„Wybacz mi, ale teraz ona zamieszka u was…”

19 godzin temu

— Wybacz, Zośka, ale od dzisiaj ona będzie mieszkać u was…

Zośka i Wiesław od rana krzątali się w ogrodzie. Liście spadały z drzew bez przerwy, dziedziniec pokrywał złoty dywan, a cisza była tak kojąca, iż choćby myśleć się nie chciało. Nagle spokój przerwał dźwięk telefonu. Wiesław spojrzał na ekran i, marszcząc brwi, mruknął:

— Mama… Zaraz się dowiemy, co tym razem.

Włączył głośnomówiący, a głos Weroniki Kazimierówny rozbrzłmiał ostro i nerwowo:

— Wiesiek, pakuj się! Natychmiast przyjeżdżaj do mnie.

— Co się stało? — zaniepokoił się Wiesław.

— Jedziemy po Irkę z dziećmi. Koniec! Mąż ją wyrzucił z domu.

Zośka, która stała obok z grackami, zbladła. Irka — siostra Wiesława. Z dziećmi. Bez dachu nad głową?

Dom, w którym mieszkała z mężem, był jej marzeniem. Przestronny, z ciepłą werandą, ogrodem, nowymi meblami — budowali go razem, wkładając w to nie tylko pieniądze, ale i serce. Wiesław początkowo uważał to za szaleństwo: sprzedać mieszkanie w mieście, wyjechać na wieś, zaczynać od zera. ale Zośka potrafiła przekonać. I dom okazał się dokładnie taki, jaki sobie wymarzyła.

Na początku wszystko było idealne. choćby teściowa, która z początku grymasiła, podczas housewarmingu zachwycała się: — Zochna, jesteś złotko, dom jak z bajki!

A potem się zaczęło.

Co piątek jak w zegarku zjawiała się Weronika Kazimierówna, a z nią Irka, jej mąż Bartosz i ich trójka dzieci. Goście nie tylko przyjeżdżali — oni się wprowadzali. Jedzenie — na Zośce, sprzątanie — też. Żadnej pomocy, żadnego „dziękuję”. Gdy Zośka poruszyła temat z Wiesławem, ten tylko machnął ręką: — No co ty? Przecież to rodzina. Trzeba pomóc.

Pewnego razu odważyła się choćby poprosić Irkę o umycie naczyń. W odpowiedzi usłyszała: — Co ty, ja dopiero co z salonu! Zepsuję sobie manicure. Zośka zacięła zęby i w milczeniu wzięła się do zmywania.

Gdy Irka pojawiła się sama, bez męża, Zośka odetchnęła z ulgą. Przynajmniej jeden problem mniej. Ale niedługo ulgę zastąpił niepokój — Irka chodziła po domu jak cień, płakała nocami, odreagowywała na dzieciach. W końcu teściowa wyjaśniła: Bartosz wniosł o rozwód. Co więcej — wyrzucił Irkę z dziećmi, twierdząc, iż mieszkanie jest jego i nie ma co dzielić.

— Ale ja przecież nie mogę jej wziąć do siebie! — tłumaczyła się Weronika Kazimierówna. — Mam swoje życie. Wychodzę za mąż. Niech pomieszkają u was.

Zośka zdrętwiała. U nich? Z dziećmi? I na jak długo?

Wiesław spuścił wzrok:

— No jak jej odmówimy? To przecież siostra. Trzeba pomóc.

Irka się wprowadziła. I jeżeli wcześniej Zośka miała chociaż weekendy dla siebie, teraz każdy dzień wyglądał jak „przedszkole z bufetem”. Ani Irka, ani dzieci nie pomagały — wszystko spadało na nią. A Wiesław… tylko się irytował: — Przestań marudzić. Wytrzymaj trochę.

Po dwóch miesiącach cierpliwość Zośki pękła. Po kolejnej awanturze spakowała rzeczy i wyjechała do przyjaciółki.

A teściowa zadzwoniła z zimną pewnością siebie:

— Słusznie. Odejdź. Nie jesteś godna naszego nazwiska. Dom, swoją drogą, zostanie Irce. Wiesiek budował go na naszej ziemi. Tobie tu nic nie należy.

Wiesław zrozumiał za późno. Przyjechał do Zośki sam. Powiedział, iż wyrzucił Irkę i dzieci, iż pojął, gdzie jest jego prawdziwa rodzina. Chciał, by wróciła.

Zośka wróciła. Ale już inna. Silniejsza. I z warunkiem: nigdy więcej obcych w jej domu.

Teściowa wykreśliła ich ze swojego życia. ale Zośka nie żałowała.

Czasem, by zbudować własne szczęście, trzeba nauczyć się mówić „nie” choćby tym, których zwykło się uważać za rodzinę.

Idź do oryginalnego materiału