**Dziennik, wtorek, 3 września**
Spóźniona! W trzy minuty wpadła do łazienki, nałożyła makijaż, narzuciła płaszcz i buty, wskoczyła do windy.
Zofia obudziła się gwałtownie już się spóźniała! W kilka minut, z zadziwiającą szybkością, zdołała się przygotować: malowała się, biegnąc do drzwi, rzuciła okiem w lustro, zarzuciła trencz i wsunęła się w botki. Zanim w pełni otrząsnęła się ze snu, stała już w windzie.
Wychodząc na ulicę, zorientowała się, iż mży wrześniowy deszcz, ale nie miała czasu wracać po parasol. Budzik zdradliwie zawiódł. Biegła, by zdążyć na autobus myśl o spóźnieniu do pracy przyprawiała ją o dreszcze. Szef był nieugięty: spóźnienie równało się całemu dniu nieobecności, z groźbą utraty pracy.
Przewidując katastrofę tego dnia, Zofia w myślach pożegnała już ulubionych klientów, premię i ostatni dzień urlopu. Przechodnie, równie zabiegani, zdawali się pogrążeni w swoich myślach, obojętni na innych. Wszystko było szare, przygnębiające, a deszcz tylko pogarszał sytuację.
Kilka metrów od przystanku Zofia zatrzymała się nagle przy zniszczonej ławce dostrzegła przemokniętego kociaka. Próbował miauczeć, ale wydobywał tylko ciche westchnienia.
Zawahała się: biec dalej czy pomóc? Wybrała serce, wiedząc, iż i tak czeka ją gniew szefa. Gdy podeszła bliżej, zauważyła, iż kotka ma wykręconą łapkę.
Boże! Kto ci to zrobił? szepnęła.
Wątpliwości znikły. Nie mogła go zostawić. Drżący, przemoczony kotek wtulił się w jej biały szalik. Zofia pobiegła jeszcze szybciej, postanawiając zabrać go do biura i zdecydować później. Jej dobre serce nie pozwoliło porzucić tego malca.
Próba dyskretnego wejścia do pracy się nie udała. Gdy była już przy drzwiach numer 12, natknęła się na szefa.
Kowalska! Godzina spóźnienia! Gdzie pani była? Kto ma wykonać pani obowiązki? Co to ma znaczyć? pytał ostro.
Zalew pytań tylko zwiększał jej poczucie winy. Drżąca, z łzami w oczach, rozpięła płaszcz.
Proszę spojrzeć wyszeptała.
Kotek uniósł mokrą główkę i cicho zamiauczał.
Ma uszkodzoną łapę Nie mogłam go zostawić w deszczu Był sam
Łzy płynęły już swobodnie, słowa się plątały. Już widziała, jak zbiera swoje rzeczy w milczeniu. Ale wtedy szef wyjął telefon, zapisał adres na kartce i kazał jej natychmiast jechać.
I nie wracaj tu dziś dodał.
Serce Zofii ścisnęło się, zanim zrozumiała:
Dziś i jutro masz wolne. Gratuluję współczucia. Oczekuj też premii.
Ten szef, znany jako Marek Nowak, miał opinię twardziela. W gabinecie weterynaryjnym sprawa okazała się prosta łapka była tylko zwichnięta. Weterynarz, śmiejąc się, wyznał, iż zna Marka od dzieciństwa. Zawsze był bohaterem dla zwierząt: ratował szczeniaki z wody, bronił kotów przed chuliganami. Dorosły, wspierał schroniska, choćby swoją pierwszą pensję oddał na ich rzecz.
Jednak wobec ludzi Marek trzymał dystans zmienił się po stracie rodziny. Ta historia poruszyła Zofię. Cały dzień myślała o nim, czując potrzebę, by go wesprzeć.
Wieczorem, gdy kotek spał spokojnie na łóżku, Zofia przygotowywała mu kąt. Nazwała go Puszkiem idealne imię. Gdy właśnie układała mu koc, zadzwonił telefon.
Jak nasz pacjent? spytał Marek.
Zarumieniona, Zofia opowiedziała o kocie i podziękowała. Szef zaprosił ją na kolację. Rozmawiali do późna.
Połączyło ich zrozumienie i miłość do zwierząt. Razem opiekowali się Puszkiem, a niedługo oboje oddali się ratowaniu bezbronnych stworzeń. Samotność Zofii i jej czworonożnego przyjaciela minęła znaleźli euforia w tej nowej więzi.

1 godzina temu





