8 października br. w Bibliotece Miejskiej w Luboniu odbyło się spotkanie z Panem Borysem Tynką pochodzącym z Krakowa – ogromnym pasjonatem Ukrainy, pilotem wycieczek, certyfikowanym przewodnikiem po Odessie i jedynym Polakiem, który ukończył specjalistyczny kurs przewodnicki po Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia. Temat tego niezwykłego spotkania brzmiał: „Czarnobyl, Prypeć i strefa wykluczenia”.
„Kurs przewodnicki po Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia był organizowany w czasie pandemii Covid-19 w 2020 roku przez jedno z kijowskich biur podróży, będące potentatem na rynku czarnobylskiej turystyki. Kurs odbył się w formule online. Wykładowcami byli doświadczeni przewodnicy po Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia oraz uczestnicy likwidacji skutków awarii, a także naukowcy. Kurs nie był trudny. Jestem prawdopodobnie jedynym Polakiem, który go ukończył, gdyż więcej takich kursów nikt nie zorganizował. Zrobiłem go z czystej ciekawości, bez planów na oprowadzanie turystów po strefie” – wspomina nasz rozmówca, który oprowadza w tym rejonie zarówno polskich, jak i rosyjskojęzycznych turystów począwszy od roku 2019.
……………………………………
Jak to wyglądało i dlaczego wybuchło?
„Wszystko zaczęło się w latach 60. W Związku Radzieckim było już kilkanaście elektrowni jądrowych, ale stwierdzono, iż potrzeba ich jeszcze więcej. Z 16 miejsc do wyboru, padło na to oddalone o 120 km od Kijowa, dobrze nam znane z historii. Budowa zaczęła się w 1969 r., równolegle zaczęto budować miasto, a bardziej osiedle dla personelu o nazwie Prypeć – znajdowało się ono trzy kilometry od elektrowni „Czarnobyl”. Prypeć była naprawdę dobrze zorganizowanym miasteczkiem – było w niej wszystko, czego potrzeba mieszkańcom – świetnie zaopatrzone sklepy, dobrze zaprojektowane ulice, przedszkola, baseny, boiska. Ciekawostką jest fakt, iż średnia wieku w Prypeci w czasie awarii to 26 lat! Pracownikami elektrowni byli zatem w większości młodzi ludzie” – powiedział do słuchaczy Borys Tynka.
Katastrofa w elektrowni jądrowej w Czarnobylu była spowodowana serią błędów technicznych i ludzkich podczas testu bezpieczeństwa. Po zakończeniu budowy elektrowni zaczęły się obowiązkowe testy – ten jeden „feralny” reaktor miał zostać sprawdzony 25 kwietnia 1986 r. Aby przeprowadzić taki test, należało obniżyć jego moc. Zaczęto to robić, ale zadzwonił dystrybutor sieci z Kijowa i poprosił o wstrzymanie się z testem ze względu na zbliżającą się majówkę – zakłady pracy i fabryki pracowały pełną parą i energia była potrzebna. Na samą katastrofę złożyło się wiele czynników związanych z błędami konstrukcyjnymi reaktora RBMK i zwykłymi ludzkimi niedopatrzeniami.
Katastrofa
„Awaria miała miejsce 26 kwietnia 1986 r. o godz. 1:23 w nocy. Siła wybuchu była tak duża, iż osłona reaktora ważąca 2000 ton została wyrzucona w powietrze i opadła pod kątem, odsłaniając reaktor. Zaczął się pożar, a strażacy przyjechali w dosłownie kilka minut – ubrani w zwykłe stroje strażackie – nikt ich przecież nie mógł poinformować, iż poziom promieniowania jest ogromny i śmiertelny… Do godz. 6 rano pożar został ugaszony. Strażacy bardzo gwałtownie odczuli skutki promieniowania; po przewiezieniu do przychodni, a później szpitala, dzień po dniu zaczęli umierać. Ich ciała były zawijane w worki, wsadzane do cynkowej trumny, później do drewnianej i zalewane betonem – wszystko po to, aby podczas rozkładania się nie niszczyły wód gruntowych. Na początku władze nie przyznawały się do tego, co się stało. Jak świat dowiedział się o tragedii? Pracownik pewnej szwedzkiej elektrowni wychodził właśnie z pracy, gdy nagle okazało się, iż jego buty są zanieczyszczone. Zbadano go i początkowo myślano, iż wyciek ma miejsce w elektrowni jądrowej w Szwecji. gwałtownie jednak sprawdzono kierunki wiatru i okazało się, iż zanieczyszczenia przybyły z bardzo daleka… Oficjalnie na skutek tragedii zginęło 31 osób. Bardzo ciężko udowodnić jednak realną liczbę ofiar, szacuje się, iż na skutek promieniowania zginęło łącznie od 4 do 200 tys. osób” – mówi Borys Tynka.
