Wąska wygnali. Znowu. Trzeci raz w jego krótkim życiu. Jakoś mu się nie szczęściło.

polregion.pl 15 godzin temu

**Dziennik, 15 listopada**

Wypędzili Mruczka. Znowu. To już trzeci raz w jego krótkim życiu. Nie miał szczęścia.

Ledwo rok skończył, a już z trzech rodzin go wyrzucili. No, może nie od razu wyrzucili. Najpierw przekazywali go z rąk do rąk. A potem

Potem po prostu wynieśli go na zewnątrz, odeszli kawałek od domu i wsadzili do śmietnika. Uciekli, żeby nie mógł znaleźć drogi powrotnej. Ale on choćby nie próbował.

Wszystko zrozumiał. Od razu. Po wyrazie twarzy mężczyzny. Żona była bardzo zmartwiona, gdy Mruczek podrapał nową, skórzaną sofę.

Bardzo drogą. To ona wydała wyrok. A mąż? Co mąż? Zawsze się ze wszystkim zgadzał.

Wziął pod pachę rocznego kocura i poszedł do śmietnika w sąsiednim podwórku.
Mruczek choćby by za nim nie pobiegł. Nie, nie pobiegł. Widział wyrok w jego oczach i wiedział.

Wszystko na próżno. Mógłby chociaż po ludzku się pożegnać. Pogłaskać na odchodne. Przeprosić. Ale tak

Wyszło jakoś nieludzko. Jakby wylał wiadro śmieci.

Mruczek westchnął i zaczął szukać w śmietniku czegoś do jedzenia, przegryzając starymi kawałkami kurczaka. Wyszedł i usiadł obok dużego, zielonego kontenera. Patrzył w słońce.

Mrużył oczy, ale nie odwracał wzroku. Od tego wielkiego, jasnego kręgu biło ciepło. I bardzo mu się to podobało.

To były ostatnie promienie słońca. Promienie lata, jesieni, zimy. Małe ocieplenie. I cienka warstwa lodu stopniała.

A w duszy Mruczka zamarzła.

Wieczór i noc były zimne. Po zachodzie słońca wiatr i mróz wzięły się do roboty.

Rudy kot marzł. Nie miał pojęcia, gdzie iść ani jak się schować, więc
Znalazł wielką kupę zwiędłych, rudych liści i wpełzł między nie. Zwinął się w kłębek. Najpierw było bardzo zimno i trząsł się, ale potem

Potem, gdy od wiatru z mokrym, lodowym pyłem jego ruda sierść stężała, zrobiło mu się jakoś cieplej i drżenie ustało. Głos w głębi szeptał dobre słowa.

Kołysały go i namawiały, by zamknął oczy i zapomniał o wszystkich przykrościach i nieszczęściach.

Zwiń się jeszcze i śpij. Śpij, śpij, śpij. Czuł też ciepło.

Ciepło rozlewało się po jego zesztywniałym ciele.

To takie proste. Wystarczy się poddać, a wszystko minie. I nadejdzie spokój, wieczność. Odejdą urazy i smutki.

Mruczek westchnął po raz ostatni i zgodził się. Po co walczyć? Dla czego?

Przecież jutro czeka go ten sam chłód i głód. I ta sama chęć, by zamknąć oczy i nigdy, przenigdy ich nie otworzyć.

Latarnie na ulicy zapaliły się najpierw tam, w oddali. Mruczek spojrzał na nie ostatni raz. Często patrzył na ich światło ze swojego okna. Rudy kot wchłonął je po raz ostatni, a jego oczy błysnęły w gasnącej ciemności.

Ten ostatni błysk przykuł uwagę małej rudej dziewczynki. Szła z tatą do domu. Szarpnęła go za rękaw.

Tam powiedziała Tam w liściach ktoś jest.

Nikogo tam nie ma burknął tata od zimna. Chodźmy gwałtownie do domu. Zmarzłem.

I próbował ją odciągnąć od wielkiej, ciemnej sterty liści. Ruda dziewczynka wzruszyła ramionami.

Widziałam. Widziałam światło.

Światło w kupie starych liści? zdziwił się tata. Nie ma takiej możliwości.

Ale dziewczynka była już przy liściach i rozgarniając wierzchnią warstwę natrafiła na niego. Na rudego kota.

Tato! krzyknęła.

Widziałam. To on.

Kto on? zdziwił się tata, podchodząc.

Oto on powiedziała dziewczynka i spróbowała podnieść zesztywniałe ciałko.

Zostaw go powiedział tata. On już nie żyje. Nie będziemy przecież zabierać do domu martwego kota.

On nie umarł odpowiedziała ruda dziewczynka. Wiem. Wiem. On żyje. Widziałam światło w jego oczach.

Światło w oczach kota? wzruszył ramionami tata.

Podszedł jeszcze bliżej, podniósł ciałko i spróbował wyczuć bicie serca.

A Mruczek tak bardzo chciał spać. Tak bardzo. Sen skleił jego powieki, a ciepło wypełniało jego ciało. I głos w środku szeptał mu:

Śpij, śpij, śpij Nie otwieraj oczu.

Ale ten głosik. Cienki, dziecięcy głosik uparcie powtarzał:

Światło w jego oczach.

Czego oni ode mnie chcą? Dlaczego znów mnie dręczą? Dlaczego nie dają mi spokojnie zasnąć?

Z trudem otworzył oczy, żeby ich zobaczyć. Ktoś choćby teraz mu przeszkadzał.

O! krzyknął dziecięcy głosik. O! Mówiłam! Widziałeś? Znowu. Światło!

Jakie światło?

Zdumiał się, ale Zdjął kurtkę, owinął w nią rude ciałko i ruszył w stronę domu.

Córka biegła obok niego. Spieszyła się.

Tato, tatusiu. Proszę, szybciej. On jest zmarznięty.

Zniknęli w klatce schodowej, a potem W oknach na piątym piętrze zapaliło się światło.

Mruczka kąpali w ciepłej wodzie i poili podgrzanym mlekiem. A dziewczynka

Dziewczynka błagała go:

Tylko nie umieraj. Nie umieraj, proszę.

I lód na jego sierści stopniał. I w duszy stopniał.

Wielki rudy kot ze zdumieniem obserwował, jak tata z córką opiekują się nim. Już się obudził i teraz było mu naprawdę ciepło.

Ciepło wypełniało całą jego istotę. Nie, nie ciepło od kaloryferów. Ciepło od małego dziecięcego serca.

A na zewnątrz stał On. Ten, który czasem przychodzi z pomocą.

Stał i patrzył na oświetlone okna piątego piętra.

Stał i mówił:

Wszystko, co mogę. Wszystko, co mogę.

Postał jeszcze chwilę, a potem dodał:

Światła nie każdy je widzi. Nie każdy. I nie każdy, kto widzi, potrafi je uratować.

A Mruczek,

Idź do oryginalnego materiału