Całkiem niedawno palili na stosach za „a jednak się kręci”, ale wciąż tak łatwo przychodzi nam pewność, iż wiemy już wszystko. Czytam o antropomorfizacji, o błędzie polegającym na przypisywaniu zwierzętom cech ludzkich. Bo przecież tak dobrze je znamy, iż wiemy, co siedzi w ich głowach. A ja nie mam zielonego pojęcia, co siedzi w głowie mojej kotki Balbiny. Tacyśmy mądrzy, z wyjątkiem tych, co to:
„wiem, iż nic nie wiem”.
Zgodnie z definicją zapisaną w „Wielkim słowniku języka polskiego”, antropomorfizacja to:
„Środek stylistyczny, który polega na nadaniu cech ludzkich przedmiotom nieożywionym, zwierzętom, zjawiskom przyrody lub pojęciom abstrakcyjnym”.
Pocieszające jest, iż zwierzęta ujęte są w tej wyliczance po przecinku, a nie jako część zbioru pn. „przedmioty nieożywione”. Ale i to pocieszenie gwałtownie blednie, kiedy uświadomimy sobie, iż jednak przedmioty. Że wciąż traktujemy zwierzęta jak przedmioty naszej uwagi, a częściej nieuwagi. I iż odmawiamy im prawa do uczuć, przynależnych życiu atrybutów. A przecież one są, żyją i czują.
A przecież jest Dante
Wszystkie kocie panny w okolicy znały Dantego. Plotkowały o nim, wygrzewając się w letnim słońcu. Na polach złociła się pszenica, kwitły kwiaty, a unoszące się nad nimi pszczoły opowiadały sobie historie o pięknym kocie, który przyciąga spojrzenia zielonych, żółtych i miedzianobrązowych oczu miejscowych kotek.
I tak toczyło się życie Dantego. Niespiesznie, zgodnie z porami roku. Po kolejnym lecie przychodziła jesień, a potem zima. Tę najtrudniej było przetrwać, ale kotu dopisywało szczęście.
Były zimne noce i chłód mroźnych poranków, ale Dante wiedział, iż zima mija, po niej przychodzi wiosna, a z nią budzi się życie, budzi się nadzieja. I tak było aż do tegorocznej wiosny. Wiosny, która wywróciła jego świat do góry nogami. Wiosny, która przyniosła ból i koniec nadziei. Był początek kwietnia. Czy to była wyprawa na podwórko domu, na ganku którego Dante czasem trafiał na zostawioną dla niego miseczkę z jedzeniem? Czy może to był jeden z pierwszych słonecznych dni i kot skrócił sobie drogę na pobliską łąkę, gdzie miał swoje ulubione miejsce, w którym lubił się wygrzewać? Nie wiem.
Wiem, iż Dante próbował się przedostać przez płot. Coś poszło nie tak i Dante utknął na tym płocie, z łapką zaplątaną w drut. Chłopak walczył. Starał się z całych sił uwolnić, ale im bardziej się szarpał, tym bardziej ranił łapkę i opadał z sił.

Dante w schronisku
Jak długo wisiał uwięziony w pułapce? Kilka godzin, kilka dni? Ile osób mijało go, patrząc obojętnie na walczącego o życie kota? Nie wiem. Wiem, iż kiedy już przyszła pomoc, kiedy w końcu trafił do weterynarza, to na uratowanie łapki było za późno.
I tak Dante trafił do schroniska. Pomyślicie – uratowany. Wiem, iż wiele osób tak pomyśli. Ale to dlatego, iż nie wiedzą, jak wygląda życie kota w schronisku. A Dante, wystraszony, na trzech łapkach przemyka, kicając niziutko, próbując uniknąć ataku ze strony silnych i zdrowych kotów. Chce niezauważenie dotrzeć do miski z karmą, w nadziei, iż może tym razem się uda. Że może, kiedy najedzą się już te silniejsze, to zostanie i dla niego choć kilka ziarenek karmy. Może dzisiaj się uda, bo wczoraj się nie udało.
Ile warte są wspomnienia Dantego o słonecznych dniach? O czasach, kiedy był obiektem westchnień wszystkich okolicznych kotek, kiedy pszczoły opowiadały sobie nad kwitnącymi kwiatami historie o cudnym kocie? Czy wspomnienia o kolorowym życiu, które się skończyło, pomagają przetrwać? Czy może bolą tak, iż każdy kolejny dzień pozostało trudniejszy? Ciepłe dni, spokojne chwile, minuty szczęścia, gdzie się podziałyście?
