Zepsuta szklarnia i kobiecy spryt: jak intryga prawie zniszczyła dwa domy

5 dni temu

Zepsuta szklarnia i kobieca przebiegłość: jak jedna intryga omal nie zniszczyła dwóch rodzin

Od samego rana na podwórko do Katarzyny weszła sąsiadka – zapłakana, roztrzęsiona, z drżącymi rękami. To była Jolanta.

– Wszystko stracone! – przez łkania mamrotała. – Cała szklarnia, cały mój plon… Ktoś w nocy wszystko połamał! Tak liczyłam na te ogórki i pomidory. Dla dzieci, dla siebie, coś chciałam sprzedać… A teraz wszystko na marne!

– Nie martw się tak, Jolanto – próbowała ją pocieszyć Katarzyna. – To nie koniec świata. Sami to naprawimy. Marek pomoże, on u mnie złote ręce ma!

– Jaki Marek – wyrwało się Jolancie – mój mąż od trzech dni nawalony, pije bez opamiętania. Wszystko na mnie. A teraz jeszcze ostatnia szansa na sezon przepadła…

Katarzyna zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Ta ostatnio zbyt często kręciła się koło ich domu. Raz po sól, innym razem po sadzonki, albo tak po prostu – na pogawędkę. I zawsze odświętnie ubrana, jakby na randkę, a nie do ogródka.

W rzeczywistości Jolanta od dawna nosiła się z podstępnym zamiarem. Po zdradach męża i ciągłych awanturach zwróciła uwagą na cudzego męża – spokojnego, gospodarnego, trzeźwego Marka. Czym Katarzyna lepsza? Ona, Jolanta, jest przecież ładniejsza, zaradniejsza i lepszą gospodynią. Tyle iż Katarzyna nie jest łatwą przeszkodą – tu trzeba było sięgnąć po podstęp.

Postanowiła zagrać va banque. Namówiła miejscowego próżniaka Adama, żeby w nocy zniszczył jej szklarnię. Zapłaciła hojnie – Jolanta nie była skąpa. Szkoda plonów? Oczywiście. Ale jeżeli to otwiera drogę do osobistego szczęścia, dlaczego nie?

I oto rano – scena z płaczem, wizyta u Katarzyny, skargi i aluzje. Wszystko po to, żeby Marek przyszedł i pomógł, żeby był blisko.

Ale Marek, choć dobry, nie był głupi. Doskonale zrozumiał, iż Jolanta coś knuje. Odrzucić prośbę – urazić, iść – dać jej pretekst. Wtedy zdecydował się na niestandardowy ruch.

Poszedł do męża Jolanty, do Jacka, i rozpoczął z nim szczerą rozmowę:

– Słuchaj, bracie, pilnuj swojej – powiedział. – Miejscowy brygadzista Tomek wyraźnie do niej lgnie. Pieniądze daje, wyjazdy proponuje. A ona, między nami mówiąc, odmawia – wciąż na ciebie czeka. Jesteś dla niej ważny, nie chce rozbijać rodziny…

Jackowi jakby łuski spadły z oczu. Tak, pije, krzyczy, zaniedbuje dom. A żona – piękna, wierna, znosi wszystko, kocha… A on co? Sam wszystko rujnuje. A przecież naprawdę mogą ją zabrać, i będzie za późno…

Następnego ranka Jacek sam wyszedł naprawiać szklarnię. Potem wyciągnął oszczędności z tajnej karty i oddał wszystko Jolancie. Ta tylko otworzyła usta – nie spodziewała się tego.

– Pojedziemy nad morze – powiedział – odpoczniemy, jak dawniej. Tyle lat razem, a staliśmy się obcy.

Jolanta ożyła. Pobiegła na zakupy, narobiła zapasów ubrań, pochwaliła się wszystkim koleżankom. Wpadła też do Katarzyny – pochwalić się nowym życiem.

A Katarzyna tylko się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. Ale milczała. Nikt jej Marka nie zabierze. Ani za podarunki, ani za łzy, ani za podstępy.

Po prostu zamknęła drzwi za Jolantą i poszła do męża – przytulić go, podziękować i, szczerze mówiąc, trochę się nim pochwalić. Za męża, za rodzinę. I za to, iż w przeciwieństwie do innych, nigdy nie budowała szczęścia na cudzym nieszczęściu.

Idź do oryginalnego materiału