Małgorzata Leśniak: Remont alei Wojska Polskiego zaczął się w kwietniu ubiegłego roku. Nową jezdnią pilanie mieli pojechać w sierpniu 2024 roku. Nie pojechali w sierpniu i nie wiadomo, kiedy pojadą. Do wykopów weszła archeologia. Co się wydarzyło?
Jarosław Rola: Do urzędu konserwatorskiego wpłynęła informacja o realizowaniu inwestycji w strefie ochrony konserwatorskiej. Konserwator nic nie wiedział o pracach prowadzonych na tej alei, więc pojechał z kontrolą. Na miejscu pojawiła się kierownik pilskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Poznaniu i inspektor do spraw zabytków archeologicznych. Stało się tak, iż w tej ekipie byłem też ja, bo wracaliśmy wtedy z innego miejsca, które sprawdzaliśmy.
ML: Przyjechaliście na miejsce i…?
JR: Po wejściu na teren budowy zobaczyliśmy wydobyte podczas prac fragmenty naczyń, jak się później okazało, średniowiecznych, późnośredniowiecznych i wczesnonowożytnych. Konserwator, korzystając ze swoich uprawnień, zarządził wstrzymanie inwestycji i przeprowadzenie procedury związanej ze stworzeniem wniosku do konserwatora o prowadzenie prac i programu badań, który jest wymagany w ramach tego rodzaju dokumentacji.
ML: Polecenie wstrzymania prac, o którym pan mówi, to decyzja, która zapada na miejscu?
JR: Tak, konserwator ma takie uprawnienia.
ML: Czy wykonawca robót ma obowiązek zgłoszenia, jeżeli podczas prac ziemnych trafi na przedmioty, które wyglądają na zabytkowe?
JR: jeżeli dochodzi do odkrycia zabytków archeologicznych, to prawo nakazuje zgłoszenie tego faktu odpowiednim służbom konserwatorskim czy władzom miasta.
ML: Tym razem tak się nie stało.
JR: Nie, ale trzeba pamiętać, iż ktoś, kto nie jest specjalistą, może nie rozpoznać, z czym ma do czynienia. Odkrycie musiałoby być spektakularne, żeby przyciągnęło uwagę laika. Te obiekty, które teraz wydobywamy, ktoś bez fachowej wiedzy mógłby zlekceważyć. I nie musi być w tym złej woli.
ML: Nie było podejrzeń, iż na tym terenie może być w ziemi coś, co wymagać będzie ingerencji archeologów?
JR: Z jakichś powodów ten teren znajdował się w strefie ochrony konserwatorskiej. W strefie pradziejowych, średniowiecznych i nowożytnych nawarstwień kulturowych. Regułą jest, iż o ile planowane są inwestycje na takim terenie, to powinny być uzgadniane z konserwatorem.

fot. J. Rola
I konserwator, na podstawie posiadanej wiedzy, informuje, czy w tym miejscu można prowadzić prace bez nadzoru archeologicznego. Informuje też, iż należy zgłosić ewentualne odkrycie zabytków.
Ten teren ma tak duży potencjał archeologiczny, iż prace ziemne powinny być prowadzone od początku pod kontrolą konserwatorską.
ML: A nie były.
JR: Nie. Z tego, co mi wiadomo, postanowiono zrealizować tę inwestycję w trybie „na zgłoszenie”. Oznacza to ułatwioną procedurę, bez konieczności uzyskania zgód, np.: konserwatora, Enei, PGNiG i Wodociągów. Jest to ułatwienie, ale niesie ze sobą ryzyko. Stosując porównanie do rosyjskiej ruletki, można powiedzieć, iż jeżeli planuje się prace ziemne, to trzeba mieć świadomość ryzyka. Wspomniany tryb „na zgłoszenie” stosowany jest zwykle w sytuacjach wymagających błyskawicznego działania. Na przykład, kiedy dochodzi do awarii i ulicę zaczyna zalewać woda. Wtedy nie ma czasu w pisanie wniosków, bo trzeba działać natychmiast. Ale te wykopy zwykle mają wielkość dwa na dwa lub trzy na trzy metry.
ML: Wykopy, które dziś widziałam, są dużo większe.
JR: Tak. Plan zakładał wykonanie korytowania na odcinku np. 500 metrów. Wykop ma osiem metrów po jednej stronie, a potem tyle samo ma być po drugiej. Pamiętajmy też o tym, iż mówimy o środku miasta o średniowiecznej chronologii. Myśl, iż uda się to zrobić bez niespodzianek, jest wyrazem nieroztropności. Życie pokazało, iż oprócz archeologii pojawiły się kolizje z kablami średniego napięcia, które trzeba było przekładać. I potem dzieje się tak, iż plany mówiły o zakończeniu remontu w sierpniu 2024, a teraz jest luty kolejnego roku i nie wiemy, kiedy prace się skończą.
