Zazdrość o… kota.

2 dni temu

Dzisiaj przeżyłem coś, o czym nigdy bym nie pomyślał. Moja własna matka… zazdrosna o kota.

Dzwonimy do siebie codziennie, czasem choćby dwa razy – rano i wieczorem. Od dwóch dni jednak nie mogłem się do niej dodzwonić. Albo odrzucała połączenie, albo w ogóle nie odbierała. Zacząłem się martwić. Już miałem jechać do jej mieszkania w Warszawie, gdy nagle – odezwała się. Ale jej głos był zimny jak luty w Suwałkach:

— Słucham cię.

— Mamo, gdzie ty byłaś? Dzwonię od dwóch dni, myślałem, iż coś się stało!

— Nie miałam czasu w pogaduszki. Zwłaszcza o kotach.

Na początku nie załapałem, ale gwałtownie się domyśliłem. Chodziło o naszego czarnego dachowca, Feliksa, którego od miesiąca ratowaliśmy. Najpierw zaczął słabnąć, potem bieganina po weterynarzach w Krakowie, absurdalne diagnozy, tony leków za ciężkie złotówki, a stan tylko się pogarszał. Dopiero w trzeciej przychodni trafiliśmy na dobrego lekarza – spokojnego, doświadczonego. Zrobił badania, USG i nalegał na operację. Bałem się, ale się zgodziłem. Rehabilitacja była ciężka – karmiłem go z łyżeczki, poił z strzykawki, spałem obok na podłodze… Ale Feliks wrócił do zdrowia. Znów mruczy i łasi się jak dawniej.

Przed tą całą historią z zazdrością wspomniałem mamie, ile kosztowało leczenie.

— Pół mojej emerytury! Zwariowałeś?! — krzyknęła.

Rozmowa się urwała, ale coś wisiało w powietrzu. Aż w końcu wybuchło.

— Mamo… ty naprawdę jesteś zazdrosna o Feliksa?

— Nie! Po prostu dziwne, iż na kota wydajesz więcej niż na własną matkę!

— Ale on był chory! Miałem go uśpić?! To zresztą tańsze niż operacja…

— Nie o to mi chodziło — mruknęła już ciszej.

— Słuchaj, wiesz, iż zawsze ci pomożemy. jeżeli czegoś potrzebujesz, powiedz – przyjadę, załatwimy. Kochamy cię, a Feliks… to też członek rodziny.

Mama się uspokoiła. Jej głos zmiękł.

— Tak… pomagacie… przepraszam. Po prostu nie rozumiem tych wydatków na zwierzę.

— Bo je kochamy. I nie porównuj. To nie jest “albo-albo”. Przyjedź w końcu w odwiedziny, bo zacznę przeglądać twoją lodówkę!

— Tylko nie kontrola! — roześmiała się. — Przyjeżdżaj, tęsknię…

— Już jadę — odparłem. — I nie zapomnij o tych twoich drożdżówkach!

Wieczorem z żoną Anetą zasiedliśmy u mamy. Herbata, ciasto, śmiech. Jak dawniej. Dziękuję Bogu, iż mam ją – upartą, drażliwą, żarliwą, ale swoją. A Feliks zdrowy. I oby tak już zostało.

Dziś znów przypomniałem sobie stare przysłowie: “Gdzie kot się łasi, tam i ludziom radość”. I chyba coś w tym jest.

Idź do oryginalnego materiału