Cena jednej tajemnicy: jak mężczyzna prawie stracił żonę

1 tydzień temu

Dzisiaj był piękny dzień — słońce świeciło, jakby chciało wynagrodzić nam cały deszczowy wrzesień. Wyszłam na podwórko powiesić pranie, gdy nagle zauważyłam naszego sąsiada, Witka, który nerwowo buszował po swoim ogródku. Zaglądał pod taras, przeszukiwał szopę, choćby pod ławką sprawdzał.

— Witek, coś zgubiłeś? Może wczorajszy rozum? — zażartowałam, ale on choćby nie spojrzał, tylko machnął ręką i zniknął w domu.

Właśnie miałam wracać, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadła do nas zapłakana Tamara, jego żona.

— Tamaro, co się stało?! — podbiegłam zaniepokojona.

— Jak on śmiał? — powtarzała, łkając. — Jak mógł o mnie tak pomyśleć?!

Głaskałam ją po ramieniu, zupełnie zdezorientowana. Przecież oni zawsze byli idealną parą — zero awantur, tylko kwiaty w ogrodzie i zapach świeżego ciasta w niedzielę.

Tamara i Witek mieszkali w domku pod Legnicą. Domek jak z pocztówki — latem tonął w pelargoniach, zimą miał odśnieżone ścieżki. Córka już za mąż wyszła, syn Krzysiek kończył technikum. On pracował jako mechanik, ona szyła w lokalnej pracowni. My, czyli ja i Jurek, przyjaźniliśmy się z nimi od lat — razem świętowaliśmy imieniny, pomagaliśmy przy remontach.

Witek miał jedną dziwactwo — uwielbiał robić „skrytki”. Chował pieniądze w różnych miejscach: w garażu, pod krzakiem bzu, choćby pod deską w altance. Nie dlatego, iż nie ufał Tamarze — po prostu tak mu było spokojniej. Potem tylko zapominał, gdzie je schował, i zaczynały się poszukiwania.

Tamara o tym wiedziała. Na początku się denerwowała, ale z czasem machnęła ręką — nie da się przecież przerobić dorosłego faceta. Nigdy nie wzięła ani złotówki, choćby jeżeli przypadkiem znalazła. Dwadzieścia sześć lat małżeństwa nauczyło ją cierpliwości.

Tego ranka znów widziałam, jak Witek biega po podwórku. Zaśmiałam się:

— Znowu skarb gdzieś zakopałeś, gapo?

Ale pół godziny później Tamara wtargnęła do naszego domu, z zaczerwienionymi oczami. Posadziłam ją przy stole, nalałam herbaty, podałam sernik.

— Wyobraź sobie — wydukała między łzami — oskarżył mnie, iż ukradłam jego pieniądze! Powiedział: „Znalazłaś i zabrałaś!” To Witek! Ten sam, który zawsze twierdził, iż jestem dla niego świętością! A teraz nazwał mnie złodziejką? Przecież nigdy nie tknęłam jego „skarbów”, choć nieraz na nie wpadałam!

Och, to już było za dużo. Tamara — cicha, oddana, najłagodniejsza kobieta pod słońcem. Obrazić ją to jak splunąć na ołtarz.

— Tamaro, nie bierz tego do serca. On sobie przypomni, znajdzie swoje grosze i będzie błagał o przebaczenie.

— A ja nie chcę! Za tydzień mam urlop — jadę do mamy do wsi. I nie wracam! Niech sam sobie radzi z tymi swoimi pieniędzmi!

Tymczasem Witek biegał po osiedlu, szukając nie tylko pieniędzy, ale i żony. Wpadł do sklepu, gdzie pracowała Iza, przyjaciółka Tamary.

— Iza, Tamara tu była?

— Nie, nie widziałam. Straciłeś swoją drugą połowę? Wróci, to nie ta, co ucieka.

W drodze do domu natknął się na syna. Krzysiek szedł z Olą, trzymała w rękach ogromny bukiet czerwonych róż.

— Urodziny? — spytał Witek, przypominając sobie, iż syn prosił o pieniądze na prezent.

— Tak, dziewiętnastka! Wieczorem idziemy z przyjaciółmi na pizzę — uśmiechnęła się Ola.

Witek się uśmiechnął, ale w środku coś go ścisnęło. Przecież nie dał synowi pieniędzy. Skąd więc kwiaty?

Zadzwonił do Krzyśka:

— Skąd wziąłeś kasę na prezent?

— Tato, wczoraj znalazłem pod pudełkiem na werandzie. Szukałem słuchawek, a tam koperta. Wiedziałem, iż to twoja skrytka. Chciałem ci powiedzieć…

Witek zamilkł. Wstyd i uloga ścisnęły mu gardło:

— Dobrze, synu… Tylko nie zawiedź Oli.

Teraz najważniejsze — znaleźć Tamarę i przeprosić.

Zawitał do nas. Jurek naprawiał furtkę, zobaczył Witka i parsknął śmiechem:

— No i narozrabiałeś, bracie. Tamara u nas, Orina ją pociesza. Żonie wmawiasz, iż złodziejka? Masz szczęście, iż już nie spakowała walizek.

— Wiem… — burknął zawstydzony. — Idę się kajać. A skrytka, przy okazji, poszła na kwiaty dla dziewczyny Krzyśka.

— No brawo! — zawołałam z ganku. — A teraz myśl, czym Tamarę udobruchasz!

Witek zastanowił się chwilę, wrócił do domu, zebrał wszystkie swoje „sekretne” koperty, wsiadł w malucha i pojechał. Po godzinie wrócił z małą czarną torebką.

Podszedł do Tamary:

— Wybacz, głupi byłem. Nie wiem, jak mogłem tak pomyśleć. Wracaj, proszę.

Tamara spojrzała spode łba, ale widać było, iż jej serce już mięknie.

— Nie wrócę… — powiedziała, ale już bez łez.

— A to masz. Pamiętasz, jak w jubilerze patrzyłaś na tę zawieszkę? Zauważyłem.

Podał jej pudełeczko. Tamara drżącymi rękami otworzyła — delikatny złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie jej znaku zodiaku.

— Oj, Witek… — szepnęła i zaraz założyła go na szyję.

— No i gitara! — klasnęłam w dachonie. — Za takie prezenty to i największego sknerę można wybaczyć!

Śmialiśmy się długo. Zaczęłam nakrywać stół na podwórku, a historia o „zgubionej” skrytce jeszcze długo będzie opowiadana na wszystkich sąsiedzkich spotkaniach.

A Witek? Od tamtej pory nie chowa już pieniędzy. Boi się zostać bez Tamary. A jak żyć bez niej? Ona to przecież cały jego świat.

Idź do oryginalnego materiału