Niech stanie się cud. Dante znajdzie dom, a wtedy, leżąc w zimowy wieczór na ciepłym kocyku, opowie wam o letnich łąkach, o pszczołach wesoło plotkujących o najpiękniejszym kocim kawalerze w okolicy. A tuż przed zaśnięciem raz jeszcze spojrzy na was i zobaczycie w jego pięknych, żółtych jak latarenki oczach, iż znowu wierzy. Wierzy, iż złe i smutne chwile już minęły i iż ciepłe słońce można znaleźć też po dachem człowieka. Najlepszego człowieka, dla wyjątkowego kota. Dla Dantego, raz jeszcze najpiękniejszego kota w okolicy.

Dante w schroniskowej budce
Ile jest faktów w opowiedzianej historii? Do schroniska dla bezdomnych zwierząt trafił kot. Obrażenia, które odniósł po tym, jak zaplątał się w druty płotu, doprowadziły do amputacji łapki. Tyle wiem. Wiem też, iż jak większość okaleczonych zwierząt, Dante nie radził sobie dobrze w schroniskowym stadzie kotów. Reszta opowieści to zrodzona w wyobraźni baśń. Trochę w niej sielskich klimatów, trochę dramatów.
Nie będę nikogo przekonywać, iż Dante opowiedział mi w pewne słoneczne popołudnie historię swojego życia. Mówimy innymi językami, jego jest niezrozumiały dla nas, ludzi. Ale to, iż go nie rozumiemy, nie oznacza, iż on nie istnieje. Więc rozmawiam z kotami. Albo wyobrażam sobie, iż rozmawiam. Bo przecież choćby jeżeli mieszkasz, człowieku, sam i nie masz do kogo gęby otworzyć, to zawsze możesz liczyć na Facebooka, który uprzejmie, na dzień dobry, zapyta ciebie, jak i mnie codziennie:
„O czym myślisz, Małgorzata?”.
Kotom nikt nie zadaje takiego pytania. A gdyby jednak zapytać?
Yogi i nasze o życiu rozmowy
– Rozumiesz, Yogusiu? – pytam.
– Nie, nie rozumiem – odpowiada Yogi. – Już pytałaś, a ja odpowiedziałem. Nie rozumiem. Daj jeszcze kawałek kurczaka i chodźmy pobawić się wędką.
Yogi nie rozumie, dlaczego wciąż tkwi za kratami schroniska. Ma kilka podejrzeń. Pyta, czy to przez chore oko. Odpowiadam mu cierpliwie, iż to nie tak. Że przez chore oko nie jest brzydszy od innych, nie jest gorszy. Że jest wciąż tym samym słodkim kociakiem. Że tak widzę go ja i tak widzieć będzie go człowiek, który go pokocha. I najważniejsze – iż kiedyś, już niedługo, znajdzie się ten wyjątkowy ktoś, kto zobaczy to wszystko, co ja widzę. A widzę cudnego i odważnego kociego chłopczyka, który tylko przez niedopatrzenie losu tkwi jeszcze w schroniskowej kociarni.
– Rozumiesz, Yogusiu?
– Nie rozumiem – odpowiada Yogi. – Jakie niedopatrzenie? Jaki los? Ech, daj jeszcze kurczaka.



– Wiesz – mówi Yoguś – w zeszłym tygodniu była w kociarni rodzina. Przyjechali, bo chcieli wybrać sobie kotka. Wiem – dodaje – bo mówili o tym głośno. Jak ja się cieszyłem. Skakałem, ocierałem się o ich nogi, tak bardzo chciałem, żeby mnie zauważyli. Przez chwilę patrzyli na mnie, ale w końcu wybrali Manię. Myślisz, iż to przez oko? Tak, na pewno dlatego.
– Nie, Yogusiu, to nie przez oko. To po prostu nie był twój dzień. Rozumiesz?
– Nie rozumiem – odpowiada.
Jest piękne sobotnie popołudnie, słońce świeci, ale Yogi wraca do tego, co go dręczy i nie daje mu spokoju.
– A może to dlatego, iż nie jestem już malutkim kociakiem? – pyta. – Lala i Dexter mówią, iż ludzie wolą maluchy. Ten smutny pies, który siedzi w kojcu zaraz obok kociarni, też tak mówi. Czy to dlatego nikt mnie nie chce?
– Nie – odpowiadam – dorosłe kotki też znajdują domy. Pamiętasz Bellę i Gucia? Oni znaleźli swoich ludzi. Ty też znajdziesz.
Kot patrzy na mnie z niedowierzaniem, ale widzę iskierkę nadziei w jego oczku, tym zdrowym oczku.
– Powiedz ludziom o mnie – prosi. – Powiedz, jaki jestem bystry i odważny. Opowiedz im o mnie i poproś, żeby mnie pokochali.
