Alfabet Ireny Jarockiej

1 rok temu

21 stycznia mija 11. rocznica śmierci Ireny Jarockiej. Tylko dla Super Nowości mąż artystki, prof. Michał Sobolewski,
dzieli się wspomnieniami o ukochanej. W specjalnie przygotowanym alfabecie przytacza także jej wypowiedzi, opinie,
sięga do osobistych notatek żony… W krótkich hasłach kreśli barwny obraz legendy polskiej sceny – od A do Ż.

W Acapulco (2008 r.). Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Ambicja
– Rozsądne ambicje stymulują ponowne i lepsze realizacje. Te niedorzeczne prowadzą do wojen z samym sobą i własnymi ograniczeniami. Unikam wojen i niedorzeczności jak ognia – mówiła Irena. A po napisaniu swojej autobiografii wspominała: – Kiedyś było we mnie więcej złości i nienawiści, miałam przeogromne ambicje i przeogromne kompleksy. Byłam szarą myszką, która chciała wiele dokonać, wyjść z biedy i było jej ciężko. Dzisiaj dziękuję Bogu, iż miałam tak trudno w dzieciństwie. Wiem, iż rodzice robili, co mogli, żeby żyło nam się lepiej. To mnie wzmocniło na całe życie. Pisząc i wracając wspomnieniami do tamtych lat, przebaczyłam ojcu, ludziom, którzy mnie skrzywdzili. Przebaczyłam sobie za to, iż sama się źle oceniałam.

Ból
Wszelkie odczucia tak naprawdę zależą od naszej własnej interpretacji. Przez zrozumienie bólu i jego pokonanie stajemy się silniejsi i odporniejsi. Uzyskujemy odporność, która kończy cierpienie, by mogła pojawić się euforia życia.
Irena potrafiła adaptować się do tego stopnia, iż była w stanie wyeliminować ból psychiczny i zablokować ból fizyczny. W pierwszym okresie naszego pobytu w Stanach była pełna goryczy i pretensji do mnie, gdyż liczył się tylko jej zraniony świat, który pozostał w Polsce. Jednak poprzez pozytywne myślenie stopniowo odkrywała i lepiej rozumiała odmienność amerykańskiego stylu życia. Po pewnym czasie wyzwoliła się z nabytego przygnębienia – ponownie zagościła miłość i wróciło poczucie bezpieczeństwa. Była silna wewnętrznie. Gdy zmogła ją choroba nowotworowa, rozstawała się z życiem w pokoju, z poczuciem spełnienia, jej duchowa siła blokowała ból, ku zdziwieniu lekarzy nie musiała używać środków przeciwbólowych.

Córka
Owocem naszej miłości jest Monika. – Córka to skarb i zrozumienie samej siebie – uważała Irena. – Skarb rozjaśniający dzień i chroniony przed rzeczami, które nie są dla niej dobre. Monika jest moją nauczycielką. Pod jej wpływem stale się zmieniam. Otworzyła mi oczy na wiele spraw, bo w tym zaganianym życiu, jakie prowadziłam do jej urodzenia, nie miałam czasu w spacery czy głębsze przemyślenia. A przede wszystkim dała mi wielki cel w życiu. Dużo wymagam od Moniki, ale też ją rozpieszczam, bo przecież były okresy, gdy widziałam ją nieczęsto. Niby jestem stanowcza, ale gwałtownie ulegam, gdy córka o coś prosi.

Ćwiczenia
Mówiła: – Ćwicząc i medytując wytrwale dziś, będziesz miał to jutro, czego oczekujesz, a inni pragną…
Praktycznie każdy jej koncert i próby, około dwu godzin, w rytmicznym poruszaniu się na scenie był ćwiczeniem fizycznym. Utrzymywała świetną kondycję fizyczną i tę samą wagę przez całe życie. Niemalże codzienne wspólne spacery i marszobiegi stały się naszym rytuałem. Dzięki utrzymywanej kondycji często wybieraliśmy się na trudniejsze wycieczki krajoznawcze na całym świecie. Gdy po wakacjach jej sukienki sceniczne stawały się nieco ciaśniejsze, wystarczały dwa lub trzy dni wyłącznie na owocach i sokach, by odzyskać jej naturalne samopoczucie i sylwetkę.

