– Nie wiedziałem, iż jest w ciąży. Kto odbierze poród? – pytam.
– Oczywiście, iż ja. Urodziłam trójkę dzieci, to się na tym trochę znam – mówi z pewnością w głosie Barbara. – To już nie pierwszy raz.
Dom po tsunami
Jesteśmy dwa kilometry od leżącej nad Oceanem Indyjskim miejscowości Ahangama na Sri Lance. To mekka surferów. Fale są tu niemal zawsze wysokie. Artur i Barbara Nowak są właścicielami pensjonatu położonego ok. 20 m od plaży. Od piasku przedziela ich tylko ruchliwa droga, po której cały czas suną rozklekotane autobusy bez szyb brytyjskiej marki Leyland i indyjskiej marki Tata oraz trójkołowe tuk tuki w różnych kolorach.
– Najpierw mieliśmy propozycję zakupu działki nad oceanem, ale okazało się, iż to było 300 m od brzegu. Zrezygnowaliśmy, bo chcieliśmy nad samym oceanem – opowiada pochodzący z Koszalina Artur.
– Ile to już lat minęło? – zastanawia się Barbara. – Osiemnaście.
– Nie. Siedemnaście – twierdzi Artur.
– To było zaraz po tsunami. W którym roku to było?
– W 2004 – podpowiadam.
– Myśmy kupili działkę rok później. Czyli to był rok 2005 – mówi Barbara.
– Ale tsunami było w grudniu – dodaję.
– Kupiliśmy w lutym po roku, czyli w 2006 – stwierdza Artur.
– Tak, zgadza się. Czyli osiemnaście lat minęło – wylicza Barbara.
– Bez jednego miesiąca – precyzuje Artur.
Tsunami z 2004 r. poza Indonezją było najbardziej niszczycielskie właśnie na Sri Lance. Zginęło około 50 tys. ludzi. Żywioł zniszczył olbrzymie tereny przy brzegu. Woda w krótkiej chwili wdarła się na dwa kilometry w głąb lądu. Ludzie ginęli choćby w pociągu. Linia kolejowa biegnie wzdłuż południowo–zachodniego wybrzeża Cejlonu. W Muzeum Tsunami w Hikkaduwie poza setkami zdjęć z katastrofy można zobaczyć zniszczony przez żywioł wagon. W wyniku uderzenia kilkunastometrowej fali cały załadowany ludźmi skład kolejowy przeturlał się jak zabawka. Zginęło ponad 1700 podróżujących. W muzeum powiedziano mi, iż w dnie oceanu umieszczono czujniki, które mają ostrzegać na godzinę przed tsunami. Inni Lankijczycy twierdzą, iż żaden system ostrzegawczy nie działa. Po katastrofie pozostały zniszczone domy, których nie odbudowano.
Budynek, który znajdował się na działce, był w tragicznym stanie i właśnie z powodu tsunami cała nieruchomość była sprzedawana. Spytałem Artura, czy nie obawia się nadejścia kolejnego tsunami.
– Nie. Tsunami pojawia się średnio raz na 700 lat. Co prawda, to tylko średnia i może się powtórzyć w każdej chwili, ale nie obawiam się.
Pomysł na turystykę
Jak to się stało, iż polskie małżeństwo zawędrowało na Sri Lankę?
– Zanim kupiłem tę działkę, wiele lat pracowałem w korporacji. Całe moje życie było poukładane, zaplanowane, przewidywalne i… koszmarnie nudne – wspomina Artur. – Mieszkaliśmy wtedy w Niemczech. Codzienna praca, dom, auto, te same czyste ulice, kilka emocji. Doszedłem do wniosku, iż albo muszę zmienić żonę, albo kraj.
Nie chciał tak dalej żyć. Czuł, iż musi coś radykalnie zmienić. Pojawił się pomysł, a potem nadarzyła się do tego okazja, której małżeństwo nie chciało zmarnować. Nowakowie poszli na żywioł i teraz nie żałują, mimo iż na początku mieli trochę prawnych problemów, a choćby dzięki lankijskich kruczków prawnych próbowano pozbawić ich własności. W ostatniej chwili udało im się wyjść z tej sytuacji obronną ręką.
Sami odremontowali zniszczony dom.
