Zrozumiała, iż jej szczęście jest bezkresne.
Weronika postanowiła spędzić weekend w rodzinnej wsi, odwiedzając starzejącą się matkę i siostrę. Mieszkała w mieście wojewódzkim, pracowała jako kardiolog w szpitalu i rzadko udawało jej się wyrwać w rodzinne strony.
Miała czterdzieści pięć lat, była urodziwą kobietą, dawno odwiedzioną przez małżeństwo i wychowała córkę. Ta już skończyła studia, wyszła za mąż za kolegę z roku i wyjechała do jego rodzinnej miejscowości. Z mężem przeżyli siedem lat, ale rozstali się okazali się zbyt różni. Decyzja była wspólna.
Dobrze, iż mam trzy dni wolnego cieszyła się Weronika. Muszę wstąpić do sklepu, kupić coś dla mamy i siostry.
Pochodziła z wioski, od dziecka marzyła, by zostać lekarzem i jak najszybciej wyjechać z domu. Szczerze mówiąc, życie na wsi było nudne, choć nazwa miejscowości brzmiała dumnie: Wesoła. Tyle iż w Wesołej nie było nic wesołego wieś podupadała. Mieszkańcy rozjechali się za pracą, młodzież uciekała do miasta.
Jesienią i zimą wioska wydawała się szczególnie smutna. Trochę jaśniej robiło się wiosną, gdy zaczynały się prace polowe. Zielone pola i słońce sprawiały, iż życie w Wesołej stawało się odrobinę radośniejsze.
Teraz był koniec czerwca. Weronika jechała autobusem z miasta, wpatrując się w okno i zieleń za szybą. Na duszy było lekko prawie dwa miesiące nie widziała rodziny…
Mama nie najlepiej się czuje, ale dobrze, iż Halina mieszka z nią w domu. To prawdziwe szczęście, inaczej musiałabym tu częściej przyjeżdżać, a droga nie jest krótka trzy godziny autobusem myślała, wpatrując się w krajobraz.
Młodsza siostra, Halina, nie wyjechała ze wsi. Wyszła za miejscowego chłopaka i tak już zostało. Ojciec zmarł wcześnie, więc Halina z mężem mieszkali z matką. Marek okazał się złotą rączką wyremontował dom, dobudował część dla swojej rodziny i osobne wejście, by nie przeszkadzać teściowej. Halina urodziła bliźniaków, którzy też już wyjechali do technikum.
W przeciwieństwie do mnie, Halinka zawsze chciała żyć na wsi, a ja miałam ogromną ochotę uciec z tej wesołości zwierzała się przyjaciółce Justynie, którą choćby raz przywiozła do wsi. Tamta zachwycała się świeżym powietrzem i pięknem.
Rozumiem, Justa, dla ciebie, mieszczuchy, to nowość. Ale gdybyś tu mieszkała jesienią, w deszczu, błocie albo wiosennym rozjeździe… Nie wiem, czy wtedy byś się zachwycała śmiała się Weronika.
Tym razem podróż minęła niepostrzeżenie, bo zasnęła. Otworzyła oczy, gdy autobus mijał dużą wieś. niedługo w oddali pojawiła się Wesoła. Kierowca skręcił z głównej drogi, teraz trzęśli się po gruntówce.
Wysiadając, Weronika rozejrzała się.
Nic się nie zmienia uśmiechnęła się i ruszyła w stronę domu.
Słońce przyjemnie grzało, powietrze było świeże, śpiewały ptaki. Na duszy robiło się lżej.
Witaj, Weronko usłyszała starszy głos. Przed nią stała babcia Genowefa, sąsiadka matki. Do matki przyjechałaś?
Dzień dobry, babciu Gieniu. Tak, tęskniłam.
Dobrze robisz. Matka twoja wspominała cię niedawno… No, idź, a ja do sklepu, groszową emeryturę wydać.
A jak zdrowie?
Jak u starej, kochanie mruknęła babcia i poszła dalej.
Weronika weszła w bramę. W podwórku nikogo nie było. W drzwiach przywitał ją kot Burek, ocierając się o nogi.
Witaj, ty mój pogłaskała go, a ten mruczał z zadowolenia.
O, malec… wychyliła się z kuchni Halina. Brzuch ma jak baryła. Witaj, siostrzyczko objęły się. Zjesz coś?
Naturalnie.
W domu czy na dworze?
Na dworze. Słońce, pięknie… Gdzie indziej tak zjem?
Dobrze, i ja wolę na powietrzu.
A gdzie mama?
W ogrodzie. Ale już idzie, patrz, choćby truskawki dla ciebie nazbierała zaśmiała się Halina.
Cześć, mamo podbiegła Weronika, odbierając miskę. Tęskniłam przytuliła matkę.
Witaj, córeczko matka promieniała. Jedzmy w altance.
Przy obiedzie Weronika wysłuchała wiejskich nowin, wesołych i smutnych. Wioska wyludniała się, odchodzili ci, których znała od dziecka.
A Marek gdzie?
Na szychcie. Dobre pieniądze zarabia. Kupiliśmy auto machnęła ręką.
Szczęściara z ciebie. Mnie się z mężem nie udało.
Bo nie tego szukałaś. Trzeba było miejscowego, jak ja zaśmiała się Halina.
Gdy tak siedziały, na podwórko weszła listonoszka Renata z awizem.
Halina, znów coś zamówiłaś? Odbiór na poczcie.
Dzięki, może herbaty?
Nie, nie mam czasu.
Renata, mogę ja odebrać? Z jej dowodem spytała Weronika.
Hmm… No dobrze, zadzwonię do Irenki na pocztę.
Po co ci ta poczta? zdziwiła się Halina.
Masz mało czasu, a ja pochodzę po wsi.
Może rowerem? Przypomnisz sobie młodość wskazała na stojący rower.
Dobry pomysł.
Później jechała przez wieś, ciepły wiatr muskał twarz. Pod drewnianym budynkiem poczty zostawiła rower.
Dzień dobry powiedziała, wchodząc.
Weronka! ucieszyła się Irena, jej dawna koleżanka. Podejdź, Renata dzwoniła.
Pogadały, wspominając szkołę.
Na długo przyjechałaś?
Tylko na weekend.
Pożegnała się i wsiadła na rower. Nagle usłyszała:
Uwaga!
Zatrzymała się tuż przed innym rowerzystą wysokim, przystojnym mężczyzną w jasnej koszulce.
Przepraszam, rozmarzyłam się.
Nic się nie stało uśmiechnął się białymi zębami. Nie widziałem cię wcześniej we wsi.
Przyjechałam do mamy i siostry.
A ja do ciotki. Zwykle tu bywam latem przedstawił się. Jestem Jan, kuzyn Darka.
Ona spojrzała na niego, a w jego oczach zobaczyła to samo, co czuła w sercu niespodziewaną nadzieję, która sprawiła, iż „Wesoła” nagle znów zasłużyła na swoją nazwę.