Siedzimy pod płotem w kociarni. Yogi łapie pierwsze promienie wiosennego słońca. Z pełnym brzuszkiem odpoczywa po gonitwie za przyczepionymi do wędki piórkami.
– Przyjedziesz jutro? – pyta nieśmiało.
– Nie mogę, cały tydzień będę chodzić do pracy, a do ciebie daleko. Nie mogę przyjeżdżać codziennie. Rozumiesz, Yogusiu?
– Nie rozumiem – odpowiada.
Czasem gadam też z ludźmi. Te rozmowy zaczynają się różnie, ale zawsze w którymś momencie wybrzmiewa w nich:
„Nie uratujesz całego świata”.
Przecież wiem. Moje ratowanie to wyjazdy do schroniska. Godziny spędzone ze schroniskowymi kotami, a potem kolejne na pisanie postów i udostępnianie ich w nadziei, iż uda się znaleźć każdemu z kociaków wymarzony dom. Nie żal mi żadnej z tych godzin. Altruizm?
Są tacy, którzy mówią, iż altruista to szlachetniejsza odmiana egoisty. Czynisz dobro, ale pchająca cię do działania potrzeba wypływa z wewnętrznego imperatywu. I może jeszcze chcesz mieć szeroko otwarte oczy. Żeby nie przegapić.
Frans de Waal, holendersko-amerykański prymatolog i etolog przekonywał:
„Przypisanie zwierzętom ludzkich emocji od dawna było naukowym tabu. Ale jeżeli tego nie zrobimy, ryzykujemy przegapienie czegoś fundamentalnego, dotyczącego zarówno zwierząt, jak i nas” .
Więc – żeby nie przegapić. I jeszcze dla wzruszeń i poruszeń, których echo odnajduję na nowo, czytając kolejny raz „Narrenturm” Andrzeja Sapkowskiego:
„Na samym końcu pochodu wyszedł z gorejącego miasta Samson Miodek. Był czarny od sadzy, tu i ówdzie nadpalony, nie miał też brwi ani rzęs. Niósł na rękach młodego kotka, zjeżone czarno-białe stworzonko o wielkich, dzikich i przerażonych oczach. Kotek kurczowo czepiał się pazurkami rękawa Samsona i co jakiś czas bezgłośnie otwierał pyszczek.
Twarz Ambroża była jak z kamienia. Reynevan i Szarlej milczeli. Samson zbliżył się i zatrzymał.
– Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata – powiedział bardzo miękko i ciepło. – Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można”
Ratuję. Jednego kota, drugiego i kolejnego. Wszystkich nie uratuję, ale każdy, który opuszcza schroniskowe mury, dostaje szansę na dobre życie. I tyle mi wystarczy.
Słownika tłumaczącego z kociego języka na nasz nie doczekamy szybko, ale idzie ku lepszemu. Coraz częściej mówi się w przestrzeni publicznej o prawach zwierząt do współistnienia. Trwa walka o rehabilitację pozycji zwierząt w kulturze Zachodu.
Ten nurt, zwany „zwrotem animalistycznym” albo „zwrotem zwierzęcym”, to droga do przewartościowania miejsca zwierząt w świecie, który dzielimy, i nadania im tożsamości. To długa wędrówka, której końca jeszcze nie widać, ale mamy wyobraźnię. To ona pozwala malować kocie historie, dzięki którym ludzie czytający posty adopcyjne widzą coś więcej niż tylko numer schroniskowy kota.
Szukam domu dla Kazi
Straceńcza misja, bo szanse na powodzenie są małe. Kazia jest kotem schroniskowym i na dodatek jest czarna. Mogę sobie wyobrazić, iż mogło być jeszcze trudniej. Bo przecież Kazia mogłaby być ślepa lub/i głucha i nie mieć łapki albo dwóch. Muszą nam wystarczyć te dramaty, które mamy. A więc główny zarzut brzmi: Kazia jest czarna.
Skąd ta niechęć do czarnych kotów? Zaczęło się podobno od Włochów. Były bajania, przesądy i demony. Ktoś potknął się o własną stopę i wpadł w psią kupę, ktoś na zgniłym liściu kapusty wjechał pod koła rozpędzonej bryczki. Nie wszystko można było zwalić na Żydów, Cyganów lub wioskowych głupków. Czasem w powietrzu czuć było swąd siarki dolatujący spod czarnego ogona. I tak się ciągnie za każdym czarnulkiem zła sława.



