Zimą Walentyna postanowiła sprzedać dom i wyjechać do syna.

15 godzin temu

Zima. Postanowiłam sprzedać dom i zamieszkać u syna. Mój zięć i syn od dawna zapraszali mnie do siebie, ale przywiązałam się do własnego kąta i nie chciałam rozstawać się z dotychczasowym życiem. Dopiero po udarze, kiedy mój powrót do zdrowia był już na tyle dobry, iż mogłam wstać z łóżka, zrozumiałam, iż samotność w podwórku jest niebezpieczna. W naszej wsi nie było lekarza, a ja już nie czułam się bezpieczna. Sprzedałam dom, zostawiłam prawie wszystko nowej właścicielce i wyruszyłam do Warszawy.

Latem rodzina syna przeprowadziła się z dziewiątego piętra starego bloku do nowo wybudowanego domu jednorodzinnego, który zaprojektował sam. Wychowałem się w domu przy ziemi tak właśnie chcę mieć mój rodzinny dom mówił. Dwupiętrowa willa z przestronną kuchnią i jasnymi pokojami zachwyciła mnie. Łazienka mieniła się błękitem jak spokojne morze. Jakby się dostała na plażę zażartowałaś, Walentyno, i rozchichotało się w powietrzu.

Jednak syn nie przewidział jednego: nasze pokoje z wnuczką Bogną znalazły się na piętrze. Każdej nocy musiałam schodzić po stromych schodach, by dotrzeć do toalety. Nie chciałabym spaść ze snu myślałam, trzymając mocno poręcze.

Z zięciem gwałtownie się porozumiałam. Z wnuczką nie miałam problemów internet wypełniał jej świat. Starałam się nie wtrącać w życie innych. Nie pouczaj nikogo, milcz i nie wtrącaj się powtarzałam sobie co rano.

Gdy dom obudził się od szumu pracy i szkoły, zostawałam sama z psem Reni i kotem Martą. W akwarium mieszkała żółwica, która wspinała się na krawędź i wyciągając szyję obserwowała mnie, jakby chciała się wydostać. Po nakarmieniu rybek i żółwia zawołałam Reni na herbatę. Pies podszedł do kuchni, spojrzał na mnie swoimi ciepłymi, brązowymi oczami i czekał, aż wyciągnę pudełko z herbatnikami. To był jego ulubiony moment nie było nikogo, kto by go tak karmił. Chociaż chiweena wymagała specjalnej diety, łaskawa wolałam podjadać mu dziecięce ciasteczka.

Po obiedzie i sprzątaniu wybrałam się na ogród. Zwykła praca na ziemi wciąż wciągała mnie. Przeglądając grządki, nie zwróciłam uwagi na sąsiedni teren. Wysoki płot ukrywał go przed wzrokiem, a jedynie za domem brakowało ogrodzenia. Syn postanowił postawić niską dekoracyjną szopkę. Nie znałam sąsiada widziałam go jedynie w poplamionej kapeluszu, zawsze przy pracy, od razu schował się w przybudówce, gdy mnie zobaczył.

Kilka dni temu stałam się świadkiem czegoś, co mnie zszokowało. Przechodząc po domu, wspięłam się na piętro, by uporządkować pokój wnuczki. Otworzyłam zasłony, podeszłam do okna i zobaczyłam starszego mężczyznę, kroczącego z opuszczoną głową w stronę malinowego krzaka. Usiadł na starym wiadrze, w szaroburym koszuli z długim rękawem. Poranek we wrześniu był chłodny, a on kaszlał, ocierając oczy rękawem.

Kaszlący, a w takiej odsłoniętej odzieży pomyślałam, i wtedy zobaczyłam łzy w jego oczach. Serce zadrżało. Co się stało? Czy potrzebuje pomocy? ruszyłam do drzwi, ale głośny krzyk z okna wstrzymał mnie. Nie jest sam zrozumiałam, patrząc ponownie. Stary mężczyzna nie odpowiadał na wezwania, a jego postawa była pełna beznadziei. Wiatr rozwiewał siwe włosy, przytulał skulone ramiona. Pojawiła się w mnie głęboka żal i litość samotność potrafi być okrutna.

Zastanawiałam się, co można zrobić, by człowiek nie płakał z rozpaczy. Obserwując go podczas pracy w ogródku, zauważyłam, iż najczęściej spędzał dzień poza domem, czasem w przybudówce, czasem przy piłowaniu. Dziś słyszałam jego rozmowę z kimś: Ach, biedne ptaki, wolne, póki jest ciepło. Gdy nadejdą mrozy, włożą je do klatek i zapomną nakarmić. Ja też w klatce. Dokąd pójść? Kto nas potrzebuje w starości?

