ZAGINIONY SYN

2 tygodni temu

ZAGINIONY SYNIU

Jadwiga wychowywała synka sama. Po ślubie z mężczyzną, który okazał się piwowarem i hulaką, od razu po porodzie rozwiodła się. Tylko ojciec, stary Stanisław, pomagał jej i to nie tylko w przewijaniu, ale i w płaceniu czynszów. Bez niego Jadwiga nie wyobrażała sobie, jak miałaby przetrwać.

Rozwód wciągnął rodzinę w biedę, były mąż nie płacił alimentów. Nie było wyboru trzeba było szukać pracy. Wtedy Stanisław westchnął i rzekł:
No cóż, trzeba działać, idź pracować. Ja i Leszek będziemy razem. Nie martw się.
Od tej chwili Leszek spędzał każdy dzień z dziadkiem. Jadwiga czuła lekką zazdrość chłopiec tak przywiązał się do Stanisława, iż jej własny czas przy pracy prawie zniknął.

Pewnego poranka, gdy Jadwiga szykowała się do wyjścia, Leszek podskoczył niespodziewanie wcześnie i z ekscytacją wykrzyknął:
Dziś jedziemy po grzyby, naprawdę?
Odwracając się do ojca, zapytała:
Tato, naprawdę? Gdzie tym razem się wybieracie?
Do Puszczy Łódzkiej mówią, iż tam wędrują podgrzybki.
Stanisław od zawsze był zapalonym grzybiarzem i wędkarzem, a od dziecka wpajał Leszowi tę pasję. Jadwiga nie widziała problemu i tylko przytaknęła:
Tylko nie zostawajcie nas po zmroku, dobrze?
A jak już zdążymy, zgarniemy parę wiaderka i wracamy, prawda, Leszku? mrugnął dziadek.

Do najbliższej przystani dotarli autobusem, a potem wędrowali pieszo. Puszcza Łódzka zaczynała się zaraz za granicą miasta, więc siedmioletni Leszek nie miał trudności z dotarciem.

W połowie drogi, kiedy jeszcze nie weszli do lasu, przydrożny samochód zahamował.
Witaj, Stasiek, po grzyby znów się wybierasz?
Rozpoznawszy kierowcę starego przyjaciela Jadwigi, Anatola Stanisław odpowiedział:
Słyszałem, iż podgrzybki już są w obfitości.
Tutaj podgrzybki już wywędrowały, lepiej pojechać dalej, do Puszczy Turka. Jadę tam właśnie, podwieźcie mnie, jeżeli chcecie.
Jasne, podróż nie kosztuje, proszę zgodził się Stanisław.

Anatol zepchnął ich pod koniec drogi przy Puszczy Turka. Umówili się, iż wrócą do Puszczy Łódzkiej w drodze powrotnej, a jeżeli nie uda się, zadzwonią do Anatola, który ich podjedzie.

Leszek szedł po lesie, rozmawiając ze starszym, który z zapałem odpowiadał na wszystkie siedmioletnie pytania. Dziadek był dla niego bohaterem, który znał każdy zakamarek przyrody.

Grzybów rzeczywiście było mnóstwo. Zafascynowani, zagłębili się w głąb, kiedy nagle Stanisław, machnąwszy rękami, upadł.
Leszek nie przestraszył się od razu. Podszedł do dziadka i zapytał:
Dziadku, potknąłeś się?
Stanisław milczał i nie ruszał się. Chłopiec poczuł strach. Z trudem podniósł go na plecy i potrząsał, ale staruszek nie reagował. Leszek krzyknął:
Dziadku, wstań! Nie zostawiaj mnie, proszę!

Wieczorem Jadwiga wróciła do pustego domu. Telefon nie miał zasięgu, więc nie mogła dzwonić. Myślała: Gdzie oni, w lesie, czy już wrócą?. Po godzinie niepokój zamienił się w panikę, a po dwóch w areszt, gdzie bez tchu błagała dyżurnego. Dyżurny, zszokowany, natychmiast wezwał ochotników.

Ochotnicy ruszyli szybko. Nie minęło dwie godziny, gdy pierwsza grupa, wraz z Jadwigą, nie mogąc dłużej czekać w domu, oraz kilku policjantów, wyruszyła przeszukiwać Puszczę Łódzką. I to właśnie tę puszczę!

Leszek najpierw płakał, patrząc na nieruchomego dziadka. Potem sam sobie szepnął:
Spokojnie, mały, co ci dziadek nauczył? Nie panikuj. Weź się w garść!
Uderzył się w policzek to pomogło, przestał płakać.

