Dziennik, 15 października
Wpadli z walizkami.
— Oszalałaś?! Gdzie ja mam pomieścić te wasze walizki?! — krzyczała Barbara Piotrowska do słuchawki, wymachując wolną ręką. — Mam kawalerkę, słyszysz? Kawalerkę! A was ile, czworo?!
— Mamo, nie krzycz tak! — dobiegł z telefonu głos córki. — Jest nas tylko troje, Krzysiek został w Łodzi, ma sesję. My z Jackiem i Zuzią tylko na tydzień, dopóki nie znajdziemy mieszkania.
— Tydzień?! — Barbara Piotrowska mało nie upuściła słuchawki. — Kasia, kochanie, ty w ogóle wiesz, jak wygląda moje mieszkanie? Tu choćby kot Mruczek się nie zmieści! A gdzie dziecko będzie spało? Na mojej kanapie?
— Mamo, położymy coś na podłodze, nie martw się. Ważne, iż mamy dach nad głową. A Zuzia jest mała, nie zajmuje dużo miejsca.
Barbara Piotrowska spojrzała na swoją ciasną kawalerkę. Rozkładana sofa, na której spała, staromodny fotel po teściowej, maleńka kuchnia z lodówką, która działała, kiedy chciała. Na parapecie stały doniczki z pelargonią — jedyna euforia w tym ciasnym świecie.
— Kasiu, może do hotelu? Ja jestem emerytką, ledwo wiążę koniec z końcem…
— Mamo, co ty?! Jaki hotel, kiedy ledwo starczyło na bilety! Słuchaj, już jesteśmy w pociągu, rano będziemy. Tylko trochę miejsca zrób, dobrze?
Pikanie. Córka się z rozłączyła.
Barbara opadła na fotel, wpatrując się w telefon. Kasia z rodziną jechała z Łodzi do Warszawy, postanowili zmienić życie. Zięć Jacek obiecywał dobrą pracę w stolicy, a tymczasem mieli zamieszkać u niej. W jej maleńkiej kawalerce na peryferiach, gdzie ledwo ona sama się mieściła.
Mruczek, rudawy kot z białą klatką piersiową, ocierał się o jej nogi, mrucząc.
— No cóż, Mruczku — pogłaskała go Barbara — szykuj się na gości. Będzie nas tu jak śledzi w beczce.
Wstała, lustrując mieszkanie krytycznym wzrokiem. Szafa zajmowała pół pokoju, na półkach piętrzyły się rzeczy zebrane przez lata. Fotografie w ramkach, książki czytane po kilka razy, wazony i figurki — prezenty od córki.
— Będzie trzeba posprzątać — westchnęła.
Sąsiadka z klatki schodowej, Danuta Kowalska, właśnie wynosiła śmieci.
— Barbara, co tak wcześnie sprzątasz? — zainteresowała się, widząc przestawiane graty.
— Córka z rodziną przyjeżdża. Na jakiś czas — odpowiedziała krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
— O, jak miło! W gości? — Danuta uwielbiała plotkować.
— Nie w gości. Na stałe. To znaczy, dopóki nie znajdą mieszkania.
— Ojej, a u ciebie przecież ciasno… — Danuta znacząco pokręciła głową. — Młodzi teraz, nic nie rozumieją. Myślą, iż rodzice wszystko załatwią.
— Danuta, spieszę się — przerwała Barbara. Sąsiadka miała zwyczaj moralizować, a teraz nie było na to czasu.
Wieczorem siedziała w kuchni, pijąc herbatę i rozmyślając. Kasia — jej jedyna córka, po rozwodzie wyszła za Jacka, urodziła Zuzię. Wnuczka miała już cztery lata, a Barbara widziała ją tylko kilka razy, gdy jeździła do Łodzi. Drogo, emerytura mała — nie zawsze stać.
Zięć pracował w fabryce, ale zaczęli zwalniać. Kasia siedziała z dzieckiem, dorabiała korepetycjami. Wynajmowali mieszkanie, a gdy zaczęły się problemy, postanowili, iż w Warszawie będzie więcej możliwości.
Mruczek wskoczył jej na kolana, zwijając się w kłębek. Barbara głaskała go, myśląc o jutrze.
— Jak my się tu pomieścimy, Mruczku? — szepnęła. — I najważniejsze — z czego żyć? Emerytura ledwo starcza dla nas dwojga, a tu nagle będzie nas pięcioro.
Rano obudził ją dzwonek do drzwi. Na zegarze było wpół do siódmej. Barbara narzuciła szlafrok, boso pobiegła otworzyć.
W progu stała Kasia z ogromną walizką, obok Jacek z dwiema torbami, a między nimi — mała dziewczynka z jasnymi loczkami, która przecierała senne oczy.
— Mamusiu! — Kasia rzuciła się matce w ramiona. — Jak ja za tobą tęskniłam!
— Kasiu, córeczko — Barbara przytuliła córkę, czując, jak schudła. — Wchodźcie, czego stoicie w progu.
— Dzień dobry, Barbaro — Jacek postawił torby, wyciągnął rękę. — Dziękuję, iż nas przygarnęłaś.
— Co ty, Jacek, przecież jesteśmy rodziną.
Zuzia schowała się za tatę, patrząc z ciekawością na nieznaną babcię.
— Zuziu, czego się chowasz? To twoja babcia Barbara — Kasia przykucnęła przy córce. — Pamiętasz, oglądałyśmy zdjęcia?
— Witaj, słoneczko — Barbara pochyliła się do wnuczki. — Jaka ty jesteś śliczna! Zupełnie jak mama w twoim wieku.
Zuzia lekko się uśmiechnęła, ale wciąż trzymała się taty.
— Głodni jesteście po podróży? — ocknęła się Barbara. — Wchodźcie, zrobię śniadanie.
Weszli do pokoju, a Barbara zobaczyła wymianę spojrzeń między Kasią a Jackiem. Tak, miejsca było mało. Bardzo mało.
— Mamo, a gdzie położymy rzeczy? — ostrożnie zapytała Kasia.
— Trochę posprzątałam wczoraj — zakrzątnęła się Barbara. — Szafa jest w połowie pusta, a walizki zmieszczą się pod łóżkiem.
— Pod łóżkiem… — powtórzył Jacek, oglądając kanapę. — A gdzie my będziemy spali?
— Sofa się rozkłada, będzie spora powierzchnia. Dwoje się zmieści. A Zuzia… — Barbara zawahała się. — Zuzia może w fotelu, ona kilka miejsca zajmuje.
Mruczek, usłyszawszy głosy, wyszedł z kuchni, stanął na środku pokoju, oceniając nowych lokatorów.
— O, kotek! — ucieszyła się Zuzia, wyciągając rękę.
— Zuziu, nie dotykaj, może cię podrapać — upomniała ją Kasia.
— Ależ nie, on jest łagodny — ujęła się za kotem Barbara. — Mruczek, poznaj Zuzię.
Kot obwąchał dziecięcą dłoń, po czym łaskawie pozwolił się pogłaskać.
— Mamo, a on ma kuwetę? — dopytała się Kasia.Barbara spojrzała na swoją rodzinę, na ciasne mieszkanie i zrozumiała, iż najważniejsze jest to, iż są razem, a reszta jakoś się ułoży.