W teksańskim kanionie Santa Elena. Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Dom
W 1976 r. zamieszkaliśmy w warszawskim mrówkowcu na Marszałkowskiej naprzeciw Ogrodu Saskiego. Kochaliśmy wieczorne spacery w tym ogrodzie. Stąd Irena miała blisko na spotkania i nagrania w telewizji i polskim radiu, a ja do Instytutu Podstaw Informatyki PAN. Później mieszkaliśmy w domu na rogu Grójeckiej i Spiskiej, dalej na Kazimierzowskiej, tuż za murem więzienia na Rakowieckiej. W końcu od 1980 r. zamieszkaliśmy w domu na osiedlu Groty, który otrzymałem z przydziału Polskiej Akademii Nauk. To był nasz raj z ogródkiem, małą fontanną, warzywniakiem, krzewami i drzewkami owocowymi, magnoliami, azaliami i ogródkiem skalnym. Tam urodziła się nasza córka Monika, tam cementowało się szczęście naszej rodziny przez dziesięć lat. Tam Irena wygrała warszawski konkurs za ukwiecenie obiektu ogródka przydomowego „Warszawa w kwiatach 1988 r.”
– Mój dom to odzwierciedlenie splątanych dusz i łączącej ich miłości – twierdziła Irena. Dla mnie dom, to nie jakieś miejsce zamieszkania na ziemi, których było wiele. Mój dom to moja przystań, gdzie zawsze jestem oczekiwana, gdzie powracam i czuję się bezpiecznie.

Irena Jarocka kochała przyrodę. Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Energia
– Nasze intencje, emocje i myśli to energia, która kształtowana jest poprzez naszą świadomość i podświadomość – mówiła. Uznawała tylko pozytywną, dwukierunkową wielozmysłową energię daleko wykraczającą poza percepcję pięciu zmysłów.
– Oddając mojej publiczności całą siebie, całą swoją duszę, udało mi się ją zjednać. To moja publiczność mnie wybrała i jest mi wierna do dzisiaj. To cudowne uczucie być potrzebną.
Była powszechnie lubianą, kochała ludzi. Dla mnie Irena nie była szalikiem, którym można się owinąć, ale ciepłem, które ogrzewa. Ten wzajemny dar energetycznej wspólnotowości z początkowej fascynacji przerodził się w wielką miłość i euforia życia.

Film
Zagrała w „Motylem jestem, czyli romans 40-latka”. w tej chwili powstają o niej film fabularny i czteroodcinkowy serial pod roboczym tytułem „Jarenka. Historia Ireny Jarockiej”. Jestem w rozmowach od samego początku. Na razie podpisałem zgodę na opracowanie scenariusza. Moje główne wymaganie: film ma wzruszyć duszę widza, wskazać na harmonię umysłu, ciała i ducha Ireny, tak by nie odbiegać od realnych faktów.

Gotowanie
Traktowała je jednocześnie jak relaks oraz rozrywkę. Nie kryła: – Kocham gotowanie i tak jak w życiu, uwielbiam eksperymenty w kuchni. Gotując improwizuję, mam z tego zabawę. Pyszne dania udają się tylko w kuchni zaprawionej miłością i euforią życia.
W naszej kuchni Irena ma bogatą bibliotekę książek z całego świata. Zwykle otwierała dwie czy trzy książki i tworzyła z nich nowy przepis używając to co miała już przygotowane w spiżarni. Ja z Moniką próbowaliśmy i ocenialiśmy. Wszystkie dania były perfekcyjnie smakowite, a nasi goście zawsze zachwyceni. Irena była dla mnie najlepszym kuchmistrzem na świecie. Nigdzie nie jadłem lepszych ciasteczek do herbaty czy chleba, które wypiekała dla nas w domu.

