"Za zrobienie paznokci płacisz 160 zł. I nie obrzucasz manikiurzystki błotem, tak jak to ma miejsce w przypadku lekarzy weterynarii"

9 godzin temu

Ostatnio mój pies zachorował, na szczęście nic poważnego. Byłam z nim dwa razy w klinice. Zapłaciłam ponad 600 złotych. To spora kwota, może nadszarpnąć niejeden budżet, i zaraz pojawia się pytanie, dlaczego tak drogo?

Drogo to pojęcie względne. Ale zacznijmy od początku, w Polsce doszło do sprywatyzowania usług weterynaryjnych, podobnie, jak stomatologii na przykład. W praktyce oznacza to, iż właściciele zwierząt muszą za ich leczenie płacić z własnej kieszeni, choć można też psa ubezpieczyć. Większość jednak tego nie robi i kiedy przychodzi do choroby, zaczynają się wydatki. I najczęściej zaraz pada pytanie, dlaczego tak drogo? Ano dlatego, iż medycyna jest droga, a ta dla zwierząt kosztuje tyle samo, a czasami więcej, niż ta dla ludzi. Pacjent trafia przecież do lekarza. Ten lekarz musiał skończyć trudne studia, na których uczył się o minimum sześciu rożnych gatunkach – psach, kotach, dużych zwierzętach, ptakach, małych ssakach i tak dalej. Musiał nauczyć się anatomii, zdać serię trudnych egzaminów. Potem z reguły robił specjalizację, a to też drogo kosztuje. Dobry lekarz stale się szkoli, wyjeżdża na kursy, na sympozja, ja się niebawem wybieram na sympozjum z chirurgii na Majorkę, sam wstęp na wykłady kosztuje 700 euro. Do tego dolicz bilet lotniczy, hotel. Nikt mi tego nie finansuje. Więc ten lekarz, jeżeli ma być z wiedzą na bieżąco, musi non stop ponosić jakieś wydatki. Teraz miejsce, do którego się wybierasz. jeżeli jest to mały gabinet, to koszty wizyty mogą być niższe. Ale jeżeli jest to specjalistyczna, całodobowa klinika, to zmienia sytuację. Właściciel musi utrzymać duży obiekt, zatrudnić wiele osób i co najważniejsze, zainwestować w sprzęt diagnostyczny, w wyposażenie sali operacyjnej. Rezonans, tomograf dla zwierząt kosztuje tyle samo co dla ludzi, czyli od kilkuset tysięcy złotych wzwyż. Podobnie jest ze sprzętem potrzebnym do operacji. To dziesiątki, jeżeli nie setki tysięcy złotych. Najczęściej sprzęt brany jest w leasing. I na te raty też trzeba zarobić. Pacjent przychodzi do kliniki i nie ma na ten temat żadnej wiedzy, wydaje mu się, iż można taniej, iż ktoś z niego zdziera pieniądze. To tak nie działa.


Ale w moim przypadku nie było żadnej kosztownej diagnostyki…

Owszem, ale uzyskałaś dwie specjalistyczne porady. Pies dostał na miejscu dwa razy zastrzyki, dostałaś też leki do stosowania w domu. jeżeli poszłabyś do „ludzkiego” lekarza prywatnie, musiałabyś nie tylko dwa razy zapłacić za wizytę, ale też znaleźć i opłacić pielęgniarkę, która poda iniekcję, pójść do apteki, wykupić lekarstwa. Koszt byłby znacznie wyższy, ale to mniej by bolało, bo dla ludzi. To wy, pacjenci, jesteście w stanie jakoś przełknąć. Możesz mi wytłumaczyć dlaczego?


