Był piękny, wiosenny poranek, gdy podpisywałam umowę sprzedaży działki, która od lat była moją dumą. Każde drzewo, każdy krzew sadziłam własnymi rękami. Była to działka, na której miały stanąć moje marzenia o spokojnej emeryturze – mały domek, ogród pełen kwiatów i śpiew ptaków. Ale marzenia matki to nic w porównaniu z problemami dziecka.
Mój syn, Michał, zawsze był dla mnie wszystkim. Wychowywałam go sama po tym, jak mój mąż odszedł wiele lat temu. Starałam się, jak mogłam, żeby miał lepsze życie. Gdy przyszedł do mnie pewnego dnia z łzami w oczach, prosząc o pomoc w spłacie długów, nie zawahałam się. Opowiedział mi o kłopotach finansowych swojej firmy, o banku, który groził zajęciem jego mieszkania. "Mamo, tylko ty możesz mi pomóc" – mówił, a ja, choć wiedziałam, jak wiele mnie to będzie kosztować, nie potrafiłam odmówić.
Sprzedałam działkę, która była moim zabezpieczeniem na przyszłość. Cała suma, bez wyjątku, trafiła na konto Michała. Cieszyłam się, widząc jego ulgę i wdzięczność. "Mamo, nigdy ci tego nie zapomnę" – powiedział, tuląc mnie mocno. W tamtym momencie byłam pewna, iż zrobiłam dobrze.
Minęły trzy lata. Michał wyszedł na prostą. Firma zaczęła przynosić zyski, kupił nowy samochód, wyjeżdżał na egzotyczne wakacje z żoną i dziećmi. A ja... zostałam w swoim małym mieszkaniu, z pensją emerytki ledwo starczającą na opłaty. Kiedy zapytałam go pewnego dnia, czy mógłby mi pomóc w drobnej naprawie w mieszkaniu, spojrzał na mnie z obojętnością. "Mamo, wiesz, jak dużo mam na głowie. Musisz sobie radzić sama."
To "sama" zabolało mnie bardziej niż mogłam się spodziewać. Próbowałam przypomnieć mu o tym, co zrobiłam dla niego, o działce, o poświęceniu. Ale on tylko wzruszył ramionami.
"Mamo, nie przesadzaj, nic takiego się nie stało. Wszyscy rodzice pomagają swoim dzieciom."
Te słowa były jak nóż w serce. Jak to możliwe, iż zapomniał? Albo może... nigdy nie chciał pamiętać?
Teraz, patrząc na puste miejsce po moich dawnych marzeniach, zadaję sobie jedno pytanie: Czy miłość matki zawsze musi oznaczać rezygnację z samej siebie? Michał nie dzwoni, chyba iż czegoś potrzebuje. Ja już choćby nie mam siły przypominać mu, ile dla niego zrobiłam. Może to moja wina – nauczyłam go, iż zawsze jestem i zawsze będę. Tylko kto teraz pomoże mi?
Czasami, gdy patrzę w okno, zastanawiam się, czy on kiedykolwiek uświadomi sobie, jak wiele mnie kosztowała jego "wolność".