Zatruta Zawiścią

polregion.pl 23 godzin temu

**Otrucia zazdrością**

Na obrzeżach małego śląskiego miasteczka znajdowała się zapomniana przez czas uliczka. Asfalt dziurawy, autobusy rzadko kursowały, a sąsiadów można było policja na palcach jednej ręki. ale w ostatnich latach wszystko się zmieniło – zaczęli tu przyjeżdżać mieszczuchy, zmęczone betonową dżunglą. Jeden po drugim domy przechodziły w nowe ręce – jedni remontowali, inni burzyli do fundamentów, by postawić przestronne dworki.

Tadeusz i Bogna też postanowili się przeprowadzić. Stary domek na końcu ulicy nie kosztował wiele, a mieszkanie w mieście zostawili córce. Dom wyremontowali, podwórko wyłożyli kostką, choćby rabatki założyli – tak, jak marzyli. Zięć przywiózł z leśnej szkółki małą jodełkę. Posadzili ją przy płocie, tak by była widoczna z ulicy.

Na początku drzewko marniało, jakby nie chciało się przyjąć. Ale Bogna z Tadeuszem nie podażali – nawozili, podlewali, rozmawiali z nią jak z żywą istotą. W końcu jodełka ruszyła w górę. Nie szybko, ale pewnie. Pierwszą zimą udekorowali ją ozdobkami, dzieci i wnuki zrobiły zdjęcia – i odtąd każde Boże Narodzenie przy choince były lampki, euforia i rodzinne fotografie.

Po dwóch latach stała się naprawdę piękna. Zielona, smukła, o miękkich igłach. Latem wokół rozkwitła trawa, a małżeństwo marzyło już o ławeczce, by wieczorami odpoczywać w cieniu. Ale pewnego ranka Bogna wyszła na podwórko – i zastygła. Jodełki nie było. Tylko pień. A nieco dalej, przy śmietniku – porzucone ciało niegdyś ukochanego drzewka.

Szok. Histeria. Rozpacz. Któż mógł zrobić coś takiego – latem, nie zimą, nie w święta?

Tadeusz, z zaciśniętymi pięściami, poszedł do sąsiadki z naprzeciwka – Marii Janowej. Ta od dawna spoglądała na nich z irytacją. Jej dom był stary, odziedziczony po rodzicach, ale zadbany. Sama była wdową, syn odwiedzał ją stosunkowo rzadko. Nowi sąsiedzi od początku działali jej na nerwy.

— Po co, Maria Janowo, aż tak po barbarzyńsku? — zapytał Tadeusz bez agresji, ale z goryczą.

— A ślicznie wam się żyje! — odcięła się ostro. — Samochodów w bród! Podwórko jak u króla! A ta wasza choina to mi od miesięcy oczy wykłuwa! Wnuki wrzeszczą, latają, odpocząć nie można.

— No ale święta były… Bombki… Rodzina się zebrała… — próbował niepewnie tłumaczyć.

— A ja co, latem mam okna zamykać, jak wasze bachęty pod oknami hasają?

Odwrócił się w milczeniu. W domu opowiedział wszystko żonie. Bogna długo milczała, w końcu otarła łzy i westchnęła:

— Zazdrość. Innego wytłumaczenia nie ma.

— Zazdrość to trucizna. Przecież my tacy sami, emeryci. Tylko lubimy ładnie żyć. Dla siebie i dla wnuków.

Po tygodniu zięć znów przyjechał i przywiózł dwie małe jodły – niziutkie, ale puszyste, z korzeniami. Małżeństwo posadziło jedną przy furtce, a drugą Tadeusz wziął i poszedł… znów do Marii Janowej. Chciał przebaczenia, by jej serce choć trochę zmiękło.

— A nie potrzebuję ja waszej jałmużny! — warknęła. — Sadźcie u siebie, ja mam swoje.

Tadeusz już się odwracał, gdy zza płotu wychyliła się starsza sąsiadka – babcia Wiesia, pewnie z osiemdziesiąt lat miała, mieszkała dwa domy dalej.

— Choinkę dajesz? Wezmę, synku. Niech rośnie.

— A wam po co, Wiesława Stanisławo? Przecież sami żyjecie…

— No to niech rośnie. Może po mnie dom trafi w dobre ręce, a nowy gospodarz będzie miał jodełkę od progu – i o mnie wspomni.

W gardle Tadeusza coś się ścisnęło. Z Bogną posadzili jodełkę dla babci Wiesi, tłumaczyli, jak o nią dbać, obiecali pomagać. Potem Bogna upiekła pierogi – chciała spróbować naprawić relacje z Marią Janową, zanieść jej poczęstunek.

Ale Tadeusz powstrzymał ją:

— Nie warto. Powie, iż zatrute. Lepiej powiem, iż kamery zamontowaliśmy. Teraz każdy kawałek posesji jest nagrywany.

I rzeczywiście – monitoring już działał. Tadeusz podszedł do sąsiadki i stanowczo, bez gróźb, oznajmił:

— Kamery już są. jeżeli cokolwiek się powtórzy – policja. To już wandalizm, jest paragraf.

Nie odpowiedziała. Tylko oczy jej latały.

Od tamtej pory ani śmieci pod płotem, ani złośliwych komentarzy. Spokój wrócił. A jodła… Nowa jodła rosła. A stara – została w pamięci. Jak symbol dobroci, prostoty – i tej zazdrości, która ludzi czyni naprawdę brzydkimi.

Idź do oryginalnego materiału