A Hooley in the Kitchen

tablicaodjazdowhome.wordpress.com 1 tydzień temu

Dobre imprezy karmią duszę.

Przyszli wszyscy, którzy mieli przyjść, przynieśli tony jedzenia i tyle alkoholu, iż mamy na następne party. Nie wiedziałam, iż mój duży pokój tak się idealnie nadaje do imprez, zdecydowanie muszę robić częściej. Propagując polskie okropne zwyczaje pijaństwa narodowego, każdy na wejściu dostał szota pigwówki i to był dobry pomysł, bo po pierwsze wszystkim smakowała, a po drugie od razu się wyluzowali, wyczuli klimat imprezy i zostali tacy do końca. Ja też byłam wyluzowaną gospodynią domową, bo naprawdę ogromną przyjemnością było ich wszystkich gościć, a w chaosie imprezowym od zawsze moja dusza się kąpie jak w szampanie.

Zabawa była głównie domowa, bo 15 stopni na zewnątrz nie zachęcało do siedzenia w ogrodzie, choć kiedy przestało padać, nasz nowy fire pit w pewnym momencie zgromadził grupkę fanów pieczonych pianek. Amerykanka uczyła moje dziecko, jak się fachowo piecze te mashmallows. Lampki ogrodowe świeciły, balony fruwały, Mi gadał z Brazylijczykiem i spędził z nim większość czasu snując opowieści o tym i o owym i zadziwiające, jak ludzie się wyczuwają – Brazylijczyk pisał pracę o teatrze i w ogóle jest osobą bardzo sztukową, jak to mówi nasze dziecko, zupełnie tak, jak Mi, ale przegadali we dwójkę cały wieczór, nie wiedząc, iż oboje lubią teatr, bo o tym nie rozmawiali. A jednak się jakoś wyczuli. Trochę się obawiałam, iż będzie dla niego raczej słabo, bo jednak to moje towarzystwo.

Gadaliśmy, śmialiśmy się, piliśmy, jedliśmy, kurcze, po tych dwóch latach przeczołgani przez te długie godziny procesów grupowych i obserwacji infanta naprawdę dużo o sobie wiemy i dobrze, naprawdę dobrze się nam rozmawia, mimo, iż młodzi i starzy razem, a do tego bardzo międzynarodowe towarzystwo – pięcioro Irlandczyków, Angielka, Francuz, Włoszka, Amerykanka, Brazylijczyk, Litwinka, Kanadyjczyk, Greczynka i ja.

A wisienką na torcie był występ, bo iż akurat mam pianino w dużym pokoju, a dwie osoby biorą profesjonalne lekcje śpiewu i jedna jest prawdziwym muzykiem, to na spontanie postanowili wystąpić. Rozczuliłam się okropnie, było to bardzo wzruszające, muzyka na żywo jest naprawdę niesamowita, do tego Kristofferson i włoska piosenka o miłości❤️, więc idzie to jak fala, czuje się całym ciałem. Prawdziwe Irlandzkie hooley in the living room.

Do występu podłączyła się Mo, korzystając z okazji, iż publika jest rozgrzana oznajmiła, iż ona też chce coś zagrać i walnęła swój popisowy kawałek, nie zacukały jej choćby pomyłki – dawno nie ćwiczyłam rzuciła tylko i tyle. Rany, ta to ma parcie na szkło, nie wiem, po kim ma te geny:D Potem pokazała dziewczynom swoje kroszety (szydełkowanie) i na koniec zaprowadziła do swojego pokoju na podziwianie obrazków i ogólnie ujmując swoich różnorodnych dzieł. Mistrzyni autopromocji. Została z nami do 12 w nocy, nie było szans, żeby położyła się wcześniej, jak tu muzyka i gwar i ogólne szaleństwo. Trochę mnie martwi to chwalenie się, może być to męczące, z drugiej strony mam dziecku mówić ‘słabo grasz nie masz czym się chwalić?’;D No i dorośli raczej nie mieli zamęczonych min.

Dziś dojadamy co zostało z imprezy, mam cały gar chili con/sin carne i chicken curry, ciasta, hummusy, sałatki. Byłaby leniwa niedziela, gdyby nie to, iż jutro wylatuję do Pl, więc muszę się trochę spakować i pomóc Mo ogarnąć pokój, bo bałagan artystyczny też ma swoje granice.

Idź do oryginalnego materiału