Dacza zamiast rodziny
Kinga choćby nie przypuszczała, iż dzień, który zaczynał się jak święto, stanie się dla niej punktem bez powrotu. Razem z Mariuszem przyszli na jubileusz jego matki – Heleny Antoniny. Ta promieniała szczęściem, otoczona kwiatami, życzeniami i uwagą gości. Cały bankiet był wyreżyserowany co do przecinka, wszystko – dla jej wielkiej chwili.
— A teraz słowo od syna, Mariusza! — z euforią ogłosił prowadzący.
Kinga, jak wszyscy, odwróciła się w stronę sceny. Mąż wstał, uśmiechnął się, poprawił mikrofon.
— Mamo, dziękuję ci za wszystko. Z okazji twojego jubileuszu przygotowałem dla ciebie prezent — powiedział z tajemniczym uśmiechem.
To, co stało się potem, wstrząsnęło Kingą. Mariusz wręczył matce… dokumenty na działkę rekreacyjną. Nie kartkę, nie symboliczną kwotę, ale prawdziwą daczę – z domkiem, ogródkiem, płotem i miejscem na grill. Wszyscy bili brawo, teściowa rozpłakała się ze wzruszenia. Tylko Kinga siedziała przy stole, blada jak ściana, z rękami zaciśniętymi na poręczach krzesła.
Jak mogłeś, Mariusz?..
Kinga nie wierzyła własnym oczom. Tego samego ranka, szykując się na ten nieszczęsny jubileusz, odkryła, iż z konta, na które od dwóch lat składali pieniądze na nowe mieszkanie, zniknęły wszystkie oszczędności. Wszystkie. Nie zdążyła go choćby zapytać – Mariusz unikał odpowiedzi, zmieniał temat. Teraz wszystko stało się jasne. Wykosztował się na „prezent” matce. Bez jej zgody. Bez rozmowy. Po prostu – oddał.
Te pieniądze nie były tylko jego. To były ich wspólne marzenia. Ich córka, Zosia, niedługo miała iść do pierwszej klasy, a Kinga pragnęła, by miała własny pokój, własne dzieciństwo. Dla tego celu pracowała po nocach, brała nadgodziny, oszczędzała premie i urlopowe… A teraz wszystko to zamieniło się w sen teściowej – daczę z grządkami.
Święto było jej, a wstyd – mój
Mariusz stał się synem roku. „To dopiero syn!” — szeptali goście. „Jaki troskliwy chłopak! Nie to, co teraz młodzi…” — wzdychały starsze panie. A Kinga patrzyła, jak stoi z dumnie uniesioną głową, i wiedziała – w tym domu już dla niej nie ma miejsca. Nie po tym, co zrobił.
Gdy wstała i wyszła z sali, nikt nie zauważył. Albo udawali, iż nie widzą.
Szła do domu pieszo, przez duszną letnią noc, nie czując nóg. W mieszkaniu było pusto. Zosia nocowała u jej mamy – na szczęście. Płakać przy niej nie dałaby rady. Tu – mogła.
Wyjęła z lodówki butelkę prosecco, zapaliła światło i po raz pierwszy od dawna naprawdę zapłakała. Bez hamowania. Bez dumy. Nie z gniewu – z poczucia pustki.
Rozmowa była krótka
— Co ty sobie wyobrażasz?! — warknął Mariusz, przekraczając próg.
— Ja? To ty sobie wyobraziłeś — spokojnie odparła Kinga. — Wydałeś nasze pieniądze bez pytania. Zrobiłeś z tego show. Kupiłeś matce działkę zamiast mieszkania dla własnej rodziny. Sam wszystko zdecydowałeś – to teraz żyj sam.
— Kinga, nie dramatyzuj. Jeszcze odłożymy— Nie, Mariusz, dla mnie to koniec — powiedziała krótko i odwróciła się, by nigdy już nie oglądać jego zdumionej twarzy.