Jego słowa rozdzierały mnie. Jak żyć, żeby rozmawiać o kurach? pomyślałam, wracając do kuchni.

Wieczorem przy obiedzie zapytałam zięcia o sąsiada. Opowiedział mi, iż kiedyś tam mieszkała rodzina, a po śmierci matki pozostał tylko pan Piotr Janowicz, który po przejściu na emeryturę został z synem i synową. Syn wziął żonę, ale po przejściu na rentę w domu zaczęły się kłótnie. Z zięciem dowiedziałam się, iż pan Piotr nie pracował w ogródku, wszystko robił sam, chodził do sklepu, odwiedzał wnuczkę w przedszkolu i szkołę. Teraz jego córka ma szesnaście lat i chodzi do tej samej klasy co nasza Bogna, więc dziadek stał się niepotrzebny.

Zapytana o syna, zięć odpowiedział: Cichy, wykształcony, nie potrafi się sprzeciwić. Tak ich wychowano. W dzisiejszych czasach to nie jest dobre mruknęłam. Zazdrościłam mężczyznom, którzy potrafili odeprzeć każdego, kto spojrzał krzywo na ich żonę. Oczywiście, taki człowiek mógłby nie tylko bronić, ale i zabić swoją żonę, gdyby chciał wtrącił syn, słuchając naszej rozmowy.

Nocą nie mogłam zasnąć. Rozmowa wywołała dawno ukryty ból. Nie pozwoliłam sobie na powroty do przeszłości. Za każdym razem, gdy wspomnienie przytłaczało mnie, chwytałam kartkę i rysowałam drzwi nad brzegiem jeziora, żelazne, mocne, a klucz leżał na dnie wody. Nikt nie sięgnie po ten klucz i nie otworzy drzwi powtarzałam.

Przypomniałam sobie przemoc męża, który groził, iż zakopie mnie pod jabłonią i nikt nie znajdzie. Zaszyłam prześcieradło w uchwycie drzwi, wbijałam do niego żelazny kleszcz, aby w razie otwarcia usłyszeć trzask i obudzić się. Bałam się nie dla siebie, ale dla małej Bogny. Pewnej nocy usłyszałam szelest, zobaczyłam, jak mężczyzna próbuje wyciągnąć klamkę dużym nożem. Udało mi się wypchnąć dziecko na okno i sama wydostać się na dwór. Serce waliło jak młot.

Drzwi zamknięte szepnęłam sobie. To dobrze, iż przeszłość jest już za nami.

Rano był chłodny, słoneczny dzień. Poza codziennymi obowiązkami wybrałam się po chleb do sklepu przy rynku. W progu usłyszałam donośny głos sprzedawcy, a przy ladzie mężczyzna bronił się, iż chleb jest świeży, choć chrupiąca skórka wskazywała na wczorajszą wypiek. Podszedłam bliżej, wzięłam bochenek i powiedziałam: Ten nie jest świeży, bo na wierzchu ma już suchą skórkę. Sprzedawca wymienił chleb, a ja kupiłam nowy w innym dziale. Starszy klient przy wyjściu podziękował: Dzięki za wsparcie, nie wiem jak się bronić przed taką chamstwem. Zauważyłam, iż to nasz sąsiak, pan Piotr Janowicz chudy, z przyjaznym uśmiechem.

Idziemy razem? zaproponowałam. Jesteśmy sąsiadami.
Naprawdę? zdziwił się. Mieszkacie przy Olegu i Kasi? Czy przyjechaliście w gości? Znam rodziców Kasi, pracują w ogrodzie.
Tak, jestem matką Olega. Przeprowadziłam się tutaj po niedawno.
Słyszałem, iż mieszkacie daleko, na Syberii.
Mieszkałam sama, trudno było, zdrowie już nie dopisuje.
Ten chleb pachnie wspaniale odczepił i odłamał kawałek, podając mi. Chcesz?
Dziękuję, wolę wczorajszy, bo mam dietę. Świeży kupuję dla dzieci.
A ziemniaki w ogrodzie już rosną? zapytał.
W sobotę zaczniemy, bo pogoda sprzyja.