– Miał być zburzony, ale on się sam obronił. Zobaczyliśmy, iż jedna ściana zbudowana jest z pięknych koralowców i chcieliśmy to zachować. Wyremontowaliśmy i przebudowaliśmy cały budynek według naszych potrzeb i upodobań – opowiada Artur, który z wykształcenia jest muzykiem, a z zamiłowania rzeźbiarzem, więc musi mieć duszę artysty.
Obok małżeństwo postawiło kolejne budynki: gospodarcze i dla turystów oraz pomieszczenia dla kózek i kaczek. W obejściu mieszka też taki typowy lankijski pies oraz miejscowy kot. Swego czasu para uratowała też młodą małpkę, którą miejscowi pozbawili matki. Potem oddała ją dżungli. Przydomowy ogród pełen jest egzotycznych dla nas roślin: palmy kokosowe, drzewa karamboli, bananowce, marakuje, ananasowce, papaje, grawiole, dzikie mango, awokado, curry, chili, niebieska herbata.
– Lubię oglądać fruwające ponad głowami papużki – mówi Artur.
Zaglądający tu turyści są zadowoleni z właścicieli, bo ci nie tylko są niezwykle przyjaźni, ale i oferują wysoki poziom usług za stosunkowo niską cenę. Gustownie przygotowane klimatyzowane pokoje zapewniają maksimum wygody i funkcjonalności. Łóżka owinięte są moskitierami. Oryginalny architektonicznie charakter łazienek powoduje, iż przybysz poczuje się jak w egzotycznym, ale bezpiecznym miejscu. Przy domu nie zabrakło też sporego basenu.
Nigdy nie jest za późno
Sri Lanka to może nie koniec świata, ale z pewnością wielka egzotyka dla wszystkich Polaka. W poszukiwaniu nowych wrażeń całkiem sporo naszych rodaków trafia na Cejlon. Wielu z tych, którzy przylatują na tę gorącą także w czasie naszej zimy wyspę bez biura podróży, wybiera nocleg w Artur & Barbara’s Surfing Villa koło Ahangamy. A trafiają tu głównie z polecenia lub przez facebookową stronę polskich miłośników Sri Lanki, na której sporo udziela się Basia, przekazując turystom wiele rad dotyczących pobytu w tym kraju.
Miejscowa plaża w czasie odpływu jest dość szeroka. A ceny w porównaniu z polskimi są naprawdę niewielkie. Wypożyczenie na cały dzień podwójnego łóżka z daszkiem kosztuje 500 rupii, czyli 6 zł, świeży kokos – 300 rupii, czyli 3,6 zł (po podwyżce!), a duży kubek soku z marakui, ananasa czy papai – zaledwie 700 rupii, czyli 8,4 zł. Mimo inflacji i podwyżek podatków ceny za transport też są wielokrotnie niższe niż w Polsce. Kurs tuk tuka po mieście kosztuje dosłownie kilka złotych, a kilkudziesięciokilometrowa trasa pociągiem – 1,2 zł.
W okolicach Ahangamy można nie tylko opalać się na plaży i surfować po falach wzburzonego oceanu, ale i podejrzeć rybaków… na szczudłach. Godzinami stoją oni na wbitym w piasek paliku przy brzegu i oszczepem łowią sardynki. Widok jest niecodzienny i całkiem egzotyczny. Za złowione rybki od handlarzy dostają marne grosze. Bo i zarobki na Sri Lance nie są wysokie. Typowa wypłata to 60–80 tys. rupii, czyli w przeliczeniu ok. 200 dolarów na miesiąc.
Okazuje się, iż nasi rodacy osiedlili się i prowadzą pensjonat nie tylko w Ahangamie. Na Sri Lance u Polaków można wynająć pokoje także w Negombo, Weligamie czy Habarane. Za każdym z tych naszych rodaków stoi ich historia życia. Każdy z innego powodu trafił na wyspę. Kilkanaście lat temu w mieście Santa Elena de Uairén w Wenezueli, tuż przy brazylijskiej granicy, poznałem Polkę, którą wypaliła praca w korporacji w Warszawie i podążając za swoją miłością – wenezuelskim Antonio Banderasem – osiadła właśnie tam, by żyć z dala od cywilizacji oraz oferować turystom noclegi i wycieczki.
Nigdy nie jest za późno, by całkowicie zmienić swoje życie. W końcu każdy ma tylko jedno i powinien je wykorzystać w sposób dla siebie najbardziej odpowiedni. Tak jak Basia i Artur.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie