Okna auta były otwarte. Z oddali podeszła do nas wielka żyrafa. Stanęła po prawej stronie samochodu, lekko odchyliła się i… wsadziła łeb do środka. Siedzący na tylnym siedzeniu pies z zaciekawieniem obwąchiwał nową towarzyszkę, a my z dziecięcym zachwytem głaskaliśmy żyrafę po jej „rogatej” głowie. Po chwili któreś z nas podało zwierzęciu przemycone jabłko, które w okamgnieniu zostało zjedzone przez pana żyrafę.
I to zdarzenie opisuje wrażenia z pobytu w czeskim Safari Zoo w Dvur Kralove. Możliwość przebywania wśród zwierząt, dotknięcia ich, a choćby nakarmienia. I towarzyszący temu zachwyt oraz dziecięca radość, ale również przeniesienie się w świat Davida Attenborough, który przed kamerami telewizyjnymi BBC stawał oko w oko z okazami dzikiej przyrody. Koniecznie musicie tu przyjechać!
To ciekawe, bo sam obiekt znajduje się tuż za miasteczkiem podkreślającym swoje związki z afrykańskim azylem. Na rondach ujrzymy drewniane rzeźb przedstawiające bohaterów zoo w naturalnych pozach.
Zanim wyruszycie do czeskiej Afryki kupcie jeszcze w Polsce trochę koron. My w Lubawce zwykle nabywamy 2000 koron czeskich, ale jeżeli odpuścicie w nadziei, iż zapłacicie kartą, to też nie ma problemu. Co prawda możecie nią zapłacić w kasach biletowych, ale gdy będziecie płacić za jedzenie i picie musicie wiedzieć, iż nie każde dysponują terminalami.
Ustawcie teraz nawigację i w drogę. Ale najpierw cofniemy się w czasie. Podczas zwiedzania tego świetnego miejsca spotkacie się z nazwiskiem Josefa Vagnera – człowieka, za pomocą którego możemy odwiedzać zoo.
Jego inauguracja miała miejsce 9- ego maja 1946 roku.
Mamy rok 1965, kiedy to dyrektorem lokalnego zoo zostaje Josef Vagner. W swoim dążeniu do rozwoju przybytku wysnuwa tezę o specjalizacji ogrodów zoologicznych, a niedługo postanawia, iż w Dvur Kralove będzie Afryka.
Teren, na którym Vagner postanowił stworzyć safari sprzyjał temu – jest on urozmaicony, zaopatrzony w naturalne źródło wody i częściowo zalesiony. I jest duży. Czego chcieć więcej? Żywych zwierząt.
Tylko skąd je wziąć? Długo się nie namyślając zorganizował ekspedycję do Afryki, skąd przywiózł antylopy, zebry, żyrafy, watusi i inne zwierzęta. W ciągu ośmiu wypraw Josef Vagner przywiózł przeszło dwa tysiące zwierząt. Głównie kopytnych, które są największą gwiazdą safari.
Zwierzęta docierały tu w dwojaki sposób. Mniejsze gatunki transportowano drogą lotniczą, natomiast większe gatunki docierały tu wodą. Od burzliwych mórz okalających Afrykę, przez Łabę aż do miejsca docelowego.
Jeśli myślicie, iż safari jakie znamy funkcjonuje od czasów Vagnera, muszę was wyprostować – otwarto je już po tym, jak jego fundator opuścił zoo. Safari otwarto w 1989 roku i można było zwiedzać je wyłącznie w autokarze. Możliwość zwiedzania własnym autem wprowadzono w 2011 roku.
Część z was żachnie się na Czechów. Jak to, jeździli do Afryki i wykradali naturze zwierzęta? Tak się nie godzi!
No nie do końca. Upływający czas, niszczycielska działalność człowieka oraz zmiany klimatyczne sprawiły, iż fauna Afryki ubożała, a gatunki charakterystyczne dla tego kontynentu w krótkim czasie stały się jej unikalną atrakcją. Potrzebą chwili stało się odtworzenie zwierzostanu.
I tu ponownie wchodzi na scenę Josef Vagner, który najprawdopodobniej przewidział przyszłość na tyle, iż jego Safari Zoo Dvur Kralove przywraca naturze nosorożce, antylopy, zebry i inne kopytne. Mamy zatem z obiektem nie tylko turystycznym, ale bankiem genów i ośrodkiem naukowym koordynującym prace nad przywracaniem zwierząt naturze.
Wyhodowano tu przeszło 260 żyraf. 60 nosorożców. 260 hien. 60 gepardów. 800 zebr. Blisko 1000 antylop. I mnóstwo innych. A niedawno wyhodowano tu eksperymentalnie zarodek ginącego na naszych oczach nosorożca białego północnego. Teraz udaje się wyhodować ich cztery sztuki!
I teraz, zaopatrzeni w tę wiedzę możecie wpisać w nawigację „Safari Zoo Dvur Kralove”. Kiedy dotrzecie na miejsce, waszym oczom ukaże się duży, bezpłatny parking, charakterystyczna, pokryta strzechą brama wjazdowa, a po prawej stronie wjazd na pole kempingowe i domki turystyczne, w których możecie spędzić noc.
Jeśli chcecie rozpocząć zwiedzanie „Afryki” od podróży własnym autem od razu ustawcie się do kolejki prowadzącej do bramy głównej. Tam też znajduje się kasa, w której do biletów otrzymacie plan ogrodu. Płacicie nie tylko za siebie, ale za pojazd, a jeżeli przyjechaliście z psem, płacicie za niego.
Ceny wjazdu na teren Zoo Safari Dvur Kralove znajdziecie w tym miejscu.
Wyłączcie radio, przygotujcie aparaty fotograficzne i kamery. Otwórzcie okna, a dzieciaki niech swobodnie wychylą się na zewnątrz, jak na filmach przyrodniczych. I ruszaj przed siebie. Powoli. jeżeli masz potrzebę przystań na boku. jeżeli komuś spieszy się, spoko, niech cię wyprzedza. To, co zobaczysz sprawi, iż wrócisz tu za każdym razem.
Zwłaszcza, iż co roku zarządcy ośrodka starają się uruchamiać coraz to nową atrakcję. A to odtworzenie afrykańskiego osiedla glinianych domków. A to naturalne zagrody obejmujące kopalnię, bazar, szkołę i pastwiska. Niemal żywcem wyciągnięte z Czarnego Lądu.
Ale zanim to nastąpi jedź przed siebie. Nie widzisz żadnych krat, prawda? No dobrze, po lewej stronie widać je. Ale tylko dlatego, iż są tam lwy. Zobaczysz je wyjeżdżając z safari. Póki co jedziesz trasą i co widzisz? Głowa mała!
A to bawoły leśne, a to bongo. Albo antylopy przekraczające drogę. Wjeżdżasz na odtworzony most – taki, jakie zwykle funkcjonują w afrykańskiej dżungli. A kiedy zjeżdżasz z niego drogę zastąpią ci stada watusi i gnu. Nie próbuj ich omijać lub trąbić. W końcu watusi posiadają największe rogi świata. Szkoda samochodu. Ważniejsze są wrażenia, a dzieciaki zachwycone wpadają w obłęd, bo umówmy się – takie kopytko średnio je interesuje w telewizji. Jednak, gdy zobaczą je na żywo, dotkną tych obłędnych rogów, trochę się przestraszą, gdy stado niespodziewanie wejdzie ci pod maskę – ooooo, to działa na wyobraźnię!
A przecież wszystko przed nami. Naszą czujność gubi lasek, w który wjeżdżamy. Owszem, jest przyjemnie, wilgotno, a wzrokiem próbujemy wypatrzeć jakiekolwiek zwierzę wyłaniające się zza drzew. I kiedy dzieciaki trzymające przemycone jabłuszka tracą nadzieję, wyjeżdżasz na sawannę, na której strusie ganiają albo siebie, albo dziobią w zadki antylopy.
Zebry mieszają się z gnu, a gnu z watusi. Wszystkie razem ciągną w stronę innych gatunków antylop. Jedzą, leżą, patrzą na nas, a czasem zrywają się i przecinają nam drogę, albo podchodzą zaciekawione do okien. A czasem jeden z byków watusi, co poznasz po jądrach niemal ciągnących się po ziemi podejdzie do was, przystanie jakby zastanawiał się, czy przywalić w samochód teraz, czy może odpuścić i wrócić do swoich dam.
I wtedy dochodzi do kulminacji. Dzieciaki mało ci nie wyskakują z samochodu, a ty przystajesz na poboczu, przecież czegoś takiego jeszcze nie grali!
Powoli, dostojnym krokiem podchodzą do was dwie żyrafy. Przypominasz sobie sceny z „Parku Jurajskiego” tyle, iż tu eksponaty nie jedzą gości.
I ten łeb, który niespodziewanie ląduje wewnątrz auta. Ale ty, jako pan i władca jesteś przygotowany. W momencie, gdy żyrafa liże wszystkich twoich domowników ty już podajesz dzieciakom owoce, które przemyciłeś. A zatem zabawa się zaczyna!
Swoją drogą myślisz jak to możliwe, iż można czuć cielęcą euforia z bycia oślinionym niemal czarnym, dłuuuugim lepkim językiem, ale w sumie dziś i ty trafiasz do akademii pana Kleksa i stajesz się dzieckiem.
W końcu ruszasz dalej mijając kolejne gatunki zwierząt, aż docierasz do zagrody lwów. Składa się ona z podwójnej bramy tworzącej śluzę. Przy wjeździe znajduje się wieża strażnicza, gdzie uzbrojeni pracownicy pilnują spokoju na wybiegu. Pamiętaj! jeżeli zwiedzacie safari z psem, wjazd między lwy jest zakazany!
Sama zagroda nie jest specjalnie duża i jej pokonanie zajmuje dziesięć, może piętnaście minut. Największe wrażenie robią lwice. Samce wiadomo, chłopaki z grzywą, ale widok samic przebija wszystko. Są wielkie, masywne i po prostu groźne. Nie dziwota, w końcu to berberyjska odmiana lwa, które uznano za wymarłe na wolności, a jedyne żywe egzemplarze pochodzą z marokańskich hodowli.
Jeśli chcesz ponownie przejechać tę samą trasę nie ma problemu. Bilet uprawnia cię do tego i dotyczy również zwiedzania pozostałej części zoo. Po prostu musisz wyjechać bramą, którą wjechałeś, zostawiasz auto na parkingu i wchodzisz z powrotem na ten sam bilet.
Zoo jest przyjemne, naturalnie zaprojektowane i doskonale oddaje Afrykę, jaką wydaje nam się, iż znamy. Oprócz wspomnianych atrakcji trafiamy do zapomnianej wioski nad brzegiem rzeki.
Jest naprawdę fajnie, ale największe wrażenie zrobił na mnie wybieg dla hipopotamów. Jest tak niesamowity, iż zastanawiasz się, czy te zwierzęta w ogóle wiedzą, iż żyją w niewoli. Mało tego, rozmnażają się!
No dobrze, nie będę opowiadał wam o wszystkich atrakcjach, które was czekają. Odkryjcie je sami. Podglądajcie zwierzęta, które czują się tu naprawdę naturalnie. Czasem możecie wejść między nie, jak do tej kapitalnej woliery z afrykańskim ptactwem. Jest to coś przepięknego i na nowo uczy odkrywać ginący świat.
Zoo jak zoo, safari jak safari, ale istotny jest ten żywiołowy afrykański klimat, który oprócz zwierząt tworzą ludzie. Przecież to dzięki nim oraz ich wzajemnym relacjom, obyczajom i tradycjom możemy poczuć smak tego miejsca.
Dlatego co roku odbywa się w tym miejscu afrykański festiwal kulturalny pełny radości, mieszkańców Czarnego Kontynentu, jedzenia, przedstawień oraz codziennego życia.
To miejsce kipi euforią i niezwykłością codzienności. Powstało miejsce, do którego chce się wracać. Zwłaszcza, iż pomyślano tu praktycznie o każdym pokoleniu. Zachwycasz się nosorożcami, a dzieciaki w tym samym czasie wchodzą podziemnym przejściem do znajdującego się na środku wybiegu sekretnego miejsca – kopca termitów sprawiającego, iż taki jednorożec może im dosłownie prychnąć w twarz. I kto tu się lepiej bawi?
Chcesz wypić piwko lub lemoniadę? Spoko. A dzieciak w tym czasie może wyszaleć się w parku liniowym na zwariowanym placu zabaw przy wejściu do zoo.
Możesz również pójść do restauracji „U lemura”, które przypomina nasze komunistyczne bary. Nie jest drogo, ale dania są odważne i trzeba zastanowić się, czy na pewno chcesz zjeść w tym właśnie miejscu.
Nie, nie ma tu potrawki z antylopy, czy grillowanego mózgu mandryla. Bardziej chodzi mi o te zbyt mączyste potrawy, specyficznie smakującą wołowinę i sosy. Takie nietypowe. Spróbować możecie, ale niekoniecznie. To już lepiej skorzystać z rozsianych po zoo punktów gastronomicznych.
A kiedy czas minie jak z bicza strzelił i ze zdziwieniem skonstatujecie, iż zbliża się mrok, a przecież dopiero co przyjechaliście ruszcie do odległej o pięć kilometrów tamy, która jest atrakcją samą w sobie, a jej wygląd przypomina najfajniejsze bajki jakie znacie.
Nie wierzycie? Napisałem coś na ten temat. Tutaj. I tutaj.
Chciałbym wam powiedzieć, iż to Safari to wspaniałe miejsce dla całych rodzin, ale umówmy się. Pełną frajdę z tego miejsce będziemy mieli my – stare byki, które poczują się tu jak na… wolności, jeżeli rozumiecie o czym mówię.
Powyższe zdjęcia są mojego autorstwa, jednak to co poniżej pochodzi ze zbiorów Safari Parku: