Jest mniejszy od wrocławskiego zoo i liczy niespełna 30 hektarów. Żyje w nim mniej zwierząt, niż we wrocławskim przybytku. W obydwu ogrodach w ostatnich latach doszło do spektakularnych inwestycji. Ale to w miejscu, do którego was zapraszamy efekty są po prostu olśniewające. Witajcie w ogrodzie zoologicznym w Lipsku!
Kiedy karczmarz Ernst Wilhelm Pinkert założył ogród zoologiczny w 1878 roku, nie podejrzewał, iż będzie kładł podwaliny pod jedno z najbardziej imponujących i znanych dzisiejszych ogrodów zoologicznych.
Po latach powstał ośrodek dumnie dzierżący miano “Zoo przyszłości” i jest nie tylko jednym z najpiękniejszych tego typu instytucji w Europie, ale jednym z najnowocześniejszych.
Jak mówi dyrektor zoo prof. dr Jörg Junhold:
„Zoo w Lipsku należy do najnowocześniejszych i innowacyjnych ogrodów zoologicznych na świecie. Dzięki koncepcji Zoo przyszłości jesteśmy w stanie połączyć dobrostan zwierząt i hodowlę z wyjątkowym doświadczeniem dla odwiedzających nasze zoo.
Od 2000 roku Zoo Leipzig realizuje zaawansowaną koncepcję. Jednocześnie ogród zoologiczny podnosi swoją atrakcyjność, zarówno dla żyjących w nim zwierząt, jak i dla odwiedzających: zwierzęta czują się „jak w domu” w siedliskach, które zostały stworzone tak, aby przypominały ich naturalne, a odwiedzający doświadczają natury z całą zmysły na spacer po zoo.”
Słyszeliśmy cuda o tym zoo, jakie to ono sprawia ogromne wrażenie, jakie nowoczesne, przyjazne wszystkiemu, co wejdzie do środka, świetnie skomunikowane, łatwe w zwiedzaniu, no same pyszności po prostu. No wiecie, ta największa w Europie tropikalna dżungla pod dachem, pod którym można by upakować osiedle wieżowców, a i jeszcze miejsca pod sufitem by zostało.
Tymczasem początek wskazywał coś zupełnie innego, no nie tak miało być. Ale od początku.
Do samego zoo jest prosto trafić. Idziesz do centrum i patrzysz na odbite w trotuarze ślady zwierząt prowadzące do celu. A to ślad lwa, a to szympansa, a to goryla. Fajne.
Natomiast jeżeli takie rzeczy cię wcale, ale to wcale nie interesują, bo czekasz by zrobić sobie selfie na moście zwodzonym, który sprzedasz jako wakacje w Kongo, to spoko. W zależności od tego, w jaki sposób dotarłeś do Lipska, możesz dowiedzieć się jak dotrzeć do zoo klikając w TE LITERKI.
Naprzeciwko zoo znajduje się ciekawy, bo bambusowy parking. Zresztą ceny oraz informacje parkingowe znajdziecie w TYCH LITERKACH.
Jeśli zbliżacie się do bramy wejściowej nie oczekujcie fajerwerków. To prosta brama wejściowa pamiętająca czasy uruchomienia zoo. Jest taka… no taka zwykła. Łe. Bez bajerów, design nie uwzględniający ducha czasów, no gdzie to zoo przyszłości? Zupełnie jak nie u Niemców. No dobrze, potraktujmy to jako próbę ognia, wody i co tam jeszcze było w Westeros.
Po przekroczeniu bramy znajdziecie się na sporym placu, z którego zaczniecie wycieczkę. A zaczynamy ją od zajęcia miejsca w kolejce do kas, w którym kupujemy bilety. Informacje na temat cen biletów oraz godzin otwarcia znajdziecie pod TYMI LITERKAMI.
Wiecie, kiedy wchodzi się do wrocławskiego zoo, w oczy rzuca się przytłaczająca bryła Afrykarium nijak mająca się do otoczenia. Wielka, ciężka, mnóstwo obiecująca, ale po zwiedzeniu której jedyne co jesteś w stanie powiedzieć to: “i gdzie poszły te miliony, za które to zbudowano?”