Kochała podróże – z mężem Michałem na Maderze. Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Hity
Z hitem jest jak z prawdą, każdy obstaje przy swojej… Z Ireną nigdy nie przywiązywaliśmy wagi do tego, co jest hitem a co nie jest – nie można tego przewidzieć. Hit jest iluzorycznym wytworem biznesu muzycznego, produktem, który w dużym stopniu zależy od aktualnego nastroju społeczeństwa. To, co ja lubię słuchać, zwykle nie było hitem, a to co było hitem, nie ruszało mnie. Wiem, iż Irena miała cztery piosenki roku i wiele przebojów. Jej interpretacje, które mnie poruszają to np. „Byłeś słońcem moich dni”, „Nie zostawiaj mnie”.

Irena
Irena horoskopowa – Lew, kolor biologiczny czerwony. Irena estradowa – Jarenka. Irena miłość mojego życia – Sewn. Tak też podpisywała się w listach do mnie. To nawiązanie do wiersza „SEWN”, który powstał, gdy zdałem sobie sprawę, iż moje życie toczy się wokół niej. Wiersz miał 4 zwrotki, a każda z nich mówiła: niezależnie czy pójdę na południe (ang. South), wschód (East), zachód (West), północ (North) – jesteś ty, środek mojego świata – SEWN. Dla mnie Irena to też połówka Srebrnego Jabłka, nagrody magazynu „Pani” dla pary roku 2008 z napisem „Irena” idealnie pasująca do drugiej połówki z napisem „Michał”.

Jazda
Gdy razem zamieszkaliśmy Irena nie miała prawa jazdy. Po dwóch tygodniach praktykowania naszym samochodem już dobrze jeździła. Gdy pojechała na tydzień odwiedzić rodziców w Gdańsku wróciła radosna z prawem jazdy, które uzyskała w trybie przyśpieszonym. Jeździła jak rajdowiec, gdy ją przywoływałem do porządku, z uśmiechem odpowiadała: „od kogoś musiałam się tego nauczyć”.
Podróżując razem zmienialiśmy się co dwie godziny, była wspaniałym pilotem, świetnie orientowała się w terenie. Wakacje i podróże organizacyjnie traktowała tak, jak swoje trasy koncertowe. Przed każdym wyjazdem studiowała mapy, wiedziała dokładnie, gdzie i po co zatrzymujemy się.

Niestraszne jej było żadne wyzwanie. Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Kłótnie
Kłócą się zwykle dzieci. Uzgodniliśmy od początku, iż w naszym życiu na nonsensy nie ma miejsca. Uważaliśmy, iż kluczem do porozumienia powinien być szczery i otwarty dialog. Mogliśmy to tak uzgodnić tylko dlatego, iż zdążyliśmy dorosnąć do siebie, byliśmy świadomi tego, iż możemy się nie zgadzać i kochać. W swojej autobiografii Irena to tak ujmuje:
– Pierwszą zasadą naszego związku miało być´ mówienie sobie wszystkiego, bez kolekcjonowania pretensji i chowania głowy w piasek. Byliśmy zakochani, pełni planów. Nie widzieliśmy przeszkód nie do pokonania. Michał, choć´ zajęty pracą, zawsze miał czas mnie wysłuchać´, porozmawiać´ o moich większych i mniejszych problemach. Rozwiązywał je ze stoickim spokojem, najczęściej radząc, bym najpierw „przespała się” z danym kłopotem, a potem łatwiej będzie dać sobie z nim radę. Kontynuowałam karierę, ale spokojniej. Liczyły się też inne sprawy. Odkrywałam radości, na które wcześniej nie było czasu.

Las
Tam odpoczywała, relaksowała się. Lubiła jego zapach, obejmowała duże pnie drzew, by doładować się dobrą energią. Spędziła swoje dzieciństwo i młodość, mieszkając obok lasu. Tak to wspominała: – Dom nasz w Gdańsku Oliwie położony był przy lesie, więc mogliśmy spędzać w nim większość czasu. Często zapuszczaliśmy się w leśną głuszę zbyt daleko i błądziliśmy. Las był naszym codziennym światem, był częścią nas. Potem gdziekolwiek mieszkałam, szukałam lasu podobnego do tego z dzieciństwa.