ML: Czy uproszczona procedura, o której pan mówi, oprócz czasu może zaoszczędzić też pieniądze?
JR: Nie wiem. Nie wiem, czy przeprowadzenie uzgodnień, np. z Eneą czy PGNiG, niesie ze sobą jakieś koszty. jeżeli chodzi o konserwatora, to wysłanie zapytania do konserwatora nie kosztuje nic, wystarczy przygotować pismo z prośbą o informację, czy inwestycja na danym terenie może być realizowana bez kontroli konserwatorskiej. To jest wiedza, którą pytający dostaje za darmo.
ML: W kontekście znalezisk wydobywanych podczas remontu alei Wojska Polskiego pojawia się określenie „dawna Piła”. Co ono oznacza?
JR: To skrót myślowy, za którym kryje się Piła już od momentu przedlokacyjnego do pożaru w 1626 roku. A prawa miejskie Piła otrzymała w pierwszej połowie XV wieku. Po pożarze, który spowodował prawie kompletne unicestwienie miasta, powstało nowe miasto.
ML: Co wiemy o pożarze z 1626 roku?
JR: Źródła historyczne podają, iż pożar wybuchł w budynkach należących do Żyda Joachima. Może było wyjątkowo sucho i wietrznie, a iż zabudowa była drewniana i dachy pewnie kryte strzechą, to ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie i spaliło się całe miasto. Po pożarze w Pile panowała tak duża niechęć do Żydów, iż zabroniono im osiedlania się w granicach nowo odtworzonego ośrodka. Żydzi założyli swoją dzielnicę, która przylegała do ówczesnych granic miasta.
ML: O jakiej lokalizacji mówimy?
JR: Chodzi o okolice starej poczty. Tam przecież przed wojną była synagoga. Ale z upływem czasu, tak uprzedzenia, jak i zakazy zwietrzały, a ludność żydowska znowu wtopiła się w miasto.
ML: Z jakiego okresu pochodzą wydobywane na alei artefakty?
JR: Trzeba pamiętać, iż odsłoniliśmy tylko wycinek starej zabudowy. Przekopałem pas o szerokości 8 metrów, a teraz kopię paskami o szerokości 2–3 metrów.
ML: A możemy przypuszczać, iż teren, na którym ziemia kryje pozostałości po życiu dawnych pilan jest dużo większy.
JR: Gdyby traktować temat szeroko, to znaleźlibyśmy dużą część miasta zniszczonego w pożarze z 1626 roku. A obszar, o którym mówmy, był blisko ówczesnych granic Piły. Kiedyś za budynkami, które są przy ulicy Budowlanych, i stojącymi w tej linii przy placu Zwycięstwa, płynęła rzeczka, która w tamtych czasach odcinała możliwość zabudowy. Dalej były bagniste tereny. Na bagnach przecież leży pilski park miejski. Więc w pobliżu miejsca, gdzie dziś kopiemy, musiała być naturalna granica zabudowy miasta.
ML: Słychać głosy, iż odkrycia na Wojska Polskiego to zaskoczenie. Z drugiej strony wiemy, iż na tym terenie była, trzymając się wspomnianej wyżej terminologii, „dawna Piła”.
JR: My kompletnie nie wiemy, jak wyglądało to miasto przed pożarem. Znikąd wiedzy. Nikt nie prowadził badań. Kiedy przeprowadzano inwestycje, to były robione tak, żeby archeolodzy się nie dowiedzieli. Miasto było ryte w lewo, w prawo i w poprzek, ale nie spływały do nas żadne informacje. Mogliśmy się domyślać pewnych rzeczy, ale nie mieliśmy dowodów.
ML: A na mieście mówiło się o odkryciach?
JR: Podpytywałem ludzi pracujących przy różnych inwestycjach o to, co i gdzie wykopali. A instalatorzy uśmiechali się tylko i nie mówili nic.
ML: Chciałby pan usłyszeć odpowiedź na to pytanie? Wiedząc, iż minęły lata?
JR: Z tym, co stracone, nie zrobię już nic, ale przynajmniej miałbym wiedzę na przyszłość.
ML: Że coś tam jest?
JR: Tak. Mój kolega archeolog prowadził prace przy budowie gazociągu wzdłuż bloku ciągnącego się od wieżowca „Piła wita” do ulicy Budowlanych. W jednym miejscu znalazł prawie kompletne naczynie z okresu późnośredniowiecznego lub wczesnonowożytnego. jeżeli było jedno, to pewnie jest ich tam więcej. I to się teraz potwierdziło.
ML: Jak to więc jest z tym zaskoczeniem?
