Zatracona Miłość: Wydziedziczenie z Domu

1 tydzień temu

Marianna Nowak delikatnie sięgnęła po dojrzałe jabłka na gałęzi. W plecach odezwał się znajomy ból, ale nie zwróciła na to uwagi w tym roku jabłek było tak dużo, iż grzech byłoby ich nie zebrać. Kosztele w tym roku wyjątkowo się udały duże, pachnące, z lekką kwaskowatością. Idealne na konfiturę, którą tak uwielbia jej zięć Marek. A wnuczka Zosia na pewno ucieszy się z jabłecznika na deser, gdy przyjedzie w weekend.

„Mamo, znowu się wspinasz po drabinie?” głos córki za plecami sprawił, iż Marianna drgnęła. „Ile razy mam powtarzać? Zawołaj mnie albo Marka, my to zrobimy!”

Ewa, jej córka, stała na ścieżce z rękami w biodrach. W białej bluzce i starannie ułożonych włosach wyglądała obco wśród jabłoni i grządek z koperkiem.

„Ewuniu, przecież ostrożnie” Marianna uśmiechnęła się przepraszająco, schodząc z drabiny. „Po co was zawracać? Macie i tak mnóstwo pracy.”

„Właśnie o to chodzi” skinęła głową Ewa, zabierając mamie kosz z jabłkami. „Marek trzeci dzień przygotowuje dokumenty, ja nie mogę odejść od telefonu, a ty tu zdobywasz szczyty. Jeszcze spadniesz, co wtedy zrobimy? Nie mam czasu wozić cię po lekarzach, mamo!”

Marianna milczała. Co tu powiedzieć? Dzieci mają swoje życie, pracę. Ewa z mężem prowadzą mały sklep z materiałami budowlanymi. Wszystko kręci się wokół telefonów, spotkań. Nie mają czasu dla matki.

„Mamo, musimy poważnie porozmawiać” Ewa odstawiła kosz na werandę i wróciła do ogrodu. „Chodź, usiądźmy.”

Serce Marianny się ścisnęło. Ten ton znała dobrze tak Ewa mówiła, gdy miała coś ważnego, ale nieprzyjemnego do powiedzenia.

Usiadły na starej ławce pod wiśnią. Marianna kiedyś sama pomalowała ją na zielono. Farba miejscami się łuszczyła zawsze obiecywała sobie, iż odświeży, ale nigdy nie znalazła czasu. Teraz pewnie już nie znajdzie.

„Mamo, pamiętasz, jak rozmawialiśmy z Markiem o rozszerzeniu działalności?” zaczęła Ewa, patrząc gdzieś ponad jabłoniami.

„Pamiętam” skinęła głową Marianna. „Chcieliście otworzyć drugi sklep na drugim końcu miasta.”

„Właśnie. I teraz wszystko się układa. Kredyt dostaliśmy, lokal znaleźliśmy. Ale potrzebujemy dodatkowych środków na remont i pierwszy towar.”

Marianna się spięła. Miała skromne oszczędności, ale oddałaby je córce bez wahania.

„Ewuniu, jeżeli potrzebujecie pieniędzy”

„Nie, mamo, nie o to chodzi” przerwała jej Ewa. „Postanowiliśmy sprzedać działkę.”

„Co?” Marianna nie wierzyła własnym uszom. „Jaką działkę?”

„Tę działkę, mamo” Ewa wskazała ręką na otaczający je ogród. „Sąsiad Kowalski od dawna chce powiększyć swój teren, zaoferował dobrą cenę. A nam pieniądze są pilnie potrzebne.”

Mariannie zakręciło się w głowie. Sprzedać działkę? Ale jak to? To przecież ich rodzinne gniazdo. Jeszcze jej mąż, Jan, własnymi rękami budował ten dom, sadził drzewa. Tu Ewa dorastała, tu uczyła się pracować w ogrodzie. Trzydzieści lat spędzali tu każde lato, a po jego śmierci Marianna w ogóle przestała wyjeżdżać, zostawała od wiosny do późnej jesieni.

„Ale jak ja?” zapytała cicho. „Gdzie ja mam iść?”

„Mamo, przecież w twoim wieku to za dużo, żeby sama się tym zajmować” Ewa położyła dłoń na jej ramieniu. „Nie dasz rady utrzymać domu i ogrodu. My z Markiem nie możemy tu ciągle przyjeżdżać i naprawiać. A ty masz mieszkanie w mieście, czyste, ciepłe. Nie myśl, iż chcemy cię wyrzucić na bruk.”

„Ale ja nie chcę mieszkać w mieście” Marianna poczuła, jak łzy podchodzą do gardła. „Ewuniu, ja tu żyję. Tu mam moje kwiaty, moje warzywa, sąsiadów, z którymi się przyjaźnię. Jak to możliwe?”

„Mamo, to nie podlega dyskusji” głos Ewy stał się twardszy. „Decyzja zapadła. Kowalski daje dobrą cenę, już uzgodniliśmy warunki. Masz dwa tygodnie na spakowanie rzeczy. Co chcesz, zabierasz do mieszkania, a resztę no cóż, zobaczymy.”

„Dwa tygodnie?” Marianna nie mogła uwierzyć. „Tak nagle?”

„Lepiej szybko, niż ciągnąć” odcięła Ewa. „I jeszcze jedno, mamo działka jest formalnie na moje i Marka nazwisko, pamiętasz? Ty i tata przepisaliście ją dziesięć lat temu, żeby potem nie było problemów z dziedziczeniem.”

Marianna pamiętała. Jak mogłaby zapomnieć? Jan nalegał: „Lepiej teraz wszystko załatwić, póki żyjemy. Wiesz, jakie potem są problemy z papierami”. I się zgodziła. Jak mogła przypuszczać, iż własna córka wyrzuci ją z domu, który budowali z mężem własnymi rękami?

„Mamo, nie patrz na mnie tak” Ewa wstała. „Nie robimy tego z kaprysu. Albo biznes wystrzeli, albo padnie. Innej opcji nie ma. A działka to tylko kawałek ziemi, który pochłania czas i pieniądze. Sama mówiłaś, iż plecy cię bolą od kopania w grządkach.”

„Mówiłam to z miłości” szepnęła Marianna.

Wieczorem nie mogła zasnąć. Leżała w małej sypialni, patrząc w sufit, który Jan sam wykończył boazerią, i myślała o wszystkim, co będzie musiała zostawić. Jabłonie, które sadzili, gdy Ewa miała pięć lat. Truskawki, z których podkradali owoce sąsiedzi, a ona udawała, iż nie widzi. Altankę, w której latem piła herbatę z konfiturą malinową w towarzystwie przyjaciółek.

Rano przyjechał Marek. Przywiózł pudła i worki na śmieci.

„Pani Marianno, pomogę pani się spakować” zaproponował, unikając jej wzroku. „Co zabieramy, co zostawiamy?”

„Zostawiamy?” powtórzyła. „Dla kogo zostawiamy, Marku? Dla Kowalskiego? On nie potrzebuje moich rzeczy.”

„Może coś wyrzucimy” zawahał się zięć. „Stare meble, sprzęty Ewa mówiła, iż w mieście kupicie nowe.”

„Za jakie pieniądze?” chciała zapytać, ale powstrzymała się. Jej emerytura ledwo wystarczała na leki i jedzenie. Właśnie dlategoW końcu pozostawiono jej połowę ogrodu, a w jej sercu została gorycz, ale także cicha wdzięczność dla sąsiada Kowalskiego, który okazał więcej serca niż własna córka.

Idź do oryginalnego materiału