Zaskoczona własną odwagą, zaprosiłam go na herbatę: Jestem Walentyna, a pan? Piotr Janowicz? Proszę przyjść na herbatę. On wahał się, ale w końcu przyszedł. W naszej skromnej kuchni pachniało domowymi pierogami, a ja podawałam mu kawałki, choć bałam się, iż mógłbym poczuć się urażony, gdyby nie przyjął mojego barszczu. Pies leżał przy drzwiach, czujnie obserwował gościa nie wyczuwał żadnego zagrożenia. Dzięki niemu wiedziałam, kiedy w sąsiedztwie pojawiają się nieznajomi: wtedy szczekał, a ja zamykałam bramę na klucz.

Rozmawialiśmy o plonach, pogodzie, cenach na targu. Chciałam zapytać, co tak go trapi, ale bałam się, iż ujawnienie, iż widzę go z okna, zrani jego dumę. W końcu podziękował i odszedł, a ja poczułam, iż w domu panuje cieplejsza atmosfera.

Od tego dnia życie nabrało nowego sensu. Rano, po odprowadzeniu dzieci do szkoły, przygotowuję śniadanie, a potem idę do ogródka. Pan Piotr Janowicz już tam stoi, macha ręką i podchodzi do niskiego ogrodzenia. Daję mu coś, co upiekłam, a on nieśmiało przyjmuje, widząc szczere intencje. Nasze rozmowy realizowane są w cieniu płotu, z dala od okrzyków zięcia.

Wczoraj pan Piotr powiedział, iż jego syn z rodziną wyjeżdża na wypoczynek do Krymu. Ucieszyłam się i powiedziałam: Niech jedzą, niech odpoczną. Ja wracam do domu, bo w przybudówce już zimno. Jego twarz chwilowo się ściemniła chyba nie spodziewał się, iż się o to dowiedziałam.

Dźwięk samochodu obudził mnie rano. Przez bramę przejechało taksówka, a z niej wysiedli sąsiedzi, głośno zamykając furtkę. Kierowca rozładował bagaże, a pojazd odjechał. Pomyślałam: Czy pan Piotr nie przywitał ich? ale sen nie chciał przyjść. Myśli krążyły: Dlaczego rodzice całe życie poświęcają się dzieciom, a w starości zostają odrzucone? Dlaczego tak się dzieje, iż synowie odchodzą, zostawiając ojca samego w pustce? rozważałam, przypominając sobie historie znanych osób, których dzieci po śmierci nie przyjechały.

Wstałam wcześniej niż zwykle, przygotowałam śniadanie, nakarmiłam Olegę, Reni i Martę, i wyszłam na podwórze. Nie było go widać. Pewnie wybrał się na ciszę pomyślałam, ale serce przyspieszyło, gdy podeszłam do niewielkiego płotka, przy którym paliła się latarnia. Zapukałam do drzwi. Po chwili otworzyła się nieco, a ja wykrzyknęłam: Jest ktoś w domu? Panie Piotrze! W ciszy usłyszałam jedynie własny oddech, po czym weszłam do korytarza. Na kanapie leżał pan Piotr, lewa ręka zwisała bezwładnie, a obok rozrzucone były tabletki nitrominu i białe proszki. Boże! O Boże! wybiegłam po telefon, dzwoniąc do Olega. Wściekły i płaczący syn błyskawicznie wezwał pogotowie.

Po piętnastu minutach przyjechały karetki, a starszy lekarz sprawdził puls, przyjrzał się źrenicom i przygotował strzykawkę. Zrozumiałam, iż człowiek, którego znałam jedynie z sąsiedzkich rozmów, jest dla mnie naprawdę ważny. Dzień minął jak sen wszystko spadało z rąk.

Jak można zostawić ojca w potrzebie? pomyślałam. Czy naprawdę rodzina ucieka, by nie pomóc, gdy senior cierpi? Myśląc o dramatycznych scenach w literaturze, poczułam gniew i litość jednocześnie. Niech Bóg chroni mnie przed takimi dziećmi mruknęłam.

Pan Piotr Janowicz został wypisany ze szpitala po miesiącu. Codziennie odwiedzałam go, przynosząc jedzenie. Aby żyć, trzeba jeść ciągle powtarzałam sobie. Wtedy usłyszałam, iż jego córka wymaga od niego darowizny domuZrozumiawszy, iż jedyną szansą na spokojną przyszłość dla Piotra i Bogny jest przekazanie domu córce, od razu podjęliśmy formalności, by zabezpieczyć im nowe, bezpieczne życie.

Idź do oryginalnego materiału