Przemysł rybny zarzuca producentom produktów roślinnych, iż posuwają się zbyt daleko w naśladowaniu produktów pochodzenia zwierzęcego, stosując opakowania, które sprawiają, iż tofu brzmi jak tuńczyk.
Sektor hodowli zwierząt gospodarczych zaapelował, aby zakazać stosowania tradycyjnych nazw mięsnych w odniesieniu do produktów pochodzenia roślinnego. Dla producentów mięsa sprzedaż produkt, w którym ciecierzyca zastępuje wołowinę, stanowi przekroczenie wszelkich granic.
Komisja Europejska przystała na ten apel w ubiegły czwartek (17 lipca). Przedstawiła propozycję ograniczenia stosowania niektórych nazw przez producentów alternatywnych produktów pochodzenia roślinnego, twierdząc, iż zwiększy to przejrzystość dla konsumentów i ochroni historyczne i kulturowe znaczenie produktów mięsnych.
Zakaz sprzedaży „wegetariańskich steków”. Co z „wegańskim łososiem”?
Unijne lobby rybackie zarzuca firmom wytwarzającym produkty wegetariańskie, iż nadają swoim produktom bezrybnym cechy, które zbyt otwarcie przedstawiają je jako zamienniki określonych gatunków ryb.
– Trzeba nazywać rzeczy po imieniu – powiedział Daniel Voces, dyrektor zarządzający Europęche (stowarzyszenia krajowych organizacji przedsiębiorstw rybackich w UE), w komunikacie prasowym. – W zbyt wielu produktach wykorzystuje się nazwy gatunków ryb, terminy związane z owocami morza, a choćby zdjęcia prawdziwych ryb, mimo iż dane produkty w ogóle ich nie zawierają- dodał.
Komisja parlamentarna ds. rybołówstwa na posiedzeniu 7 lipca omówiła raport, w którym stwierdzono, iż przepisy UE nie zapewniają wystarczającej ochrony produktów rybnych przed przywłaszczaniem ich nazw przez produkty wegetariańskie.
W raporcie argumentuje się, iż etykiety takie jak „wegański łosoś” budzą obawy i wskazuje się szereg wymyślonych nazw i gier słownych.
Chociaż w raporcie ostrzegano, iż takie etykiety mogą łatwo wprowadzać w błąd kupujących, inni twierdzą, iż jest to tylko przypuszczenie.
Ale co z tą nazwą?
Nic dziwnego, iż Europejska Unia Wegetariańska (EVU) włączyła się do sprawy i wysłała europosłom list, aby przekonać ich do swoich racji.
EVU stwierdziła, iż branża produktów pochodzenia roślinnego doskonale wie, kim są jej klienci, i nie ma potrzeby – ani interesu – aby ich oszukiwać.
„Ta praktyka ma na celu skłonienie grupy docelowej producentów – konsumentów produktów roślinnych – do ich zakupu. Wprowadzanie w błąd grupy docelowej byłoby sprzeczne z interesem producentów”, stwierdziła organizacja.
Fien Minnens, badaczka zajmująca się marketingiem produktów rolno-spożywczych, stwierdziła, iż branża wegańska musi znaleźć sposób, aby zaoferować konsumentom poszukującym produktów przypominających ryby atrakcyjne rozwiązania, nie narażając się jednocześnie na ryzyko wprowadzenia ich w błąd i nie wywołując u nich przekonania, iż kupują prawdziwe ryby.
Raport komisji PECH sugeruje całkowite ograniczenie stosowania nazw gatunków wodnych w przypadku żywności pochodzenia roślinnego, ale Minnens wierzy w możliwość osiągnięcia kompromisu.
– jeżeli powiemy, iż jest to produkt sojowy inspirowany tuńczykiem, czy to wystarczy, aby uniknąć nieporozumień, czy też naprawdę musimy zakazać stosowania tych nazw? – zastanawia się.
Kwestia zdrowia
Europęche twierdzi, iż nie ma „żadnego problemu” z nowymi produktami spożywczymi i iż nie chodzi tu o spór „produkty roślinne kontra owoce morza”. Niemniej jednak organizacja chce podkreślić prymat „prawdziwej” zdrowej żywności nad substytutami.
W komunikacie prasowym organizacja potępiła pogląd, iż „aura zdrowia otaczająca produkty roślinne” maskuje rzeczywistość.
„Wiele z tych produktów jest wysoko przetworzonych, ma wysoką zawartość soli lub tłuszczu i zawiera alergeny, lub importowane składniki”, wskazano. Jednocześnie stwierdzono, iż ryby zawierają „prawdziwe kwasy omega-3, a nie tylko dodane suplementy”.