W każdej rodzinie zdarzają się swoje problemy. Jedni toczą batalie o spadek, inni zmagają się z nałogami lub zdradami, a jeszcze inni po prostu poddają się losowi. Nam z mężem, wydawałoby się, nic szczególnego nie dolegało. Gdyby nie jedno wielkie ALE – teściowa. To właśnie ona, Barbara Kazimierzowa, uprzykrzała nam codzienność.
Długo starałam się znaleźć z nią wspólny język, przymykać oczy na jej humory. Ale im dalej w las, tym więcej drzew – ściana między nami rosła, a moje wysiłki tylko ją cementowały.
Rozumiem, iż więź między matką a synem bywa wyjątkowa. Ale gdy trzydziestosiedmioletni mężczyzna wciąż jest maminsynkiem, to już nie żarty. Mój mąż i jego matka żyli jak w swojej bańce: szeptali za moimi plecami, knuli tajemne plany, a ja dowiadywałam się o nich dopiero wtedy, gdy nie dało się już wykręcić.
Aż w końcu przyszedł dzień, gdy moja cierpliwość się skończyła.
Nasz synek, Tomek, zwykle spędzał wakacje u moich rodziców. Ale mama, lekarka, rzadko mogła wziąć wolne – choćby w najgorszym czasie pandemii pracowała. Tata zaś, niestety, ze względów zdrowotnych nie radziłby sobie sam z wnukiem.
Ja pracuję w dużej firmie i marzyłam choćby o krótkim urlopie. Postanowiliśmy więc z mężem: tym razem poprosimy o pomoc teściową. Przez miesiąc omawiałam wszystko z Barbarą Kazimierzową. Zgodziła się z uśmiechem zaopiekować się Tomkiem. Uwierzyłam, iż można na nią liczyć.
Ale na tydzień przed wakacjami zadzwoniła:
– Aniu! – oświadczyła radośnie – Dostałam wczasy! Wyjeżdżam odpocząć! Więc z wnukiem jakoś sobie poradzisz.
Byłam tak zaskoczona, iż chwilę zajęło mi ogarnięcie, co się adekwatnie stało. Wystawiła nas. Po prostu.
Jak się później okazało, żadnych „wczasów” jej nie dano. Wszystko załatwiła sama: wybrała kurort, kupiła bilet, zarezerwowała pokój. I to wszystko, dobrze wiedząc, iż miała pomóc z Tomkiem!
Co więcej, tuż przed wyjazdem przyszła do męża z kolejnym „zadaniem”: podlewać jej szklarnię i doglądać ogródka pod jej nieobecność.
Oczywiście, mąż pracował od rana do nocy, więc delegował sprawę na mnie. Ale wtedy powiedziałam stanowczo: DOŚĆ. I wyjaśniłam:
– Ani palcem nie ruszę. Twoja matka zostawiła nas na lodzie w krytycznym momencie. Skoro jej wczasy są najważniejsze, niech jej pomidory schną razem z jej egoizmem. To jej problem, nie mój.
Naturalnie, gdy teściowa się dowiedziała, wybuchła awantura. Oskarżenia, wyrzuty, lamenty – wszystko spadło na mnie. Ale pociąg już odjechał. I tak wyjechała, zostawiając nas z dzieckiem i jej ogródkiem.
Teraz biegam po Krakowie, szukając dla Tomka jakiegoś obozu czy półkolonii. Przecież on też zasługuje na prawdziwe wakacje, a nie na siedzenie w mieszkaniu.
Po raz kolejny przekonałam się: w potrzebie możesz liczyć tylko na siebie. I na swój rozsądek. Teściowa wybrała wczasy. A ja wybrałam syna.
I wiecie co? Ani sekundy nie żałuję.