JR: Zaskoczeniem jest dla mnie obfitość znalezisk. Niektórzy myślą, iż Piła to była nic nieznacząca osada wśród lasów.

fot. J. Rola
Tymczasem badania wykopaliskowe odsłoniły m.in. piwniczkę, w której znaleźliśmy talerze i kafle piecowe. Okazuje się, iż pracował tam garncarz, który tworzył wyroby w stylu majoliki. To są wysokiej jakości wyroby ceramiczne, z których słynęły bardzo dobre warsztaty w XV, XVI i XVII wieku. Przeprowadzona wstępna analiza produkcji i zdobnictwa wskazuje, iż możemy mówić o wyrobach mieszczących się w szerokim nurcie renesansu.
Czy ktoś pomyślałby wcześniej, iż Piła była ośrodkiem, w którym żył i tworzył rzemieślnik produkujący przedmioty zgodnie z tradycjami renesansu?
ML: A jednak.
JR: A jednak.
ML: Co do tej pory udało się wydobyć?
JR: Do końca stycznia wpisaliśmy do inwentarza około 180 obiektów archeologicznych. Odkryliśmy pozostałości piwniczek budynków mieszkalnych, studnie oraz jamy gospodarcze. Po analizach dendrochronologicznych studni badanej w sierpniu 2024 roku, wiemy, iż została zbudowana po 1732 roku z drewna pozyskanego ze starszych konstrukcji. Najstarsze belki pochodzą z drzew ściętych w 1688 roku. Te same badania pozwoliły ustalić, iż kłoda sosnowa znaleziona w jednej z badanych piwniczek zrobiona była z drzewa ściętego w 1618 roku.
ML: Porozmawiajmy o liczbach.
JR: Do końca stycznia bieżącego roku odkryliśmy m.in.: ponad 144 tys. fragmentów ceramiki z okresu późnego średniowiecza i okresu nowożytnego, 15 fragmentów ceramiki z okresu wpływów rzymskich, 7 fragmentów ceramiki pochodzącej z czasu prahistorii i 2 fragmenty ceramiki datowanej na przełom okresu neolitu i epoki brązu. Zarejestrowaliśmy też ponad 6 tys. kości zwierzęcych, fragment toporka kamiennego i 7 krzemieni. Znaleźliśmy również liczne monety, od srebrnego szeląga Zygmunta III Wazy z 1622 roku, do szelągów Augusta III Sasa.
ML: Liczby robią wrażenie, ale tym, co porusza najbardziej, są historie kryjące się za liczbami. Wiemy, na przykład, ile ofiar pochłonął terror okresu stalinizmu, ale prawdziwie bolesne bywa poznanie losów konkretnych ludzi, całych rodzin, którym przyszło żyć w tym czasie. Podobnie jest w przypadku prac na alei Wojska Polskiego. Można operować liczbami, powiedzieć, iż wykopaliśmy tyle i tyle fragmentów talerzy, ale można zajrzeć dalej i głębiej. I wtedy dotykamy historii, dotykamy życia ludzi zamieszkałych w „dawnej Pile”.
JR: I wtedy robi się to bardziej osobiste. Tu było życie, o którym adekwatnie nic nie wiemy. Dlatego zbieramy różne źródła. Żeby móc odtworzyć życie dawnych pilan. Na przykład w piwniczce, którą odkryliśmy, wykopaliśmy wiadro zwęglonego w pożarze żyta. To zboże poddawane jest teraz analizom. Specjalistyczne badania powiedzą nam m.in. o zanieczyszczeniach, o tym jak zachwaszczone były pola. To są informacje, które dzięki najnowszym technologiom są dziś dostępne i z których możemy korzystać.
ML: Jak wygląda dzień w wykopach?
JR: Prowadzę badania na tej alei od kwietnia, a wykopaliskowe od maja zeszłego roku. I jestem sam, nie licząc pracowników, których mi przydzielono do pomocy. Kopię, w przerwach robię dokumentację rysunkową, fotograficzną, prowadzę inwentarze, wypisuję metryczki, przydzielam ludziom pracę i ją nadzoruję. Mam kilka czasu, żeby stanąć nad brzegiem wykopu i pomyśleć, żeby poukładać sobie wszystko w głowie.
ML: I tak wygląda każdy dzień?
JR: Jestem tam codziennie. A przecież w normalnych warunkach od listopada do marca nie powinno się prowadzić badań wykopaliskowych.
ML: Kiedy staliśmy nad wykopem, pytałam o odgrodzoną część i powiedział pan, iż czekacie, aż ziemia odmarznie.
