domitores serpentium, pochodzący z wybranych, być może kapłańskich rodów, potrafili nie tylko „zaklinać” i oswajać węże, ale także pozyskiwać ich jad używany w medycynie. Doskonale opanowali też sztukę leczenia ziołami.
O niezwykłych zdolnościach Marsów wspominało wielu starożytnych autorów, przede wszystkim Pliniusz Starszy, który przebywał w ich regionie za Klaudiusza w związku z pracami nad osuszeniem jeziora Fucinus, a także Lukan, Gelliusz i słynny lekarz Galen.
Około roku 1000, w rejon Appennino Abruzzese przybył św. Dominik Opat (951-1031 r.), nazywany też Dominikiem z Foligno albo z Sory. W pierwszym z tych miast się urodził, w drugim spędził ostatnie lata życia. Był mnichem benedyktynem, kapłanem, reformatorem życia monastycznego, fundatorem klasztorów. Jako młody zakonnik zdobywał wiedzę w opactwie Montecassino, później zakładał klasztory w centralnych Włoszech, między innymi San Salvatore w pobliżu Rieti, San Pietro del Lago w rejonie jeziora di Scanno w regionie Abruzzo, San Pietro Avellana w górskich okolicach Castel di Sangro na północy dzisiejszego Molise, wreszcie l’Abbazia San Domenico w mieście Sora w południowo-wschodnim Lacjum, gdzie go pochowano. Mimo iż zawsze tęsknił za życiem pustelniczym, nie odsunął się od świata i ludzi.
Il Santo dei serpenti
Mieszkańcy tych stron zapamiętali mnicha jako tego, który pomagał chorym, cierpiącym, pokrzywdzonym – zwykłym szarym ludziom. Dla nich był uzdrowicielem, lekarzem i cudotwórcą, którego słuchały choćby dzikie zwierzęta. Dominik chronił ludzi przed niebezpieczeństwami, na jakie w swoim regionie byli najbardziej narażeni. Na górskich, zalesionych terenach były to wilki, psy zarażone wścieklizną i… węże. Takiego świętego znamy z tradycji ludowej i niektórych średniowiecznych kronik. W okolicach Sory, w dolinie rzeki Liri, a także w południowym Abruzzo, dawniej zamieszkiwanym między innymi przez Marsów, Dominik jest do dziś czczony jako święty chroniący przed ukąszeniami jadowitych węży i wściekłych psów.
Wśród opowieści o jego cudach, niezwykle sugestywne są te z okolic miejscowości Cocullo, leżącej między Celano a Sulmoną. Według jednej z nich uratował niemowlę z paszczy wilka, rozkazując bestii oddać dziecko matce; wiele innych opowiada o tym, jak ocalił od śmierci ludzi pokąsanych przez węże.
Cocullo. Majowa uroczystość św. Dominika. Główny plac miasteczka wypełniają tłumy cocullesi i przybyszów z daleka. W samo południe rozpoczyna się jedyna w swoim rodzaju, przedziwna procesja, w której niesiona jest figura świętego… opleciona przez żywe węże. La festa dei serpari.
Mieszkańcy Cocullo, nazywający siebie nieprzetłumaczalnym, miejscowym słowem serpari (od włoskiego serpe – wąż), potrafią, jak dawni Marsowie, chwytać i poskramiać węże. Znają ich kryjówki i zwyczaje, bezbłędnie rozpoznają gatunki niejadowite, bo tylko takie w tej chwili przynosi się z górskich okolic na święto Dominika. Węże, schwytane w kwietniu przez mieszkańców, są umieszczane w specjalnych skrzyniach, karmione i pojone, a po uroczystości wypuszczane na wolność. Gdy rozpoczyna się procesja, mężczyźni i kobiety wkładają je na figurę świętego. Trzymają je gołymi rękami; spokojnie, bez lęku, a zwierzęta nie okazują agresji. Niektórzy owijają je sobie wokół ramion i szyi… Czyżby garstka serpari zachowała jakąś cząstkę niezwykłych umiejętności dawnych Marsów, przekazywanych przez setki lat z pokolenia na pokolenie?
W lokalnym zwyczaju i katolickim obrzędzie przetrwało coś z pradawnego rytuału. Okruchy starożytności. Może choćby prahistorii…
Czy wiesz, że…?
O wyjątkowych zdolnościach Marsów pisał między innymi Pliniusz Starszy (I wiek n.e.) w Historii naturalnej. Odporność na jad węży i wiedzę o leczeniu ziołami Marsowie mieli odziedziczyć po synu italskiej czarodziejki-bogini Kirke, od którego – wedle dość powszechnej opinii – pochodzili (ks. VII). Pod wpływem zaklęć Marsów – pisał też Pliniusz – węże miały się schodzić choćby podczas nocnego spoczynku (ks. XXVIII).
Ten sam wątek znajdujemy w Nocach attyckich Aulusa Gelliusza (II wiek n.e.), gdzie czytamy: Pewne marsyjskie rodziny, które nie skaziły swego pochodzenia domieszką obcej krwi, zachowały szczególną zdolność poskramiania najbardziej jadowitych węży oraz cudownego uzdrawiania ziołami, na które rzucają specjalne zaklęcia (ks. XVI).