Tu jest inaczej. Po wejściu opada z ciebie zapał, który towarzyszył ci podczas wejścia, bo… co to jest? Gdzie ta największa dżungla pod dachem? Gdzie największa na świecie ekspozycja małp człekokształtnych ja się pytam? Na razie jestem na jakimś dziedzińcu z muczącym, plastikowym dinozaurem naturalnej wielkości, przede mną jakiś stary dom misiów koala, po lewej zamknięty ogród założyciela, no co to jest?
Widzicie, i tu jest cały trik tego ogrodu. To działa na zasadzie kontrastu. Wchodząc jakbyś cofał się do początków tego miejsca i patrzysz na te pospolite otoczenie. Na tę zabytkową architekturę, nie dla której przecież tu jesteś, wchodzisz by zobaczyć te całe misie koala, które owszem, urocze, ale praktycznie nie ruszają się i równie dobrze mógłbyś wyskoczyć do sklepu zabawkarskiego kupić pluszową wersję zwierzątka, wepchnąć mu bateryjkę pod ogonek gotowe. No takie to odczucie.
Ale to, co następuje potem to jedno wielkie… BUUUUUM! Bez kitu.
Ogród zoologiczny w Lipsku podzielony jest na następujące strefy:
Oczywiście ruszyliśmy w stronę Gondwanaland, bo to przecież największa atrakcja. Na początku jednak musimy wiedzieć skąd pomysł na nazwę, oraz formuła tej ekspozycji.
A zatem jeżeli spojrzymy na to z dzisiejszej perspektywy wyjdzie nam taki trochę groch z kapustą, ale jeżeli zgodzimy się z perspektywą ojców założycieli tego miejsca poczujemy je i zrozumiemy, iż to co dziś odgrodzone oceanami kiedyś było jednością. Idziemy więc!
“W południowoamerykańskich lasach deszczowych coś się dzieje na wszystkich poziomach. Małpy wiewiórki wspinają się po łatwo dostępnej wyspie, a pobliskie legwany wygrzewają się w słońcu na swojej ulubionej gałęzi. W koronach drzew leniwie zwisają do góry nogami. Oceloty krążą wśród bujnej zieleni, a przy potoku goście mogą obserwować pływające wydry.”
Wejście trochę nas dezorientuje. Wchodzimy między ładnie ukształtowane skały, przechodzimy mostek nad rzeczką, by po chwili znaleźć się w… ciemności! Okazuje się, iż schodzimy w dół kopalni, w której realizowane są poszukiwania zaginionego świata! Gondwany właśnie! Przyznam, iż ta koncepcja kupiła nas jak cholera. W miarę opadania kopalnianego chodnika mijamy ekspozycję tzw. żywych skamielin, czyli stworzeń żyjących na Ziemi miliony lat. Coś niesamowitego, wprowadzającego w klimat.
“Od małych krzewów po wysokie drzewa: w Gondwanaland w samym środku Lipska rośnie prawdziwy las deszczowy. Ponad 24 000 roślin rozpoczęło swoją podróż w szkółkach w Tajlandii, Malezji i na Florydzie – aby stworzyć tropikalne środowisko na każdym poziomie, od dna dżungli po baldachim. W ogrodzie z uprawami tropikalnymi uprawia się około 60 egzotycznych owoców i przypraw. Tutaj można dotknąć i powąchać ananasy, bataty, guawy, pieprz czy kakao.”
Po drodze mijamy rekwizyty spod znaku Wielkiej Przygody – kufry, kilofy, narzędzia do kopania, chwytania, polowania, przechowywania. Nazwijcie to jak chcecie. I ten mrok. Aż w końcu gdzieś tam świta promyk światła. Adrenalinka zaczyna pulsować. Przyspieszamy kroku, twarz zaczyna przypominać gębę podnieconego przygodą dzieciaka.