Musisz sprawdzić, czy oddech wciąż płynie przypomniał sobie Leszek.
Największy lęk wypełnił go co, jeżeli nie żyje?

Pokonał strach, położył głowę na sercu dziadka. Klatka piersiowa podnosiła się słabo, ale wyraźnie.
Oddycha! zawołał radośnie. Czekajmy, aż odzyska przytomność.
Spróbował zadzwonić do mamy, ale nie było zasięgu. Więc po prostu czekał.

Zasypiało. Leszek przypominał sobie wszystkie opowieści dziadka o przetrwaniu w lesie.
Gdy zapadnie noc i dziadek nie przytomny, zmarznie na zimnym podłożu. Muszę działać!
Wyciągnął z plecaka zapalniczkę, zebrał drobne gałązki i rozniecł ogień. Nie od razu, ale w końcu płomień rozbłysł.
Teraz trzeba zdobyć drewna, zanim zapadnie ciemność. Potrzebuję tyle, by wystarczyło na całą noc.
Zrywał gałązki z sosnowych drzew i podkładał je pod dziadka.
Nie zmarznie, dziadku. Ja jeszcze trochę zbiorę i razem się ogrzejemy, tak jak mnie uczyłeś.

Noc była przerażająca. Dźwięki lasu wywoływały drżenie, aż po kolki. Leszek tulił się do ciepłego ciała dziadka, otulony liściem.

Kiedy ogień przygasł, z heroiczną determinacją wyciskał kolejne kawałki drewna.
Pamiętam, dziadku, ogień nie może zgasnąć. Pamiętam.

Rankiem Leszek wypił herbatę z termosu, ale nie całą. Połowę przelał do ust dziadka, podnosząc mu głowę.
Woda to podstawa, pomyślał chłopiec.
Niedaleko nich zobaczyli leśny źródełko.
A jeżeli dotrę, a nie znajdę drogi powrotnej? rozglądając się, ujrzał krzak czerwonych jagód.
Jagoda wilcza, nie jedz, przypomniał sobie słowa dziadka.
Nie zjem ich, przydadzą się później. Leszek napełnił termos jagodami i ruszył w stronę źródełka, zostawiając po sobie ślady z czerwonych ziarenek.

Poszukiwania w Puszczy Łódzkiej ciągnęły się już trzeci dzień. Las był przeszukany wielokrotnie. Z miasta przyjeżdżali kolejni ochotnicy, słysząc o zaginięciu.

Młody Leszek i stary Stanisław zniknęli niczym w wodzie.
Jadwiga, nieprzespana trzy dni, z czarnymi kręgami pod oczami, biegała między grupami ratowników, żądając dalszych poszukiwań. Unikała samego lasu, ale strach o syna dawał jej siłę.

Czwarty dzień przyniósł zmęczenie. Jeden z ochotników, zbierając odwagę, podszedł do Jadwigi i rzekł:
Statystyki mówią, iż po trzech dniach szans na odnalezienie żywych jest mało. Las już sprawdziliśmy. Za lasem jest bagno, może tam szukać?
Nie! krzyknęła Jadwiga. Dziadek znał teren, nie zaprowadziłby Leszka do bagna! Są żywi, wiem to! Trzeba dalej!

Piątego dnia Jadwiga, z kulejąc, wychodziła z lasu. Samochód nagle zahamował i wycofał się. Z środka wysiadł Antoni, znany znajomy ojca Jadwigi.
Jadwiga, co tu się dzieje? zapytał, spoglądając na ochroniarzy i tłum.
Gdy usłyszał historię, jego twarz bledła.
To dokładnie pięć dni temu zawiozłem ich do Puszczy Turka.
Chodźcie, przyjdźcie wszędzie! krzyknęła Jadwiga.

Po kilku godzinach młody studentochotnik wędrował po Puszczy Turka. Poczuł zapach dymu i podążył w jego stronę. Przy ledwo tlącej się ognisku leżały dwie postaci, przykryte liśćmi.

Chłopak, nie licząc na cud, cicho zawołał:
Leszku.
Zdziwienie ogarnęło go, gdy jedna z postaci chłopiec poruszyła się.
Długo nas szukaliście. Dziadek kilka razy przytomność odzyskał, dałem mu wody i chleba. Żyje, tylko nieprzytomny powiedział Leszek słabym głosem.
Zraniony chłopiec trzymał w ramionach równie poranioną matkę, patrząc, jak jego dziadka wwożą na karetkę.
Dziadku, trzymaj się, potrzebuję cię! Masz jeszcze tyle do nauczenia mnie, szepnął Leszek.

Idź do oryginalnego materiału