Wakacyjny wyjazd zamiast pieniędzy na remont: Konflikt rodzinny trwa trzy miesiące

6 dni temu

Dzisiaj znów czuję tę ciężką atmosferę w domu. Nazywam się Kinga. Mieszkamy z mężem, Wojtkiem, w małym miasteczku pod Poznaniem, wychowujemy dwoje dzieci i dopiero co uwolniliśmy się od długów kredytu mieszkaniowego. Zamiast jednak cieszyć się upragnioną wolnością, znaleźliśmy się w środku rodzinnej burzy. Moja teściowa, Halina Nowak, od trzech miesięcy nie odzywa się do nas, oskarżając nas, iż wydaliśmy pieniądze na wakacje zamiast na jej „niezbędny” remont. Jej uraza jak ciemna chmura zawisła nad naszą rodziną, a krewni męża zasypują nas wymówkami. Nie wiem, jak wyjść z tego konfliktu, ale czuję, iż nasza racja ginie w ich niesprawiedliwych oskarżeniach.

Nasze życie nigdy nie było łatwe. Ja i Wojtek pracujemy, wychowujemy córkę Zosię, która chodzi do szóstej klasy, i syna Stasia, ucznia trzeciej klasy. Długie lata kredyt krępował nas jak kajdany. Nie było mowy o wakacjach – najwyżej mogliśmy pozwolić sobie na wyjazd do moich rodziców do pobliskiego miasta. Mają przytulny dom z ogrodem, gdzie dzieci uwielbiają spędzać czas: łowią ryby z dziadkiem, jedzą babcine ciasta, zbierają owoce. Te krótkie wyjazdy były jedyną euforią dla Zosi i Stasia, gdy my z mężem pracowaliśmy, by spłacić kredyt. O własnych podróżach choćby nie śmieliśmy marzyć.

W tym roku po raz pierwszy od dawna postanowiliśmy wyrwać się z rutyny. Kredyt był już za nami, a my odłożyliśmy trochę pieniędzy. Zaproponowałam wyjazd do mojej kuzynki nad Morze Bałtyckie. Wojtek zgodził się: „Kinga, zasłużyliśmy na odpoczynek”. Spakowaliśmy walizki, zabrali dzieci i pojechaliśmy, nie myśląc, iż te wakacje staną się przyczyną rodzinnej wojny. Byliśmy tak zmęczeni odmawianiem sobie wszystkiego, iż po prostu chcieliśmy odetchnąć morskim powietrzem, usłyszeć śmiech dzieci na plaży, poczuć, iż żyjemy.

Teściowa, Halina, od początku dała nam do zrozumienia, iż nie będzie pomagać z wnukami. „Swoje trójkę wychowałam, teraz chcę żyć dla siebie” – oświadczyła, gdy urodziła się Zosia. Wojtek ma jeszcze brata i siostrę, a teściowa, wychowawszy trójkę dzieci, uważała, iż spełniła swój obowiązek. Zaakceptowaliśmy jej decyzję i nie prosiliśmy o pomoc. Widziała wnuki raz na kilka miesięcy: przyjeżdżała na godzinę, przywoziła słodycze i odjeżdżała. Nie oceniałam jej – dwoje dzieci to i tak wyczerpujące, a co dopiero trójka. Ale jej dystans mimo wszystko bolał.

Cztery lata temu Halina przeszła na emeryturę. „W końcu będę żyć dla siebie!” – ogłosiła. Jej dni wypełniły się basenem, spotkaniami z przyjaciółkami, teatrem i wyjazdami do sanatoriów. Cieszyła się życiem, ale emerytura nie wystarczała na jej zachcianki. Dzieci pomagały jej finansowo, choć każdy miał własne troski. Siostra Wojtka odmawiała, tłumacząc się własnymi problemami. Brat czasem przesyłał niewielkie sumy. My z Wojtkiem, dopóki spłacaliśmy kredyt, pomagaliśmy teściowej w praktyczny sposób: przywoziliśmy zakupy, naprawialiśmy kran, zawoziliśmy ją na sprawunki. Nie prosiła nas o pieniądze, wiedząc o naszych zobowiązaniach.

Ale gdy tylko kredyt został spłacony, teściowa zaczęła mówić o remoncie. „Moje mieszkanie potrzebuje odświeżenia! Trzeba zmienić tapety, podłogi, hydraulikę” – oznajmiła. Jej mieszkanie wyglądało całkiem przyzwoicie, ale Halina twierdziła, iż remont to konieczność co pięć lat. Tymczasem nasze mieszkanie, w którym nie było remontu od czasuAle teściowa nie chciała tego słuchać – jej zachcianki były ważniejsze, więc czekała, iż właśnie my sfinansujemy jej „odnowę”.

Idź do oryginalnego materiału