Ławeczka
Latające ławeczki Ireny z draperią idącą z oparcia do samej ziemi, które stanęły w Międzyzdrojach (Promenada Gwiazd) i w Bydgoszczy (nad Brdą przy Operze Nova) są autorstwa Michała Pronobisa. Ci, którzy przysiądą obok Ireny Jarockiej będą mieć wrażenie jakby dzięki Niej unosili się w powietrzu. Daje to odczucie, iż artystka była ujmująca, ciepła, bezpośrednia i zarażała swoją eterycznością…

W parku Narodowym Big Bend (USA). Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Muzyka
– Muzyka potrafi mnie bardzo wzruszać – mówiła Irena. – W piosence szukam nie tylko dobrego aranżu, ciekawej melodii, interpretacji, ale też „dreszczyku” – czegoś, co mnie poruszy od środka. Nie uznaję utworów bezmyślnych, o niczym, chociaż takie też są czasem potrzebne, na przykład muzyka dyskotekowa, przy której można się doskonale bawić, odprężyć. Lubię jednak słuchać utworów trudnych, w których odnajduję nową harmonię, nowy sposób wykonania. Bardzo istotną sprawą jest dla mnie śpiewanie duszą, swoim wnętrzem, dawanie siebie. Muzyka musi mnie poruszyć i właśnie tego od niej oczekuję.

Nieśmiałość
Człowiek nieśmiały nie jest pewny siebie. Irena wiedziała dobrze, na co ją stać na scenie, w towarzystwie, czy w domu. Zachowywała się zgodnie z poczuciem własnej wartości. Na koncercie potrafiła być drapieżna i liryczna, była dobrą aktorką. Na co dzień bardziej otwierała się w stosunku do ludzi, do których miała zaufanie. Zwykle pewna siebie, ale skromna. Swoje zalety traktowała naturalnie, nie wyolbrzymiała ich będąc ich świadomą, ale nie robiła z nich spektaklu.

Ozdoby
Jej naturalną ozdobą była twarz, oczy, przez które można było zajrzeć do jej duszy tworzącej wielką aurę dookoła niej. Lubiłem ją, jak to określała: „sauté”. Wychodząc z domu zawsze jednak robiła delikatny makijaż przez szacunek do ludzi, którzy ją rozpoznają na ulicy. Nigdy nie kupowała ozdób, biżuterii, torebek, butów dla ich wyglądu, piękna czy z zachwytu. Jej podstawowe kreacje były zwykle szyte na miarę, a każdy nowy dodatek precyzyjnie uzupełniał te, które już miała. Tych dodatków miała masę – z nich tworzyła intuicyjnie unikatowe zestawy traktowane jako ozdoby całego ciała: od stóp do czubka głowy, włączając fryzurę. Wymieniała dwa, trzy małe elementy jednego zestawu, by stworzyć coś odmiennego, naturalnie eleganckiego w swej prostocie i stylu. Lubiła wyciągać mnie na zakupy, uprzednio precyzując, co potrzebuje do czego.
Za ponadczasową elegancję 29 września 2008 r. w auli Audytorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego Irena Jarocka odebrała „Laur Elegancji” z rąk znanego włoskiego projektanta Vinicio Pajaro, który powiedział: „Irena Jarocka prezentuje najwyższy styl, wielką klasę elegancji, magnetyzm i efemeryczność”.

Z mężem, Michałem Sobolewskim w Egipcie. Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Pieniądze
Wychodząc z założenia, iż wszystko, czego nie można zabrać po śmierci nie ma żadnej wartości, Irena niezbyt przywiązywała wagę do pieniędzy i wszystkiego, co posiadaliśmy. Nasze konta bankowe były wspólne – na dwa nazwiska, a finanse spoczywały głównie na mojej głowie. Zgodnie z naszą filozofią: nadmiar pieniędzy deprawuje, brak pieniędzy degeneruje, staraliśmy się balansować w neutralnym środku skali nadmiaru braku pieniędzy. Nadmiar był też przeznaczony na działalność charytatywną Ireny. Pamiętam, jak mimo moich oporów (prywatność), wyrwała mnie ze Stanów, bym wziął z nią udział w programie Polsatu „On i Ona” (2010). Jej intencją było przekazanie wygranej dla Fundacji Kliniki Onkologii Dziecięcej we Wrocławiu. Była szalenie szczęśliwą po wygraniu przez nas maksymalnej nagrody.

