No więc, w każdej rodzinie zdarzają się problemy. Jedni kłócą się o spadek, inni zmagają się z alkoholizmem albo wybaczają zdrady, a jeszcze inni po prostu poddają się bezradni. My z mężem niby nie mieliśmy większych kłopotów. Gdyby nie jedno wielkie ALE – teściowa. To właśnie ona, Barbara Stanisławowa, rujnowała nasz spokój.
Próbowałam długo się z nią dogadać, przyzwyczaić, przymykać oczy na jej zachowanie. Ale im dalej, tym bardziej widziałam, iż to nie wyjdzie. Jakaś niewidzialna ściana rosła między nami. Im bardziej się starałam, tym była wyższa i grubsza.
Rozumiem, jak silna jest więź między matką a synem. Ale kiedy już trzydziestosiedmioletni facet zachowuje się jak mamałyżnik, to już dramat. Mój mąż i jego matka żyli jakby w swoim świecie: szepotali za moimi plecami, układali coś po cichu, a czasem wtajemniczali mnie dopiero wtedy, gdy nie było już wyjścia.
I właśnie wydarzyło się coś, po czym moja cierpliwość pękła.
Nasz syn, Jasio, zawsze spędzał wakacje u moich rodziców na wsi. Moja mama, lekarz, rzadko mogła wziąć urlop – choćby w pandemicznym szale dalej pracowała. A tata, niestety, ze względu na zdrowie nie dałby rady sam zająć się wnukiem.
Ja pracuję w dużej firmie i o długim urlopie mogłam tylko pomarzyć. Więc uzgodniliśmy z mężem – w tym roku poprosimy o pomoc jego matkę. Miesiąc wcześniej wszystko omówiłam z Barbarą Stanisławową. Chętnie zgodziła się zaopiekować Jasiem. Uwierzyłam, iż mogę na nią liczyć.
Ale tydzień przed moim urlopem zadzwoniła:
„Kasia!” – oznajmiła radośnie – „Wygralam wyjazd! Jadę nad morze! Więc z wnukiem jakoś sobie poradzisz.”
Tak mnie to zaskoczyło, iż choćby nie od razu zrozumiałam, co powiedziała. Wystawiła nas. Po prostu nas zdradziła.
Okazało się potem, iż żadnego wyjazdu nie „wygrala”. Wszystko zorganizowała sama: wybrała kurort, kupiła bilety, wynajęła pokój. I to wiedząc doskonale, iż miała pomóc z Jasiem!
Co więcej, tuż przed wyjazdem przyszła do męża z kolejną prośbą: żeby podlewał jej szklarnię i doglądał ogrodu pod jej nieobecność.
Oczywiście, mąż pracował od rana do nocy i zrzucił to na mnie. Ale wtedy postanowiłam: koniec. Powiedziałam wprost:
„Nie ruszę choćby palcem. Twoja matka wystawiła nas w najgorszym momencie. Dla niej istotny jest jej wyjazd – to niech jej pomidory uschną razem z jej egoizmem. To jej problem, nie mój.”
Naturalnie, gdy teściowa się dowiedziała, wybuchła awantura. Oskarżenia, pretensje, lamenty – wszystko spadło na mnie. Ale pociąg już odjechał. I tak pojechała na wakacje, zostawiając nas z dzieckiem i swoim ogrodem.
Teraz biegam po całej Warszawie, szukając jakiegoś obozu czy świetlicy dla Jasia. Bo on też zasługuje na prawdziwe wakacje, a nie ciągłe siedzenie w mieszkaniu.
Po raz kolejny zrozumiałam – w trudnej chwili można liczyć tylko na siebie. I na własne sumienie. Teściowa wybrała urlop. A ja wybrałam swojego syna.
I wiesz co? Ani przez chwilę tego nie żałuję.