Szczerze to sama nie wiem, dlaczego…

Dla nas, lekarzy weterynarii, jest to tak samo trudne do zrozumienia. Jesteśmy takimi samymi lekarzami, jak nasi koledzy, którzy leczą ludzi. Nasza rola jest trudna i porównywalna do pediatrów, bo też mamy pacjentów, którzy niczego nam o sobie nie powiedzą. Leczymy na podstawie objawów i rozmów z opiekunem. To wcale nie jest zadanie łatwe. Każdy z nas wybierając ten zawód, kierował się chęcią pomocy zwierzętom. Chcemy to robić najlepiej, jak umiemy. Czasami jednak przegrywamy walkę z chorobą i wtedy jesteśmy obiektem hejtu, pretensji. A przecież ludzka medycyna też często bywa bezradna. Kiedy zwierzę odchodzi, a ratowaliśmy je za wszelką cenę, są pretensje o wysokość rachunku. Wiele osób nie chce wówczas płacić, czują się w jakiś sposób oszukane, naciągnięte. A przecież myśmy wykonali te wszystkie procedury, wykonaliśmy szereg badań, czasami zabiegów. Niestety, nikt z nas nie jest cudotwórcą, choć uwierz mi, za każdym razem, gdy dochodzi do zgonu, to dla nas jest to ogromne przeżycie. Dodaj do tego to, iż wymaga się od nas, byśmy wykonywali eutanazje, usypiali chore zwierzęta. Sądzisz, iż to jest łatwe? Ja unikam tego, jak ognia. Ale czasami trzeba i każdorazowo taki zwierzak zostaje gdzieś tam w mojej pamięci. To wszystko sprawia, iż jesteśmy zawodem, w którym chyba najczęściej dochodzi do samobójstw, w ciągu kilku ostatnich miesięcy czwórka moich znajomych weterynarzy z Polski popełniła samobójstwo. Ludzie nie wytrzymują. Stresu, hejtu, publicznego linczu, wyzywania nas od zdzierców.

Szczególnie, gdy czynią to celebryci. Ostatnio Monika Richardson wrzuciła post na ten temat, pokazała specyfikację z kliniki, gdzie leczony był jej pies. Pies nie przeżył, a ona wydała 1,6 tys. zł na jego leczenie. Odsądziła klinikę, w której była, od czci i wiary. Napisałam pod jej postem, iż jest nie na miejscu, usunęła mój komentarz i mnie zablokowała. Łatwo dowalać innym, gorzej samemu przyjąć krytykę…

Tak, widziałem twój komentarz, nota bene wyważony i rozsądny. Ale takie wpisy się usuwa, bo nie pasują do z góry założonej tezy. Post Richardson faktycznie wywołał burzę i znowu polały się na nas pomyje. Krajowa Izba Lekarsko - Weterynaryjna już zajęła w tej sprawie stanowisko.

To dla nas naprawdę przykra sytuacja i wynika z kompletnego niezrozumienia faktu, iż weterynaria jest zwyczajnie droga. Leki, których używamy, są niejednokrotnie dużo droższe, niż te same „ludzkie” odpowiedniki, ale ja nie mogę mieć w lecznicy tych tańszych leków dla ludzi, co wynika z przepisów prawa farmaceutycznego. A marże, które stosujemy, wynikają, jak już mówiłem, z różnych przyczyn. Głównie z powodu stopnia referyncyjności placówki, wyposażenia, możliwości diagnostycznych. I oczywiście, stopnia wykształcenia lekarzy, którzy tam pracują. Jestem chirurgiem i stale się uczę. Żeby operować najnowszymi metodami, czasami muszę wydać na szkolenie choćby 20 - 30 tys. złotych. To są naprawdę ogromne wydatki, ale przecież ponoszę je, aby służyć jak najlepiej zwierzętom. Uczymy się, staramy się, pomagamy, a w zamian za to dowiadujemy się, iż jesteśmy jakąś „mafią” czy „szajką”. To boli i to bardzo. Pozbawia się nas publicznie godności, a przecież nie pracujemy jedynie pro publico bono. Mamy domy, rodziny, które musimy utrzymać. Tak jak inni, płacimy rachunki, spłacamy kredyty. Myślę, iż czas o tym zacząć głośno mówić, bo ten hejt po wpisie Pani Richardson przelał już czarę goryczy. Nie chcemy być publicznie opluwani. Wystąpiłem z taką inicjatywą, żeby 4 sierpnia lekarze weterynarii opublikowali na swoich kanałach posty, opisujące naszą pracę. Ludzie muszą sobie uświadomić, iż można kupić chomika za 30 złotych, ale jego leczenie może kosztować tysiące złotych. I jeżeli ktoś decyduje się na posiadanie zwierzaka, musi liczyć się z faktem, iż będzie miał z tego tytułu wydatki. Ten hejt na nas z tego powodu jest nie tylko kompletnie nieuzasadniony, ale też szalenie krzywdzący. Płacisz za wizytę u naszego specjalisty 120 zł i uważasz, iż to drogo. To lekarz po studiach, ze specjalizacją, odpowiedzialny za swoje decyzje. Tymczasem dziś za zrobienie paznokci płaci się około 160 złotych. I żadna kobieta nie protestuje, nie obrzuca z tego powodu pani manicurzystki błotem. Wytłumacz mi proszę, dlaczego?

Idź do oryginalnego materiału