Złamana szklarnia i kobiece podstępy: jak jeden spisek prawie zniszczył dwa domy
Od świtu na podwórko Grażyny weszła sąsiadka – zapłakana, roztrzęsiona, z drżącymi dłońmi. To była Bożena.
– Wszystko przepadło! – łkała, ledwo łapiąc oddech. – Cała szklarnia, moje plony… ktoś w nocy wszystko połamał! Tyle nadziei miałam w te ogórki i pomidory. Dla dzieci, dla siebie, trochę chciałam sprzedać… A teraz po wszystkim, wniwecz się obróciło!
– Nie lamentuj tak, Bożenka – próbowała ją pocieszyć Grażyna. – To nie koniec świata. Razem naprawimy. Andrzej pomoże, on u mnie złota rączka!
– Jaki Andrzej – wyrwało się Bożenie. – Mój mąż trzy dni temu wpadł w ciąg, pije bez opamiętania. Wszystko na mojej głowie. A teraz i ostatnia szansa na sezon przepadła…
Grażyna zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Zbyt często ostatnio kręciła się koło ich domu. Raz po sól, raz po sadzonki, raz tak po prostu – pogadać. I zawsze wystrojona jak na randkę, nie do ogródka.
W głębi duszy Bożena od dawna knuła podstęp. Po zdradach męża i wiecznych kłótniach zwróciła wzrok na cudzego męża – spokojnego, zaradnego, trzeźwego Andrzeja. Czym Grażyna lepsza? Ona, Bożena, przecież ładniejsza, sprytniejsza, gospodarniejsza. Tylko iż takiej mur jak Grażyna nie da się tak ot, przepchnąć – trzeba podstępu.
Postanowiła zagrać va banque. Namówiła miejscowego próżniaka Darka, by ten nocą zdemolował jej szklarnię. Zapłaciła hojnie – Bożena na pieniądzach nie skąpiła. Szkoda plonów? Oczywiście. Ale jeżeli to otworzy drogę do szczęścia, czemu nie?
I oto ranek – scena z łzami, wizyta u Grażyny, skargi i półsłówka. Wszystko po to, by Andrzej przyszedł i pomógł, by był blisko.
Lecz Andrzej, choć dobry, nie był głupi. Doskonale wyczuł, iż Bożena coś knuje. Odrzucić prośbę – urazić, pójść – dać jej nadzieję. Więc postanowił zagrać nieoczekiwanie.
Poszedł do męża Bożeny, do Wiesława, i wprost z nim porozmawiał:
– Słuchaj, stary, pilnuj swojej – powiedział. – Miejscowy brygadzista Zbigniew ewidentnie się do niej pali. Pieniądze podsuwa, wyjazdy proponuje. A ona, widzisz, odmawia – bo na ciebie czeka. Ty jej jesteś drogi, nie chce rozbijać rodziny…
Jakby łuski spadły Wiesławowi z oczu. Tak, pije, krzyczy, zaniedbuje dom. A żona? Piękna, wierna, cierpliwa… A on co? Sam wszystko rujnuje. A przecież prawda – jeszcze ktoś ją zabierze, a wtedy będzie za późno…
Następnego ranka Wiesław sam wyszedł naprawiać szklarnię. Potem wyciągnął oszczędności z tajnej skrytki i oddał je Bożenie. Ta tylko usta rozwarła – nie spodziewała się.
– Pojedziemy nad morze – powiedział. – Odpoczniemy, jak kiedyś. Tyle lat razem, a staliśmy się obcy.
Bożena ożyła. Pobiegła po sklepach, nazbierała ciuchów, wszystkim koleżankom się chwaliła. Zajrzała i do Grażyny – pochwalić się nowym życiem.
A Grażyna tylko się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. ale milczała. Jej Andrzeja nikt nie zabierze. Ani za podarki, ani za łzy, ani za podstępy.
Po prostu zamknęła za Bożeną drzwi i poszła do męża – przytulić go, podziękować i, szczerze mówiąc, trochę się nim pochwalić. Za męża, za rodzinę. I za to, że, w przeciwieństwie do innych, nigdy nie budowała szczęścia na cudzej krzywdzie.