JR: Tak. Niedawno mieliśmy falę mrozów i musimy zaczekać, ale tak długo, jak mogliśmy, prowadziliśmy tam badania choćby przy ujemnych temperaturach. Proszę sobie wyobrazić, iż przy takiej temperaturze za każdym razem, kiedy coś znajdziemy, trzeba zdjąć rękawiczki, wyjąć zeszyt oraz długopis i zrobić notatki, a potem zdjęcia.
ML: Skąd są ci dwaj pracownicy, których pan dostał do pomocy?
JR: To są pracownicy jednego z podwykonawców firmy, która wygrała przetarg na prowadzenie tej inwestycji.
ML: Ci pracownicy przeszli jakieś szkolenie?
JR: Szkolenie odbywa się na bieżąco, można powiedzieć, iż uczą się „w boju”.
ML: Dziś w wykopach praca szła sprawnie.
JR: Tak, bo już wiedzą, co robić. Mało tego, prosiłem ich, żeby mnie pilnowali. Jestem sam i czasem coś może umknąć. Więc wszyscy sprawdzamy, czy do każdego woreczka ze znaleziskami trafiła kartka z inwentarzem. Bywały momenty takiego natężenia prac, iż skorupy trafiały do woreczków, ale nie nadążałem spisywać i wkładać metryczek. I teraz mamy kilka, na szczęście niewiele, woreczków, które są trudne do zidentyfikowania.
ML: Czym są metryczki?
JR: To kartka, na której spisane są dane dotyczące znalezionych fragmentów, m.in.: data, lokalizacja wykopu i zawartość woreczka.
ML: Czy wśród znalezisk odkrytych na Wojska Polskiego było coś, co zrobiło na panu szczególne wrażenie?
JR: Mnie cieszy każdy wydobyty obiekt, bo wiem, jaką wartość one mają dla odtwarzania dziejów Piły.
ML: Po co nam ta wiedza?
JR: Nie ma takiej odpowiedzi na to pytanie, która będzie zrozumiała dla wszystkich. jeżeli ktoś ma świadomość i wiedzę historyczną, to wie po co. A jeżeli ktoś nie jest zainteresowany, to nic go nie przekona. Jak wytłumaczyć, iż dziedzictwo archeologiczne jest naszą wspólną własnością i trzeba je chronić, bo jest nieodnawialne? Ulice można zbudować, a potem wyremontować raz, drugi i trzeci, ale badania archeologiczne na tym terenie można przeprowadzić tylko raz.
ML: Myśli pan, iż pilanie podzielają pana entuzjazm? Że też się cieszą?
JR: Niektórzy się cieszą, innym jest to obojętne, a inni są źli. Rozkład jest pewnie podobny, jak w przypadku każdej sprawy w każdej społeczności. Ale przecież ja nie prowadzę tych badań dlatego, iż mam wielką potrzebę rozkopywania Piły i w konsekwencji wstrzymywania inwestycji. Robię to, bo taki jest wymóg prawny, nakazujący objęcie zabytków archeologicznych ochroną. Państwo nazywa siebie jedynym właścicielem zabytków archeologicznych. To samo państwo nie jest jednak zainteresowane finansowaniem badań archeologicznych, bo wychodzi z założenia, iż jeżeli coś leży w ziemi setki czy tysiące lat, to może tam dalej leżeć. Wydobycie, opracowanie, przechowywanie i konserwacja kosztują, a te koszty państwo zrzuca na inwestorów. My prowadzimy badania zgodnie z literą polskiego prawa.
ML: A kierowcy narzekają.
JR: Czy może komuś przeszkadzać rozkopana i zamknięta dla ruchu jedna z głównych ulic Piły? Pewnie może. Wielu kierowców złapało tam mandaty, ale teren jest oznakowany i nikt nie kazał im tam wjeżdżać.
ML: Zaczęliśmy od planów oraz terminów i tak zakończmy. Jak długo potrwają prace na alei Wojska Polskiego?
JR: To zależy od tego, ilu ludzi będę miał do pomocy. Bywało, iż miałem pięciu lub sześciu, a czasem był jeden pomocnik. Przed mrozami było czterech pracowników do pomocy, po mrozach jest tylko dwóch. W jakim tempie mogę prowadzić badania, mając do pomocy dwie osoby? Słyszę od czasu do czasu: „Pan wolno kopie”. Dajcie mi dziesięciu ludzi, a skończę w miesiąc.
Minął tydzień z kawałkiem od naszej rozmowy i jest nowe zakończenie. Na początku marca w wykopach na alei Wojska Polskiego stawiło się siedmiu pracowników do pomocy, a w kolejnych dniach było ich już ośmiu. Może uda się dobić do magicznej dziesiątki?
Dr Jarosław Rola – kierownik Działu Archeologicznego w Muzeum Okręgowym im. Stanisława Staszica w Pile.