“W Gondwanalandzie architektura i technologia HVAC idą w parze. Gdy spojrzysz w górę, zobaczysz, iż Gondwanaland jest pokryty wspornikową konstrukcją z dźwigarów stalowych, w której osadzonych jest 407 poduszek foliowych. Wierzchołek dachu osiąga wysokość 34 metrów, umożliwiając wystarczający wzrost dla wyniosłej tropikalnej roślinności. Za tą konstrukcją kryje się pomysłowo zaprojektowany system ogrzewania i nawadniania. Przezroczyste poduszki foliowe nie tylko umożliwiają 100% wypromieniowanie promieni UV, które są tak ważne dla żyjących tu roślin i zwierząt, ale także pozwalają na przechowywanie energii cieplnej wytworzonej z powietrza odpadowego w 100 000 litrowym akumulatorze energii, który można następnie wykorzystać w nocy do ogrzewania.”
I wtedy, po wyjściu z mroku wchodzimy w to:
Jeszcze nie wiemy, iż czeka tu blisko 200 gatunków stworzeń. Nie mamy pojęcia, iż wejdziemy na most linowy i wylądujemy w samym środku rosnącego tutaj baobabu. Skąd mamy wiedzieć, iż będziemy buszować pomiędzy rosnącymi nad naszymi głowami mango, pistacjami i innymi pysznościami. Że wejdziemy w same korony tropikalnych drzew!
A przede wszystkim, iż czeka nas rejs Gamanilem? Co to jest, spytacie. Ano jest to kolejne koncepcyjne rozwiązanie z czasów, gdy Ziemia była jednością. Gamanil to połączenie Gangesu, Amazonki oraz Nilu. W ten sposób powstała pramatka wielkich rzek, którą mamy okazję odbyć rejs rodem z disneyowskich atrakcji.
Nie powiem, skorzystaliśmy. Zobaczcie jak to wygląda:
Bez dwóch zdań, Gondwanaland nie podziwia się, ale chłonie. Konstrukcja choć wielka jest świetnie wkomponowana w otoczenie, dzięki czemu całość współgra harmonijnie z pozostałymi strefami.
Najlepszym przykładem jest wyjście z dżungli. Na zewnątrz prowadzi drewniany korytarz przechodzący w most nad rzeką oraz przypominającą swą formułą azjatyckie konstrukcje. Nie dziwota, w końcu za chwilę wejdziemy w strefę azjatycką. Rozumiecie?
Tu wszystko jest kompleksowo przemyślane. Przejście między strefami jest niemal naturalne dzięki odpowiednio zaaranżowanej roślinności, architekturze, ukształtowaniu terenu.
I jeżeli myślicie, iż lipskie zoo to wielkie bum w postaci Gondwanalandu, a potem to łeee, widziałam to, to też widziałam, a małpka w tamtym zoo to była uśmiechnięta a tu nie, to pewnie podają jej narkotykiiiii (uwierzcie mi, spotykamy się dosyć często z tego typu argumentacją “madek” biegających z wywieszonym jęzorem po zoologach), to nie.
Mamy świetny wybieg dla słoni indyjskich, pomysłowy wybieg dla panter śnieżnych, no i kolejną wisienkę na torcie: Pongoland!
Największy jaki chyba istnieje wybieg dla małp człekokształtnych. Widoczna z oddali kopuła sugeruje jakby ciąg dalszy wizyty w tropikalnej dżungli.
To ogromne i pełne przestrzeni miejsce jest idealną przestrzenią dla goryli, szympansów i orangutanów. Jest to również ośrodek badawczy nad tymi zwierzętami. A zatem placówka naukowa.
Nie jestem w stanie opowiedzieć wam o niezwykłości tego miejsca. Nie jest to jakaś specjalnie przemyślna inżyniersko miejscówka. Jest to… kurczę… No czujesz się, jak w tych filmach o podróżnikach, którzy zapuszczają się gdzieś w tropiki nietknięte ludzką stopą i zupełnie nieoczekiwanie wchodzą w niezwykłe królestwo małp. Tak, miejsce jest tak niespotykane, iż przypomina film.