Ewakuacja
„W Prypeci i okolicznych miasteczkach i wsiach nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co się tak naprawdę stało. Mieszkańcy byli przekonani, iż wrócą za kilka dni, gdy tylko tereny zanieczyszczone zostaną uprzątnięte. Wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a zwierzęta domowe trzeba było zostawić – zostawili swoje psy i koty, nie wiedzieli wtedy, iż skazują je na śmierć głodową. W Prypeci mieszkało 45 tys. osób, a ewakuowało się 36 tys. Łącznie wywieziono ok. 150 tys. osób ze wszystkich najbliższych elektrowni terenów. Pozostały tam jedynie tzw. „samosioły”, osoby, które przed katastrofą w Czarnobylu mieszkały na terytorium strefy wokół elektrowni – w mieście Czarnobyl lub w okolicznych wsiach – i powróciły tam po przymusowym wysiedleniu. Niektórzy mieszkają tam do dziś. Sadzą warzywa w ogródku, palą w kominku drewnem z lasu, a po ich podwórkach chodzą kury. Nie wszyscy umierali tam na choroby nowotworowe wynikające z promieniowania, niektórzy po prostu ze starości. Pędzili samogon i liczyli na to, iż dawka alkoholu ich odkazi” – zauważa Borys Tynka, kontynuując dalej swoją wypowiedź: „Później rozpoczęło się wielkie sprzątanie i zabezpieczanie terenu. Nie było to łatwe zadanie. Dach trzeciego bloku energetycznego należało oczyścić w celu budowy Sarkofagu. Trzeba było mieć na sobie zabezpieczające stroje, które ważyły ok. 30 kg, a na samym dachu można było przebywać zaledwie 90 sekund. Wtedy jeszcze wszyscy myśleli, iż da się oczyścić te tereny i sprawić, by na nowo były bezpieczne, dziś już wiemy, iż przez długie lata było i po części dalej jest to niemożliwe”.
Wycieczki do Czarnobyla
W Czarnobylu wciąż występuje promieniowanie, choć jego poziom znacznie zmalał od czasu katastrofy z roku 1986. Strefa wokół elektrowni, pozostaje zamknięta dla stałych mieszkańców, ponieważ w niektórych obszarach poziom promieniowania jest przez cały czas zbyt wysoki, aby mógł być bezpieczny dla ludzi na dłuższą metę. Jednak wiele regionów tej strefy ma już na tyle niskie poziomy promieniowania, iż możliwe są krótkie wizyty turystyczne i badawcze, pod warunkiem przestrzegania odpowiednich środków ostrożności.
„Byłem w strefie jedenaście razy – jak widać nie świecę się, ani nie mam dwóch głów. Dawka promieniowania, która oddziałuje na turystę podczas całodziennej wyprawy jest porównywalna z dawką, którą każdy z nas przyjmuje podczas godzinnego lotu samolotem. Nie jest to szkodliwe, a takie wycieczki są zupełnie bezpieczne, jeżeli przestrzega się zasad… jeżeli chodzi o same wycieczki, to polecam jechać wiosną lub jesienią i to w środku tygodnia – wierzcie mi lub nie, w weekendy przybywają tam tłumy. Widoki są naprawdę zapierające dech w piersiach. Natura odebrała to, co do niej należało; do Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia wróciło wiele gatunków zwierząt, niedźwiedzie, rysie, a choćby wilki. Między blokami rosną całe lasy idealnie wplecione w infrastrukturę, często drzewa rosną wewnątrz budynków. Nie można do nich wchodzić ze względu na bezpieczeństwo – mogą zawalić się ze starości jak np. szkoła w Prypeci, choć przewodnicy często przymykają na to oko. Każdemu polecam wybrać się do Czarnobyla, gdy tylko będzie to znowu możliwe!” – zachęcał słuchaczy podczas spotkania Borys Tynka.
Oprac. Małgorzata Wojsz