Zawadiacka Przyjaciółka z Ukrytymi Urokami

5 godzin temu

Język mojej przyjaciółki Róży Kwietnickiej jest wyjątkowo cięty. Jest efektowna, drażliwa i przewrotna. Ale czasem udaje taką grzeczną dziewczynkę – od razu chce się ją wziąć na ręce i przytulić. To ona potrafi.

Pamiętam, jechaliśmy autokarem na wycieczkę. Pełny środek transportu zapchany turystami. Za kierownicą siedział poważny gość, Mirek. Czekała nas długa nocna podróż, a Mirka nie miał kto zmienić. Spojrzał na naszą hałaśliwą gromadę i rzucił:

– Daleko jechać, żebym tylko nie zasnął za kółkiem, boję się. Dziewczyny, która dotrzyma mi towarzystwa? Posiedźcie obok, pogadamy? Odwdzięczę się.

Ludzie skrzywili się niechętnie – żal kierowcy, ale nikt nie miał ochoty czuwać z nim przez noc. Wszyscy marzyli, by zapaść w drzemkę i obudzić się na miejscu.

Na ratunek ruszyła Kwietnicka – zgodziła się zabawiać Mirka, gdy reszta będzie chrapać. Przysiadła z przodu, podwinęła spódniczkę, spuściła wzrok – taka skromnisia, nic dodać.

– Nie wiem, o czym mówić, jestem nieśmiała, ale spróbuję.

Pasażerowie układali się wygodnie, Mirek gnał po szosie, autobus pożerał kilometry. Róża zaczęła:

– O czym pogadamy, kapitanie? Może o pierwszej miłości? Kiedyś, dawno temu, miałam dziewiętnaście lat…

– To temat! – ucieszył się Mirek. – Ja też kiedyś miałem… w poprzednim stuleciu. Wal, kędzierzawa!

– W tych zamierzchłych czasach spotkała mnie pierwsza miłość – ciągnęła Kwietnicka. – No… albo druga, trzecia, nie liczyłam. W każdym razie w pierwszej dziesiątce. Imienia wybranka nie zdradzę. Nazwijmy go… Mruczek.

Mirek kręcił kierownicą i kiwał głową. Róża opowiadała, jak pewnego dnia spotkała Mruczka i ogarnęła ich niepohamowana namiętność – prosto na środku wieczornego rynku!

– Zrozumieliśmy, iż szliśmy ku sobie całe życie! – mówiła, błyszcząc oczami. – Zaraz po obiedzie wstaliśmy i ruszyliśmy na spotkanie z losem! Spotkaliśmy się na rozdrożu trzech dróg, gdy na niebie zapalały się pierwsze gwiazdy, a w okolicznych knajpach zaczynały trzeszczeć pierwsze głowy…

– Szyknie gadasz! – pochwalił Mirek. – I co? Rozpaliliście ogień? Zeszliście się na amornej ziemi?

– Wszystko pięknie, ale gdzie się kochać? – westchnęła Róża. – U mnie nie można, u Mruczka nie można. U znajomych wszystkie kąty zajęte, na pokój nie starczyło pieniędzy…

– Znane! – przyznał Mirek. – Miałem w młodości takie same historie! Hormony buzują, baba gotowa na wszystko, a położyć się nigdzie. Chyba tylko na środku ulicy!

– Szukaliśmy ustronnego miejsca, ale na próżno – opowiadała Róża. – W desperacji choćby w parku na ławki weszliśmy – a tam też tłok, wszystkie zajęte! Jakaś zaraza miłosna! Wtedy Mruczek mówi: „Kochanie, może innym razem?”

Sen z Mirka spadł jak ręką odjął. Ryknął tak, iż mało kierownicy nie puścił.

– Co?! Jaki „innym razem”? Frajer twój Mruczek. Gdybym ja był na jego miejscu, to bym… Gdzie ty takich typów znajdujesz?!

Kwietnicka zaśmiała się tajemniczo, jak syrena.

– Żartuję, Mirku! Otóż sprytny Mruczek znalazł wyjście. Zaprowadził mnie do znajomego bloku, gdzie na dachu nie zamykano włazu…

– O, to co innego! – uspokoił się Mirek. – Dach też się nada, byle dziewczyna gorąca i noc ciemna. Gwiazdy, chmury, romantyzm… Pewnie na strychu bazy autobusowej też by się dało… ale mniejsza. Kontynuuj, Różyczko.

Gdy Kwietnicka była w formie, mogła zawstydzić każdego poetę. Z przejęciem opowiadała, jak patrzyło na nich północne niebo, jak malutcy byli na tym wysokim dachu, a nad nimi tylko prastary wszechświat i nic więcej!

– …jęcząc z namiętności, zaczęliśmy się rozbierać na dachu… – szeptała Róża słodkim głosem. – Miałam na sobie wzorzysty topik z zaciętymi zapięciami. Łamiąc paznokcie, rozpięłam je jedno po drugim! Spódniczka, lekka jak dmuchawiec, zsunęła się z moich bioder, odsłaniając matową biel skóry… ciepły wiatr rozwiewał moje niesforne loki… ach, miałam wtedy królewskie loczki!

Mirek warczał i stękał – gdzie mu tam teraz do snu? Róża i dziś kobieta jak obrazek, a co dopiero jako dziewiętnastoletnia studentka – cały autobus by się ślinił.

– Zrzucałam z siebie wszystko, byle tylko spłonąć w ogniu miłości! – mówiła Róża. – W półmroku mignął wąski pasek mojej bielizny… otoczył nas korzenny zapach naszych ciał, tęsknoty, rozkoszy… Wtedy Mruczek powiedział…

– Tak! Tak! – mruczał Mirek, mrużąc oczy. – Co powiedział?!

– Powiedział: „Fajnie wyglądasz, Róża! Rozbierz się jeszcze raz?”

Biedny kierowca znów omal nie stracił panowania nad autobusem. Na szczęście był fachowcem i utrzymał pojazd na drodze.

– Przed nim naga baba stoi, a on „rozbierz się jeszcze raz”? – wrzeszczał. – Co to za niedorajda? Żebym ja go dopadł, to by mu urządził stypę, iż dentystom plomby by popękały! Ale opowiadać to ty mistrzyni. W kolorach! Powinnaś pracować w „telefonicznym sexie”.

Autobus pędził szosą. Migały pojedyncze światła. Róża zaczarowanym głosem przeszła do kolejnej części opowieści. Z przejęciem mówiła, jak ich rozpalone ciała splotły się w uścisku, serca waliły jak dzwony, w uszach szumiał huragan, a każde dotknięcie wywoływało burzę uczuć…

– I… i… i… – podjudzał Mirek. – Mów, Różyczko, nie przestawaj! Ech, gdzie moje dziewiętnaście lat!

– …a wtedy Mruczek powiedział: „Nie trafiłem!” – zakończyła Róża.

Kwietnicka chichotała, Mirek znów wył i walił pięścią w kierownicę. Czy trzeba dodawać, iż cały autobus słuchał ich rozmowy i nikt nie zmrużył oka? Podróż okazała się nieprzespaną, ale zajmującą. Później podstępnaReszta podróży minęła w podobnym tonie, a kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Mirek westchnął ciężko i rzekł tylko: „Różyczko, następnym razem jedź z kimś innym, bo serca nie wytrzymam”.

Idź do oryginalnego materiału