Rodzina
Często publicznie podkreślała: – Na pierwszym miejscu dla mnie jest zawsze rodzina, mój mąż i dziecko, na drugim moje śpiewanie. Rodzina jest w życiu opoką, czymś, co doradza i krytykuje, co uczy współpracy i daje euforia życia.
Uważaliśmy, iż cenne relacje międzyludzkie, które wynieśliśmy z domów rodzinnych należy pielęgnować. Te pozytywne relacje stale wzmacniane i rozszerzane były źródłem naszego dojrzewającego szczęścia. Taktownie eliminowanie tych negatywnych wzmacniało naszą euforia życia.

Smutek
Była optymistką. Sama o sobie mówiła: – Jestem pogodnym człowiekiem, wszędzie najpierw dostrzegam dobro i piękno, a smutek już wtedy tak nie boli. Smuteczki są po to, by nas czegoś nauczyć.

W Acapulco – 2008 r. Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Śmiech
Miała wysublimowane poczucie humoru, które wynikało z optymistycznej postawy życiowej i jej kreatywnej wyobraźni. Intuicyjnie zauważała zabawne skojarzenia, niuanse, zbitki słów. Umiejętność śmiania się z siebie i z różnych sytuacji powodowała, iż w domu czy podczas podróży, zawsze było wesoło. Twierdziła: – Śmiech jest formą pozbywania się – śmiech jest formą pozbywania się lęków, uwalniania się od samego siebie, by uzyskać zaufanie wyższej mądrości. Jedynie zaufanie wyzwala w nas naturalną euforia i uśmiech. Oczy się śmieją tylko przy śmiechu naturalnym, który rozgrzewa ludzkie serca. Śmiech wymuszony obarczony jest zawsze lękiem.

Talent
To mama odkryła jej uzdolnienia muzyczne. Irena tak to wspominała: – Zaprowadziła mnie do chóru katedry oliwskiej i do pani profesor Haliny Mickiewiczówny, która pomogła mi dostać się na wydział wokalny do średniej szkoły muzycznej w Gdańsku-Wrzeszczu. Pani Mickiewiczówna, osoba pełna ciepła i zrozumienia, zachęciła mnie do dalszej pracy. Zaczęłam uczęszczać do średniej szkoły muzycznej w Gdańsku-Wrzeszczu, jednocześnie pobierając lekcje śpiewu u pani profesor. W tym samym czasie przy Polskim Radiu w Gdańsku otwarto Studio Piosenki. Zgłosiłam się na przesłuchanie wstępne z piosenką „Zwodzone mosty”. Znalazłam się w klasie Jacka Ujazdowskiego, ale dobrych rad nie szczędzili mi również inni założyciele Studia – Renata Gleinert i Jerzy Partyka.
Irena zdawała sobie sprawę, iż odniesienie zawodowego sukcesu wymaga dużo więcej niż tylko bycie dobrym w tym, co robisz. Rozumiała, iż talent bez stałego rozwoju i ciężkiej pracy zostanie zaprzepaszczony. Po Studiu Piosenki były studia w Paryżu, potem też stale uczyła się, nagrywała, koncertowała na estradach świata. Jej kreatywność i pracowitość wielce mnie zadziwiała i udzielała mi się.

