Ponad godzinę minęło od zmierzchu, a mamy wciąż nie widać. Kręcąc kółkami wózka, podjechałam do stołu, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer mamy.
*”Abonent jest niedostępny”* – zabrzmiał obcy głos.
Bezradnie spojrzałam na aparat, przypomniawszy sobie o niskim stanie konta, wyłączyłam go.
Mama poszła do sklepu i nie wraca. Tak nie było nigdy, nigdy nie zostawała na długo, cóż, córka jest niepełnosprawna od dzieciństwa, nie chodzi. Porusza się na wózku, a poza mamą mam tylko wiatr za oknem. Mam już siedem lat, nie boję się być sama, ale mama zawsze mówiła, gdzie idzie i kiedy wróci. Nie rozumiałam, co się dzieje:
*”Poszła dziś do tego dalszego sklepu z tańszymi produktami. Często tam jeździłyśmy. Co prawda jest dalej, ale wcale nie tak daleko, w godzinę można tam i z powrotem”* – spojrzałam na zegarek – *”Już cztery godziny minęły. Jestem głodna”*.
Skierowałam wózek na kuchnię. Zagrzałam czajnik, wyjęłam ze schładzalnika kotlet schabowy. Zjadłam, popiłam herbatą.
Mamy wciąż nie było. Wytrzymałam, chwyciłam telefon, wybrałam numer:
*”Abonent jest niedostępny”* – znów ten zdawkowy głos.
Przesiadłam się na łóżko, chowając telefon pod poduszkę. Światła nie gasiłam, bez mamy bardzo ciemno w głowie.
Leżałam długo, aż zasnęłam.
Obudziło mnie słońce wpadające do pokoju. Łóżko mamy było przykryte porządnie.
– Mamo! – krzyknęłam w stronę przedpokoju.
W odpowiedzi cisza. Wzięłam telefon, zadzwoniłam. Ten sam metalicz, skołowaciały głos.
Strach ścisnął za gardło, łzy popłynęły same.
Krzysztof wracał z piekarni. Codziennie rano sprzedawali świeże drożdżówki. Ich poranki z mamą zaczynały się tak: ona gotowała śniadanie, on biegł po wypieki. Miał już ponad trzydzieści lat, a wciąż był kawalerem. Dziewczyny, kobiety – omijały go wzrokiem: nieładny, chudy, schorowany. Choroby prześladowały go od urodzenia. Leczenie kosztowało krocie, wychowywała go tylko matka. Ostatnia diagnoza padła, gdy był dorosły – bezpłodność. Z tym, iż nigdy nie założy rodziny, Krzysiek już się pogodził.
W trawie zauważył połamany, stary telefon. Telefony i komputery to było jego hobby i praca, był programistą i blogerem. Miał oczywiście najnowsze modele, ale z zawodowej ciekawości podniósł ten grat. Aparat wyglądał, jakby przejechał po nim samochód i cisnął w krzaki.
*”Może komuś się coś stało?”* – przemknęła myśl, wsunął złom do kieszeni. *”Zajrzę w domu”*.
Po śniadaniu wyjął znalezioną kartę SIM i włożył do jednego ze swoich aparatów. Na karcie były głównie numery przychodni, ZUS-u i podobnych miejsc, ale pierwszy zapis to “Córa”.
Pomyślawszy chwilę, zadzwonił pod ten numer:
– Mamo! – usłyszał radosny dziecięcy głosik.
– Ja nie… nie jestem mamą – wydukał zaskoczony.
– A gdzie mama?
– Nie wiem. Znalazłem twój stary, rozbity telefon. Przełożyłem kartę SIM i zadzwoniłem.
– Moja mama zniknęła – rozległ się płacz. – Wczoraj poszła do sklepu i nie wróciła.
– A tata? Babcia?
– Nie mam taty, ani babci. Tylko mamę.
– Jak masz na imię, skarbie? – zrozumiał, iż musi pomóc.
– Kinga.
– A ja jestem wujek Krzysiek. Kinga, wyjdź i powiedz sąsiadom, iż jesteś sama.
– Nie wyjdę, mam chore nóżki. I w mieszkaniu obok pustki.
– Czekaj, jak to chore? – Krzyś był całkiem zdezorientowany.
– Tak się urodziłam. Mama mówi, iż musimy uciułać grosza na operację.
– A jak się poruszasz?
– Na wózku.
– Kinga, znasz swój adres? – Krzyś przeszedł do działania.
– Tak, ulica Ogrodowa 3, mieszkanie 8.
– Zaraz przyjadę, razem mamę odnajdziemy.
Rozłączył się.
Nina Antonina weszła do pokoju syna:
– Krzysiu, co się stało?
– Mamo, znalazłem rozbity telefon. Włożyłem jego kartę SIM do mojego i zadzwoniłem. Tam mała dziewczynka została sama w mieszkaniu, na wózku. Bez rodziny. Dopytałem o adres. Jadę, sprawdzę.
– Pojedziemy razem – kobieta już się zbierała.
Nina sama wychowała syna, który ciągle chorował, doskonale wiedziała, jak ciężko jest samotnej matce z chorym dzieckiem. Teraz była na emeryturze, syn dobrze zarabiał.
Wezwali taksówkę i ruszyli na ulicę Ogrodową.
Zadzwonili domofonem.
– Kto? – odezwał się smutny głosik.
– Kinga, to ja, Krzyś.
– Wchodźcie!
Drzwi do mieszkańka były już uchyłką.
Weszli. Chuda dziewczynka na wózku patrzyła na nich smutnymi oczami:
– Znajdziecie moją mamę?
– Jak mam na imię twoja mama? – od razu zapytał Krzyś.
– Lidka.
– A nazwisko?
– Kowalska.
– Moment, Krzysiu! – zatrzymała go matka i spytała dziewczynkę. – Kinga, jesteś głodna?
– Tak. W lodówce był kotlet, ale zjadłam go wczoraj.
– Krzysiu, leć do naszej piekarni, kup tak jak zawsze.
– Już! – wybiegł z przedpokoju.
Gdy wrócił, matka zdążyła coś przyrządzić. gwałtownie rozpakowała torby, nakryła do stołu.
Po posiłku Krzyś wziął się za poszukiwania.
O
Za szkolnym ogrodzeniem już czekali inni uczniowie, a gdy rodzina stanęła przed wielkimi drzwiami wejściowymi, Julka uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, iż jej największa przygoda właśnie się zaczyna.