Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, iż Ivan to osobliwy przypadek, a jego wybryki wywoływały różne reakcje.

1 tydzień temu

Dzień dobry, mój dzienniku. Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, iż Jan to ociężałe bydle – raz baran, raz kozioł, raz bezmyślny pies. Przydomek zmieniał się wraz z rozmiarem jego niedociągnięć. Skala jego wpadek bywała rozmaita, więc i gniew jego żony miał zmienne natężenie.
Ja zaś dla niego byłam Zajączkiem, Liską, Słoneczkiem i Jaskółką. Słysząc moje krzyki, ludzie zastanawiali się, kiedy wreszcie ten baran przywali Zajączkowi, ale przypominając sobie, iż to bydlę choćby rogów nie ma, dochodzili do wniosku: nigdy. Jan potrafił udawać głuchoniemego, zupełnie nie reagować na wrzaski i wyzwiska. To właśnie spokój i obojętność na moją wściekłość rozkręcały moje ataki na dobre. Wyczerpana krzykiem, wychodziłam z domu. Ścisk w gardle potrafił zacisnąć się dusząco, twarz pokrywały czerwone plamy, ręce drżały, głos chrypiał. Chciało mi się ryczeć, ale łez brakowało. A Jan, za odchodzącą żoną, pytał cichutkich głosem: “A ty gdzie, Zajączku?”
Pierwsze lata małżeństwa były zgodne, spokojne i szczęśliwe. Gdyby ktoś wtedy powiedział, iż za parę lat ten spokój zmieni się w kłótnie i awantury – nigdy bym nie uwierzyła. Wyszłam przecież za ukochanego mężczyznę, za tego, w którym się niegdyś kochałam po uszy, a nie za jakiegoś kozła. Jan pracował jako spawacz, nigdy nie pił, nie palił, był spokojny jak niedźwiedź w gawrze, zawsze uśmiechnięty, wszystko mu w życiu pasowało. Żony pijaków i hulaków stawiały go za wzór, więc i ja byłam z niego dumna. Dzieci zdecydowaliśmy nie mieć od razu. Trzeba było postawić drewutnię i garaż, kupić samochód. Kombinat dał nam dom, a ja chciałam go urządzić jak z bajki.
Jan był bardzo, bardzo powolny, ale pewnie też leniwy. Praca zawsze na niego czekała, a on się śmiał i mawiał: “Wszystkiego się nie zrobi. Czasem trzeba przeczekać, sprawy same się rozwiązują. Po co się spieszyć? Ja uważam, iż bez ochoty lepiej w ogóle nie zaczynać. To już wtedy nie praca, a wyzysk samego siebie”. Szczególnej chęci bycia liderem nigdy w nim nie było. Ja brałam się za wszystko i wszystko wychodziło mi co najmniej tak dobrze, jak Janowi: mogłam przekopać ogródek, pomalować dom, wykosić trawę, uzbierać drewno na opał.
Dom miał wszelkie wygody, nie musiałam już taszczyć wody wiadrami. Szybciej i lepiej było mi zrobić coś sama, niż przekonywać męża. Którejś nocy zerwaliśmy się na piekielny huk z kuchni. Okazało się, iż płytka, którą Jan układał, obsunęła się ze ściany. Nazwałam go beztalenciem, a nazajutrz sprowadziłam majstra z głową i rękami.
Któregoś wieczoru wróciłam z roboty i nie poznałam własnego skalniaka: cały był stratowany kopytami krowy sąsiadów, kwiaty połamane, bo Jan zapomniał zamknąć furtkę. Z każdym dniem irytowała mnie coraz bardziej jego powolność, lenistwo, obojętność.
Obok ich domu stał dom-sierota. Staruszkowie dawno umarli, a spadkobiercy najpierw kosili chwasty, ale w końcu posiadłość zupełnie zarosła. Aż któregoś dnia pod dom podjechała luksusowa limuzyna. To był wnuk dziadka Piotra, który przyjechał z rodziną na stałe. Długo pracował w Oslo, tam się ożenił, teraz wracał do rodzinnych stron. Oslo było od zarabiania, ale do życia nie ma jak rodzinna ziemia. Robert zaczął remontować stary dom. I wtedy to pokazał Irenie, co znaczy mieć pracę w garści. Pokazał klasę jako budowlaniec, spawacz i elektryk, a przy tym żona nigdy mu nie towarzyszyła. Ona zajmowała się tylko domem i dzieckiem.
Patrząc na sąsiada, wiedziałam, iż jestem coraz bardziej wściekła na swego męża. Zmęczyło mnie bycie silną, pragnęłam być delikatna i słaba. Nieraz podpowiadałam, kierowałam męża na roboty, które powinien ogarnąć każdy chłop, ale Jan do przywództwa się nie nadawał, jemu i z tyłu było wygodnie. Wykończona coraz częściej wpadałam w złość iście, coraz częściej przechodziłam na wyzwiska. Ludzie uważali mnie za rozwydrzoną babę, jego za biednego chłopa. Zaczęłam myśleć o rozwodzie, w końcu całego gospodarstwa nie podciągnę sama. Coraz częściej stawiałam sąsiada za wzór, a Jan się wtedy uśmiechał i odpowiadał: “Cudzy baran ma zawsze rogi pokaźniejsze i wełnę gęstszą”.
Jan najwyraźniej nie łapał moich podprogowych zapowiedzi rozwodu. Ile kobiet męczyło się z pijakami czy zdrajcami
Irena westchnęła z ulgą, patrząc na Jana drzemiącego spokojnie przy telewizorze, i uświadomiła sobie, iż ich ciche, wzajemne zrozumienie, choć czasem irytujące, jest prawdziwym skarbem wobec burzliwych okien sąsiadów.

Idź do oryginalnego materiału