I takie jest całe to zoo. Pełne niespodzianek, niezwykłych aranżacji przestrzeni, wykorzystujące każdy centymetr przestrzeni. Odwołujące się nie tylko do historii Ziemii, do tajemnic miejsc nieodkrytych, ale naszego rozumienia świata a choćby popkultury. A także konfrontującego się z naszymi wyobrażeniami o świecie przyrody.
Wkraczamy oto w strefę afrykańską, która bardziej przypomina przedzieranie się ukradkiem przez skały, przez trawy czy inne naturalne przeszkody. Co przecież przypomina nam nasze wyobrażenie o sobie samych, jako bohaterów filmu przygodowego, przedzierających się przez afrykańskie sawanny nie tylko jak najbardziej niepostrzeżenie, ale też podglądających i rejestrujących to tylko się da.
Cały ten ogród to żyjący organizm, w którym nic nie jest dokończone. Jak w naturze. Jedne rozwiązania inspirują kolejne, dzięki czemu to miejsce żyje. I w tym sensie używam słowa “niedokończone”.
Najlepszym przykładem niech będzie odremontowany Ogród Założyciela i Akwarium oraz trwające w tej chwili prace nad zupełnie nową ekspozycją poświęconą Ameryce Południowej oraz wybiegom tońców oraz kotików, które w końcu będą miały okazję popisywać się swoimi naturalnymi akrobacjami przez zgromadzonymi na trybunach widzami.
Wspomniana wcześniej popkultura również w lipskim zoo przybrała swoje niezwykłe oblicze.
Na terenie placówki rozstawione są dinozaury naturalnej wielkości. Mało tego, wydają dźwięki, poruszają się – jest na co popatrzeć i choćby jeżeli w pierwszym odruchu nieco się skrzywimy to przecież i tak po chwili uśmiechamy się i udajemy przerażonych, bo nie da się poskromić naszego wewnętrznego dziecka.
A propos dzieci. Oczywiście jest tu coś i dla nich. A więc świetne miasteczko zabaw, kolejka, słodycze, gry i zabawy, a w sklepiku znajdującym się przy wyjściu z ogrodu masa, ale to masa pamiątek i przytulanek.
Ogród zoologiczny w Lipsku to piękne i zadbane miejsce. Przestronne, starannie zaplanowane i dopracowane w najmniejszych szczegółach. Zwierzęta mają tu sporo przestrzeni, a co najważniejsze – wybiegi pozbawione są klatek i krat. Od ludzi oddzielają je naturalne bariery; fosy, kładki, kamienne barykady, dzięki czemu znika to poczucie wyizolowania, a światy nasz i zwierzęcy zaczynają się przenikać.
To idealne miejsce do naładowania akumulatorów, pielęgnowania w sobie pozytywnych emocji, a dla dzieciaków doskonała okazja do przeżycia Wielkiej Przygody oraz odkrycia nowych pasji.
Lipskie zoo z miejsca stało się naszym numerem jeden wśród dotychczas odwiedzonych ogrodów zoologicznych. Oczywiście nie jest miejscem bez wad, ale są to detale; problemy z płatnościami kartą, oferta gastronomiczna, ale to wiadomo – niby wszystkie żołądki są takie same, ale smaki to już nie do końca.
Są wybiegi, które nie do końca już nam odpowiadały, ale może dlatego, iż znaleźliśmy fantastyczne wybiegi w polskich ogrodach.
Weźmy na przykład taki wybieg dla tygrysa – lipski jest owszem, miły dla oka i przyjazny dla zwierząt, ale nijak nie ma się do ekspozycji tygrysów w opolskim ogrodzie. To co widzieliśmy na wyspie Bolko było po prostu wspaniałe! Z drugiej strony w Opolu mamy okratowanie… W Lipsku patrzysz na tygrysa niemal zza kamienia. Podobnie z aranżacją zieleni, która w Opolu jest po prostu… ogrodowa!
Niemniej ogród zoologiczny w Lipsku jest perłą wartą specjalnej wyprawy do tego miasta.