Złotousta bestia i kaprysy gniewu żony.

polregion.pl 5 dni temu

Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, iż Jan to bezwzźzia nikomu nie potrzebna, czasem baran, czasem kozioł, czasem pies. Przezwiska zmieniały się proporcjonalnie do winy Janka. Skala jego wpadek była różna, podobnie jak natężenie wściekłości żony.
Irena dla męża była zawsze: Zajączku, Liseczku, Słoneczko, Jaskółeczko. Słysząc jej krzyki, ludzie myśleli, kiedy baran wreszcie przywali zajączkowi, ale wspomniawszy, iż jest też skoślawioną sztuką, wnioskowali: nigdy. Jan potrafił udawać głuchoniemego, na krzyki i obrazy żony nie reagować. Owa cisza i obojętność na jej furię wywoływały długotrwałe ataki żony. Zmęczona wrzeszczeniem Irena wychodziła z domu. Kłąb skurczów zagradzał jej gardło i dusił. Twarz pokrywała się czerwonymi plamami, dłonie drżały, głos chrypiał. Pragnęła ryknąć płaczem, ale łez nie było. A Jan, za odchodzącą żoną, pytał szeptem: A ty gdzie, Zajączku?
Pierwsze lata małżeństwa płynęły zgodnie, cicho i spokojnie. Gdyby ktoś powiedział, iż za kilka lat spokój zmieni się w kłótnię i skandale Irena nigdy by nie uwierzyła. Wyszła wszak za ukochanego, za tego, w kim była rozkochana po uszy, a nie za jakiegoś kozła. Jan pracował jako spawacz, nigdy nie pił, nie palił, był spokojny jak niedźwiedź w gawrze, zawsze na plusie, wszystko mu pasowało. Żony pijących i hulających stawiały go za wzór, więc Irena była dumna. Dzieci postanowili nie mieć od razu. Trzeba było postawić saunę, garaż, kupić samochód. Spółdzielnia mieszkaniowa dała dom, Irenie zaś marzyło się urządzić go na najwyższym poziomie.
Jan był bardzo powolny, a może i leniwy. Roboty zawsze na niego czekały, śmiał się: Wszystkiego nie zrobisz. Trzeba czasem poczekać, sprawy same się rozwiążą. Po co się spieszyć? Ja uważam, iż bez ochoty w ogóle nie warto ruszać. To już nie praca, a wyzysk samego siebie. Szczególnej ochoty na bycie liderem w pracy nigdy nie miał. Irena brała się za wszystko i wychodziło jej nie gorzej niż Janowi: przekopała ogród, pomalowała dom, wykosiła trawniki, narąbała drew na saunę.
Szczęściem dom miał wszelkie wygody, nie musiała jak dawniej nosić wody. Szybciej i lepiej było zrobić coś sama, niż namówić męża. Pewnej nocy obudził ich straszny łoskot z kuchni. Okazało się, iż płytki układane przez Jana zsunęły się od góry do dołu. Irena nazwała go rębajło i przyprowadziła następnego dnia fachowca.
Któregoś wieczora wróciła z pracy i nie poznała swojego ogródka: cały był rozbuchtany kopytami sąsiedzkich krów, kwiaty połamane, bo Jan nie zamknął furtki. Z każdym dniem irytowało Irenę coraz bardziej mężowskie ociąganie, lenistwo, obojętność.
Obok ich domu stał dom-sierota. Starzy dawno poumierali, spadkobiercy kosili chwasty tylko czasem, aż wreszcie posesja zarosła. ale pewnego dnia pod dom podjechał drogi Škoda. Był to wnuk dziadka Stanisława, który z żoną wrócił na stałe.
Długo pracował w Katowicach, tam się ożenił, teraz wracał w rodzinne strony. Katowice były dla zarobku, ale do życia najlepsza była mała ojczyzna. Denis zaczął przerabiać stary dom. I wtedy pokazał Irenie, co znaczy nie puszczać roboty z rąk. Pokazał klasę w budowaniu, spawaniu i elektryce, a w czymkolwiek działał, żony przy nim nie było. Zajmowała się tylko domem i dzieckiem.
Irena, patrząc na sąsiada, złościła się na męża coraz bardziej. Zmęczyło ją bycie silną, pragnęła być słaba i delikatna. Nieraz podpowiadała, nakierowywała męża na pracę godną każdego chłopa, ale Jan nie był przywódcą w obowiązkach, dobrze mu było żyć na drugim planie. Zmęczona Irena gniewała się coraz częściej, przechodząc coraz częściej do obelg. Ludzie poczęli widzieć w niej zrzędę, w nim zaś biednego chłopa. Zaczęła myśleć o rozwodzie, koń życia sama w gospodarstwie pociągnąć nie zdoła, coraz częściej stawiała sąsiada za wzór, na co Jan uśmiechał się: Cudze konie zawsze mają grubsze ogony.
Jan nie pojmował aluzji żony o rozwodzie. Wiele kobiet cierpiało z pijącymi, hulającymi mężami, a tu nie bije, nie klątwa, kochana i rozwód. Nigdy nie uraził, robiła, co chciała, szła, gdzie chciała, o pieniądzach nie miał pojęcia, gdzie je wydaje. No i co, iż ślimaczy się? Po co się spieszyć? Po co miotać się bez powodu. I po co mam żonie mówić, co i jak robić? Ona wie lepiej, gospodyni. Fakt, płytki nie jestem mistrzem kłaść, ale zarabiam porządnie, fachowca wynająć
Irena przysunęła się bliżej do Jana, szeptem odpowiadając: Dobrze, iż mam ciebie, niedźwiadku, wiedząc teraz na pewno, iż jego spokojny rytm życia jak płonąca świeca w bezpiecznym domu jest tym wszystkim, czego potrzebuje.

Idź do oryginalnego materiału