A miało być podobnie jak w tegorocznym maju, czerwcu i lipcu – bez pogodowego szału. Prawdopodobieństwo wystąpienia upału w sierpniu szacowano na pięć procent. Niedużo, trochę beznadziejnie, tym bardziej, iż gdzieś za rogiem czaiła się już jesień.
W mediach
Tymczasem z każdym dniem robiło się coraz cieplej, a szczyt gorąca przypadł na czwartek – czternasty dzień miesiąca (34) i świąteczny piątek (35 stopni Celsjusza). Lato w lecie! – kto by pomyślał? Z ciekawością obserwowałem więc telewizyjne doniesienia. Na początku aplauz, radość, gorące gratulacje dla urlopowiczów, którym przytrafiła się taka aura.
Tylko czekałem, aż w końcu ktoś wyskoczy z narzekaniem, iż za ciepło, iż za długo, iż susza. Rzeczywiście, po kilku dniach pani zapowiadająca pogodę wtrąciła zdanie o suszy hydrologicznej. Bingo!
I może tyle o mediach, do których – przyznam to z rozkoszą – miałem w tym okresie ograniczony dostęp.
W przyrodzie
O dziewiątej byłem w terenie. Nie za wcześnie, ale w nocy z wczoraj na dziś oglądałem na czystym niebie, i w zacnym, szacownym towarzystwie, spektakl „spadających gwiazd”. Na początku byłem nieco zawiedziony – nie tak miała wyglądać kulminacja tego zjawiska w oczach mojej wyobraźni, ale po kilkunastu lub raczej kilkudziesięciu minutach, każdy z nas widział przynajmniej kilka takich meteorów (z roju Perseid), których rozbłyski mogły zachwycić i nasycić.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Idąc jeszcze pośród zabudowań wiejskich, usłyszałem dialog – niemal jedyny, który z taką mocą artykułowany jest tu w tym okresie z ptasich gardeł. Prowadziły go synogarlice. Gdy minąłem zabudowania i zacząłem zbliżać się do pradoliny Prosny, krótko powitał mnie pierwiosnek. I „muchy końskie”, które jednak nie były przesadnie dokuczliwe.
Na początku dzisiejszego pobytu w terenie, w oddali, na drodze dostrzegłem sylwetkę rolnika, który przyglądał mi się z uwagą. gwałtownie jednak stwierdził, iż nie zna jegomościa i poszedł dalej. Drugi powód, dla którego nie zwlekał, stanowił fakt, iż w cieniu było rześko po chłodnej nocy.
W oddali szczekał pies, a nad polno-leśną drogą przeleciały wilgi. Ściernisko słało się nisko, chmury wyżej, tyle iż zasadniczo pojedynczo. Za to ewolucja ich kształtów była inspirująca. Mogłem ją spokojnie obserwować, gdyż komary nie były chętne do aktywności. Pośród sierpniowej ciszy krzyknęła sójka, a na tle dookolnego błękitu przeleciały dwa kruki. Na okolicznych polach została już głównie kukurydza.
Do wyjęcia lornetki skłonił mnie ptak, który – choć głowy nie dam, czy słusznie – przedstawił mi się jako kląskawka. Gdy chciałem przyjrzeć się jej trochę dokładniej, zerwała się do długiego lotu, prowadzonego stosunkowo nisko nad ziemią. Usiadła na tyle daleko, iż musiałbym dysponować lunetą, by próbować dokonać dalszych obserwacji.



W cieniu
W międzyczasie, stojąc w słoneczku, poczułem, jak zaczyna się we mnie wytapiać tłuszczyk. Dotarłem więc gwałtownie do strefy cienia, zapewnionej przez przydrożne drzewa i krzewy. W ogóle, dolina rzeczna w tym miejscu, w dużej mierze pozostawiona sama sobie, ma się świetnie.
Następuje tu naturalny proces sukcesji roślinnej – mówiąc najprościej: zarastania. W krajobrazie – niegdyś szerokim jak okiem sięgnąć – aktualnie wyrosły właśnie drzewa i krzewy. O ich zbawiennym działaniu w przyrodzie i dla człowieka pisałem już nie raz. Idzie więc ku dobremu, w dodatku bez inwestowania choćby grosza w kolejne „działania naprawcze” człowieka.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Wyjdźmy już jednak z cienia omawiania naszych pomysłów na psucie i „naprawianie” natury i wróćmy do tego, co zastałem w cieniu. Tutaj, w związku z narastającą z minuty na minutę mocą słoneczka, było już nie chłodnawo, a bardzo przyjemnie.
Od wsi dało się słyszeć pianie koguta. Wiatr poruszał liśćmi, gdzieniegdzie zrywając je w przedjesiennym porywie. Kontrasty światła i cienia zaczęły wchodzić w apogeum swoich możliwości. Na drodze leżało kilka jabłek. Nad jednym pochyliłem się i sfotografowałem je. Chyba musiało być kwaśne, skoro nie interesowały się nim osy?
W podziwie
Jabłko zadziałało jak nitka – doprowadziła mnie do kłębka, a tym okazało się być skrzydło ważki. Jakiej? Jaki był jej los? A może: jaki był jej lot, w jakim była wieku, czy wreszcie: co ją spotkało? – skoro część jej skrzydełka skrzyła się teraz w słońcu, skłaniając mnie do zastanowienia się i zadania serii pytań.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Od strony zabudowań doszło do moich uszu rżenie konia. To już nie tak częste na wsi. Dosłyszałem też głosy bawiących się dzieci. A w pobliżu odezwał się głos zaskoczonej moją obecnością sikorki bogatki. Za chwilę zobaczyłem ją i drugiego osobnika tego gatunku. Z każdym skokiem na gałązkach zbliżały się ku mnie, jakby chciały uprzejmie zapytać: w czym możemy pomóc?
Szybko zorientowały się, iż nie stanowię dla nich zagrożenia. W sąsiedztwie pojawił się jeszcze potrzeszcz, a w cieniu żywopomarańczowo rozowocowanej jarzębiny schronił się również pierwiosnek. Ucichł już co prawda wiosenny i wczesnoletni ptasi gwar, ale przedstawicieli skrzydlatej gawiedzi wciąż nie brakowało.
Był to piękny, letni czas. Piszę te słowa, gdy na dworze jest już zimno. Ale za dwa dni znowu przyjdzie ocieplenie. Wciąż mamy lato – a ja na to jak na lato!