Uczucia
Będąc osobowością nadzwyczaj wrażliwą, uczucia i emocje ludzi traktowała z szacunkiem, troską i uwagą. Uważała, iż budowanie prawidłowych relacji, począwszy od rodzinnych, jest jedynym i najważniejszym gwarantem dającym szczęście. Pytana, co pani robi, iż tak młodo wygląda, zawsze odpowiadała: – Po prostu jestem szczęśliwa – by czuć się młodym, trzeba być szczęśliwym, a kluczem do tego są pozytywne relacje. Będąc w trasie koncertowej, po każdym występie dzwoniła, często choćby po północy. Musiała się podzielić wrażeniami z koncertu. Czy była wspaniała publiczność, czy wiało chłodem i trudno było ją obudzić. W pierwszym przypadku, chciała mnie też doładować tym, co otrzymała. W drugim była prośba: – Daj mi siebie, muszę się doładować, by zasnąć. Świadomość, iż zawsze o dowolnej porze mogliśmy porozmawiać, poprawiała nasze nastroje i pozwalała przetrwać dłuższe rozłąki.
Zawsze uważaliśmy, iż partnerstwo jest kluczem do szczęśliwego związku. Staraliśmy się być sobą, jednocześnie próbując wcielać się w drugą połowę, by zrozumieć ją lepiej, by nie szukać rozwiązania na zewnątrz. Przestrzegaliśmy zasady, iż każde z nas stoi na własnych nogach i zwraca się do drugiego z ufną twarzą. A tę utożsamialiśmy z trzema prawami Inków: nie kłam, nie kradnij, nie leniuchuj. Było to dla nas kryterium godności ludzkiej, tak jak dla Inków, którzy śmiercią karali za łamanie tych praw.
Zasada Ireny brzmiała: „Nigdy nie zmienisz swoich odczuć poprzez zmiany poza sobą, przełączniki są wyłącznie w tobie”. Ona umożliwiała mi znaleźć te adekwatne przełączniki.

Wygląd
Można powiedzieć, iż Irena wyglądała we wszystkim znakomicie. Jej ubrania, makijaż, fryzury były modyfikowane i zmieniane w zależności od potrzeb i okoliczności: sesje zdjęciowe, koncerty, podróże, wycieczki, prace w domu czy ogrodzie. W ruchu przy tej zmienności wyglądu, musiała z tym wszystkim czuć się swobodnie i naturalnie, dbając o schludność i elegancję. Tę naturalność podkreślał Zbigniew Wodecki: „Piękna, urocza, naturalna, normalna dziewczyna. Wszyscy ją lubili”.
Wygląd uzupełniał jedynie jej wewnętrzne piękno, przejawiające się w jej oczach i twarzy, zakochanej w życiu każdego dnia. Tak to ujęła Urszula Dudziak: „Miała w sobie blask, była niczym promień słońca. Zawsze uśmiechnięta, zawsze dobra. Biła z niej kojąca, inspirująca energia. Irena była naprawdę wyjątkowa. Dla mnie stanowiła uosobienie klasy. Nigdy nie słyszałam, by ktoś powiedział o niej coś złego. Miała w sobie coś jasnego. Każde spotkanie z nią powodowało uśmiech, radość.”

– Na pierwszym miejscu dla mnie jest zawsze rodzina – podkreślała gwiazda (na zdj. z mężem
Michałem i córką Moniką). Fot. Archiwum prywatne Michała Sobolewskiego

Zwiedzanie
Wiele podróżowaliśmy. Odwiedzaliśmy rezerwaty przyrody, dżungle, góry, kaniony, gejzery, wodospady. Niestraszne nam były spływy spienionymi rzekami. – Zwiedzanie uczy skromności – uważała. – Podróżując zaczynasz rozumieć, jak kilka wiesz o wszechświecie. O kontynentach, ludziach, ich kulturach i zwyczajach; to wszystko w jakiś sposób nas wzbogaca, staje się częścią nas i ludzi, których spotykamy i miłujemy.
Łączyliśmy pracę zawodową z poznawaniem świata. Ilekroć ja wybierałem się na konferencję naukową a Irena miała wolny czas, jechaliśmy razem, a po konferencji, tydzień czy dwa, zwiedzaliśmy kolejny kraj. Podobnie było z trasami koncertowymi Ireny. Dojeżdżałem zwykle z Moniką do niej, by wspólnie odkrywać nieznane nam miasta i kraje.

Życie
Przy tym haśle najlepiej oddać głos jej samej: – Moja recepta na życie brzmi: ciesz się z tego, co masz, kochaj wszystkich i wszystko dookoła, nie trać optymizmu. Istotą życia są pozytywne relacje międzyludzkie. Żyję tak, jakby życie miało trwać wiecznie. Śmierć jest dla mnie czymś naturalnym, ale gdy do mnie przyjdzie, będę się jej na pewno bała. Chciałabym umrzeć bez strachu, najlepiej we śnie. Śmierć traktuję jako przejście do kolejnego etapu życia. Wierzę, iż jest następne życie.

Aneta Jamroży

Idź do oryginalnego materiału