Kogo obchodzi, iż Kazinka jest cudowną kotką? Że uwielbia się przytulać, iż kiedy biorę ją na ręce, to wtula się we mnie tak mocno, jakby chciała zatrzymać czas i zostać blisko na zawsze? Czy czyjeś oczy zaszkliłyby się tak jak moje na widok Kazi próbującej zapakować się do torby, w której przywiozłam kurczaka dla kociaków? Czy kogoś wzruszy, iż to ona odprowadza mnie do drzwi kociarni, kiedy przychodzi koniec sobotnich odwiedzin? Że patrzy wtedy na mnie, a ja widzę w jej oczach pytanie:
„Przyjedziesz znowu?”.
Ja wiem, iż przez cały następny tydzień nie odwiedzi jej nikt. Że nie będzie głaskania, nie będzie przytulania i noszenia na rękach. Wiem, iż kolejne noce i dnie będzie Kazia wpatrywać się w okno kociarni i będzie czekać.
„Przyjedziesz?”

Krótkie chwile z człowiekiem. Kazia
Ja tylko proszę, jeżeli spotkacie Kazię w schronisku, to nie mówcie jej, iż nie może znaleźć domu, bo jest czarna. Ona tego nie zrozumie. Ja też nie rozumiem.
I uwaga! Kazia nie łapie myszy. To kwestia przekonań. jeżeli planujesz zatrudnić kota do łapania myszy w stodole, to Kazinka nie jest dla ciebie. Kazia przyprowadzi ci do stodoły klan myszy z sąsiedniej wioski i każe im mówić do siebie „mamo”.
„O czym myślisz, Małgorzata?” – pyta Facebook.
Myślę o tym, iż zwierzęta nie zorganizują protestu pod sejmem, nie będą pisać petycji i skarg. Raz, bo nie piszą, a dwa, bo niby do kogo miałyby pisać. Nie słyszymy ich skarg, bo nie chcemy słyszeć. A przecież wystarczy pojechać do najbliższego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Wystarczy postać chwilę pod bramą i posłuchać ich zawodzenia.
Żaden horror, żadne żywe trupy nie zafundowały mi takiej grozy i na żadnym melodramatycznym wyciskaczu łez tak nie płakałam. One, zwierzęta, są zależne od nas, ludzi. To my zawozimy je do schronisk, gdzie latami, często w podłych warunkach, czekają na śmierć. Zwierzęta są nieme, zupełnie jak te ze ślicznych zdjęć, kiedy wykorzystywane są jako narzędzie dla poprawiania wizerunku politycznego. Zwykle narzędzie, rzadko podmiot.
Dziś przekłada się temat ustawy poprawiającej warunki życia zwierząt na czas po wyborach, żeby nie stała się przedmiotem dyskusji przedwyborczych. Przedmioty i podmioty. Myślę, iż zwierzęta kiedyś się zbuntują. A jeżeli nie one, zrobi to za nie i dla nich Matka Ziemia. I zeżre nas, ludzi, niczym mityczny Kronos, który połknął własne dzieci.
I jeszcze mała inwentaryzacja. Dante i Yogi znaleźli domy, ich bajka ma szczęśliwe zakończenie.







Na dom przez cały czas czeka kotka Kazia. Znajdziecie ją w wielkopolskim schronisku dla bezdomnych zwierząt „Cywil” w Rybowie. Niech więc sobie inni zdobywają szczyty i bieguny. Ja mam swoje. Najbliższy – to dom dla Kazi.
Wymruczane na tytułowej kozetce, ckliwe kocie opowieści. Nie będzie lepszego momentu, żeby wspomnieć o syndromie Bambiego. Zjawisko zwane też bambinizmem to nowsze oblicze antropomorfizacji zwierząt. Oblicze z wielkimi oczami jelonka Bambiego, którego pamiętamy z filmu animowanego.
Jedni widzą w bambinizmie zagrożenie i podkreślają, iż prowadzi do wykrzywienia obrazu świata zwierząt poprzez jego dziecięcą idealizację. Inni przekonują, iż jeżeli dzięki temu zobaczymy w zwierzętach czujące istoty, to zrobimy kolejny krok do zrozumienia, iż choć różne od nas, to i one mają prawo do szacunku, prawo do życia. A do sztuki?
Pod koniec kwietnia, na wystawie obrazów Józefa Chełmońskiego w Muzeum Narodowym w Poznaniu, w grupie zwiedzających pojawił się mężczyzna z kotem na ramieniu. Rzecznik muzeum mówi, iż taka sytuacja nie powinna się zdarzyć i zapowiada szkolenie dla pracowników.
Co na to kot? Nikt go nie zapytał o zdanie. Ani o wrażenia z wystawy. O jeden most za daleko?