Zobaczyliśmy wycieńczonego konia w rowie – był zbyt słaby, by sam się wydostać

5 dni temu

Zobaczyliśmy wycieńczonego konia w rowie, który nie mógł się wydostać. Pomogliśmy mu, wyciągając go z pułapki. Wtedy zrobił coś, co wstrząsnęło mną do głębi
Nigdy nie sądziłem, iż zwykła przechadzka po lesie może stać się tak poruszającym przeżyciem. To zdarzyło się ubiegłej jesieni, gdy odwiedzałem babcię w jej starym domu na Mazurach.
Wybraliśmy się z sąsiadami na grzyby dzień był spokojny, powietrze pachniało mokrą ziemią i sosnowym igliwiem. Towarzyszyli nam pani Halina starsza, ale pełna energii kobieta z koszem większym od niej samej oraz Kacper, student z Warszawy, który przyjechał na wieś, by odpocząć.
Szliśmy wąską ścieżką zasypaną złotymi liśćmi, gdy nagle Kacper zatrzymał się i krzyknął:
Patrzcie! Coś tam leży!
Na początku myślałem, iż to zwalone drzewo albo stara opona. Gdy jednak podeszliśmy bliżej, serce ścisnęło mi się z bólu. W głębokim rowie leżał koń. Wychudzony, oblepiony błotem i obrośnięty rzepami, ledwo oddychał. W jego oczach malował się strach, ale nie agresja raczej ciche błaganie o pomoc
Na szyi miał zniszczony, popękany rzemień. Nie był więc dzikim zwierzęciem. Może uciekł? A może ktoś go porzucił, gdy przestał być użyteczny?
Nie mogliśmy go tam zostawić. Zadzwoniłem do sąsiada, pana Wojtka miał ciągnik i grube liny. Przez trzy godziny cała wieś starała się wydobyć konia. Pracowaliśmy w skupieniu, po pas w błocie, jakbyśmy ratowali członka rodziny.
W końcu wydostaliśmy go na drogę, ale nie wstał. Leżał, ciężko dysząc. Ktoś przyniósł wiadro wody, ktoś inny wór z sianem. Usiadłem przy nim i delikatnie położyłem dłoń na jego szyi. Drgnął, ale nie odskoczył.
I wtedy, z niewyobrażalnym wysiłkiem, koń poderwał się na nogi. Najpierw chwiejnie, potem już pewniej. Wiatr musnął jego grzywę, a w tym momencie wydał mi się najdostojniejszym stworzeniem, jakie widziałem.
Tydzień później zabrała go pani Halina. Nazwała go Nadzieja. Dziś Nadzieja pasie się na zielonej łące na skraju wsi i zawsze podchodzi do ludzi z ufnością. Mówią, iż teraz pomaga w terapii dzieci z niepełnosprawnościami.
Pewnego dnia, gdy już prawie zapomniałem o tej historii, Nadzieja sama podeszła do mnie cicho, spokojnie, jakby chciała powiedzieć: *dziękuję*. W jej oczach zobaczyłem nie tylko wdzięczność, ale całe morze nadziei i siły.
Ten gest przeszył mnie na wskroś. Wtedy zrozumiałem, iż prawdziwa moc tkwi w dobroci w umiejętności dostrzeżenia cierpienia innych i niesienia pomocy, nie oczekując niczego w zamian.
Dziś, gdy wędruję po tych lasach, zawsze nasłuchuję może gdzieś znów ktoś potrzebuje ratunku. Bo czasem jeden mały dobry uczynek potrafi odmienić czyjeś życie na zawsze.
I niech ta historia będzie dla nas wszystkich przypomnieniem: nigdy nie bądźmy obojętni. To właśnie wtedy dzieją się prawdziwe cuda.

Idź do oryginalnego materiału